[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.53The Cambridge History., t.1, s.108.122 Tak czy inaczej, nie tracił czasu.Już w rok po otrzymaniu patentu zorganizował grupę stuośmiu śmiałków, gotowych opuścić rodzinne okolice i przeprawić się drewnianymżaglowcem na drugi kraniec znanego wówczas świata, do kraju, o którym niemal nic jeszczenie wiedziano.Ich zamiarem było dotarcie do nowych ziem, położonych bardziej na północ,tak aby uniknąć kontaktu z Hiszpanami.Była to niezwykła grupa.Uczestniczył w niej Tomasz Cavendish, który pózniej opłynął światwokoło.Był tam Tomasz Hariet - botanik, matematyk i pisarz.Był John White, badacz imalarz.Był wreszcie sir Richard Grenville, jeden z największych marynarzy, jakich wydałaAnglia.Ale, jak kostycznie, lecz trafnie napisał Lacey Baldwin Smith:  dżentelmeni-ryzykanci, bohaterowie marynarki, akwareliści i uczeni nie wystarczali, by założyć i utrzymaćkolonię 54.Wielka była rozpacz Raleigha, kiedy w ostatniej chwili okazało się, że z rozmaitych przyczynnie może osobiście poprowadzić wyprawy.Przekazał więc dowództwo swemu kuzynowi,Grenville owi.Wiedział przynajmniej, że oddaje los zgromadzonych ludzi w doświadczoneręce i że Grenville z pewnością dowiezie ich na miejsce.Nie wiedział natomiast, żeumiejętności żeglarskie są mało przydatne, gdy chodzi o zapewnienie bytu nowejspołeczności w całkiem nowym świecie.Podróż odbyła się dobrze.Po rozpoznaniu wybrzeża w okolicach Chesapeake Bay wybranona miejsce osiedlenia wyspę Roanoke.Indianie przyjaznie powitali kolonistów.Wszystkozapowiadało się dobrze, choć od początku wyszło na jaw, że koloniści są słabo przygotowanido życia w obcym, dzikim i surowym otoczeniu.Póki u wybrzeży stały okręty Grenville a,nie było powodu do obaw.Jednakże dzielny, lecz niecierpliwy, porywczy i chyba małoprzewidujący dowódca popełnił w pewnej chwili fatalny błąd.Założony na wyspie obóz odwiedzali Indianie - częściowo w celach handlowych, po części zciekawości i dla rozrywki.Pewnego dnia Grenville owi zginął srebrny kubek, do którego zjakichś przyczyn przywiązywał dużą wagę.Nie mogąc go odzyskać, sir Richard wpadł wewściekłość.Choć nie dowiedziono nawet, że kubek istotnie ukradli Indianie, Grenville kazałostrzelać i spalić jedną z wiosek, które widniały na brzegach Zatoki Chesapeake.Można sobie wyobrazić, jakie wrażenie zrobił na mieszkańcach tej ziemi nagły iniespodziewany atak.Zaufanie do przybyszów zostało zniweczone.Miało to w przyszłości przynieść złowrogie konsekwencje.Złowrogie najpierw dlakolonistów, lecz pózniej, niestety, przede wszystkim dla prawowitych mieszkańców Ameryki.Wkrótce po tym wydarzeniu Gremdlle podniósł kotwicę.Obiecał niebawem powrócić iprzywiezć następnych kolonistów.Gdy odpłynął, osadę ogarnął strach i rozprzężenie.yledobrani osadnicy mieli najwyższe trudności ze zdobyciem pożywienia, nie umieli anikarczować lasu, ani uprawiać pól, nie byli też wprawnymi myśliwymi i rybakami.Brakowałoim przywódcy, do którego mieliby zaufanie.Indianie odnosili się teraz do nich z nieufnością,przejawiali oznaki wrogości, co z kolei wzmagało poczucie zagrożenia u ludzi oddzielonychoceanem od domu, zdających sobie dobrze sprawę, jak są nieliczni, jak łatwo napaść ich izabić.Nic dziwnego, że rosła w nich skłonność do paniki i desperackich odruchów.Dlategopopełnili następny ciężki błąd: obawiając się ataku ze strony czerwonoskórych, pierwsi54Tamże.123 zaatakowali jedną z wiosek.Ten drugi napad do reszty przekonał Indian, że między nimi abiałymi może być tylko wojna i krew.Osadnicy mieli jednak szczęście.Zanim ich sąsiedzi przystąpili do skoordynowanej akcji,która musiałaby skończyć się zdobyciem osady i ogólną rzezią, na horyzoncie ukazały siężagle.Nie był to wprawdzie Gremdlle, który opóznił swój powrót, bo postanowił zabawić siępo drodze w korsarza i tym sposobem podreperować kasę; był to natomiast Drake.Gdy wielkiadmirał wylądował na wyspie i ujrzał, w jakim stanie znajdują się osadnicy, zaproponował, żezabierze ich z powrotem do Anglii.Wyjechali niemal wszyscy, z wyjątkiem piętnastunieustraszonych śmiałków, którzy postanowili nadal pozostać.Nie wiemy, jakie były ichmotywy: odwaga, nadzieja pokonania trudności czy po prostu niechęć do staregospołeczeństwa.Wiemy tylko, że zostali.I to wszystko.Nie wiemy, co się z nimi stało, nie znamy ich dalszych losów.Raleigh, choćstracił w tej próbie niemało już pieniędzy, zdołał w końcu zorganizować nową wyprawę,składającą się tym razem ze stu pięćdziesięciu ludzi.Byli, jak się wydaje, lepiej przygotowanido trudów czekających ich po drugiej stronie Atlantyku.Rekrutowano ich inaczej niżpoprzednio.Raleigh obiecał każdemu 500 akrów ziemi i pełnoprawny udział w samorządziekolonii.Można więc się domyślać, że w drugiej ekspedycji wzięli udział ludzie mający jakietakie pojęcie o uprawie roli.Przewodził grupie John White, który znał już Roanoke i wrócił stamtąd na pokładzie okrętuDrake a.Widać i w nim także tkwił niemały upór.Dopłynęli do wyspy w lipcu 1587 roku.Ale z piętnastu śmiałków, którzy tam pozostali, znaleziono ślady tylko jednego; w trawiebieliły się jego kości.Mimo to postanowili osiedlić się na tym samym miejscu.Była to z pewnością nieostrożna decyzja.Miejsce zostało skażone nienawiścią i krwią, aprzecież na wybrzeżach Karoliny i Wirginii (wtedy jeszcze nie używano tych nazw) było dośćwolnej przestrzeni, gdzie przybysze mogli osiedlić się i zacząć wszystko od nowa, pamiętająco tragicznych doświadczeniach swych poprzedników.Widocznie znowu dał znać o sobie ówniepoprawny optymizm i pewność siebie, jakie charakteryzowały ówczesnych Anglików.Dlaczego nie miało im się udać? Czyż nie przepłynęli Atlantyku?John White, który znał już Roanoke i grożące przybyszom niebezpieczeństwa, był tym razemostrożniejszy, ale i on nie docenił powagi sytuacji.Nie pojął, że stało się już zbyt wiele, aby móc zapomnieć o przeszłości.Zamierzał dogadaćsię z Indianami, zaprosił ich na rozmowy, był pełen ufności.Dlaczego w tym wielkim kraju, ciągnącym się niemal bez kresu, a którego wnętrza nikt nieznał, nie można by znalezć miejsca dla wszystkich? Każdy z Anglików chciał objąć wposiadanie tylko pięćset akrów ziemi.Cóż to jest przy tak niezmierzonych przestrzeniach?Ale Indianie nie pojawili się w umówionym dniu.Dalekie wioski wśród lasów i nad brzegamiZatoki Chesapeake milczały.Nikt nie chciał rozmawiać z Johnem White em i kolonistami.Czas płynął, a z puszczy nie było odzewu.Pozostawieni sobie, czując wprawdzie obecnośćludzi za linią horyzontu, ale ich nie widząc, zdani tylko na własne siły, a nie mając dośćzapasów, narzędzi i owych setek niezbędnych drobiazgów, do których przywykli ludziecywilizowani, żyjąc na bezludziu, ale czując, że stale obserwują ich ukryte w gąszczu oczy -124 osadnicy wkrótce poczuli się rozbitkami.Nie mamy dokładnej relacji, jak pogarszały się zdnia na dzień nastroje, jak narastała panika, jak zawodziły nerwy - możemy to sobie tylkowyobrażać [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •