[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.albo go już nie miał?Pamiętając o zdolnościach inscenizacyjnych kapłanów, można sobie wyobrazić, że włączyli oni świetlny "cud" z 21 czerwca do swoich rytuałów.Byłoby to przynajmniej częściowe wyjaśnienie problemu, nie wyjaśnia ono jednak do końca fenomenu podziemnego obserwatorium.Jedno nie ulega wątpliwości: jest to dowód na ogrom wiedzy astro­nomicznej budowniczych.Czterej latający Indianie z El TajinOd dawna interesowali mnie voladores, latający Indianie, ale nigdy nieudało mi się ich zobaczyć w E1 Tajin.Miałem wprawdzie podobnąokazję w Acapulco, lecz tam ludowy zwyczaj przeobraził się w widowis­ko dla turystów.Teraz moje pragnienie miało się spełnić.O czwartej po południu samolot towarzystwa "Mexicana", naktórego pokładzie znajdowali się: Ralf, zachodnioniemiecki dziennikarz Helmut i ja, wylądował w Veracruz, pierwszej osadzie zbudowanejw Meksyku przez Hiszpanów w 1519 roku, a dziś najważniejszymmieście portowym tego kraju.Teraz już od trzech godzin jechaliśmy samochodem przez plantacje bananów i owoców cytrusowych, ciągnące się wzdłuż wybrzeży Zatoki Meksykańskiej - trzeba było wreszcie poszukać jakiegoś miejsca na nocleg.Trafiliśmy do miasteczka Tecolutla.Obchodzono tu właśnie fiesta mexicana.Ulicami przeciągały orkiestry.Muzyka była rytmiczna, tańczono swawolnie, jak to w tych rejonach świata.Tłum tworzył mury nie do przebycia.Wszystkie lepsze hotele były zapełnione, miejsce znaleźliśmy w "Mar y Sol", czyli "Morze i Słońce", hotelu drugiejkategorii, który czasy świetności miał już za sobą.Pokoje były duże, nawet czyste, ale na tym koniec.Nie funkcjonowało nic.Odrętwiający upał był nie do zniesienia.W końcu uciekliśmy do ogródka hotelowej restauracji.Po chwili do naszego stolika przysiadł się miły starszy pan.Za-stanawiałem się, jak on to może wytrzymać, bo był nawet podkrawatem.Prawdziwy dżentelmen.Zaczęliśmy rozmawiać, zapytaliś-my, dlaczego hotel jest w tak opłakanym stanie, choć pewnie pamięta lepsze czasy.Starszy pan się uśmiechnął:- Mam sześćdziesiąt cztery lata, jestem Meksykaninem z krwii kości.Mogę więc powiedzieć panom z czystym sumieniem: w tym krajunic się nie zmienia, nieważne, kto nami rządzi.Wiąże się to zarówno z naszą mentalnością, jak i z klimatem.Meksyk to cudowny kraj.Mamyropę naftową, złoto, srebro, kamienie szlachetne, do tego wieikie ilości uranu.Jesteśmy bogaci.Mamy pustynie, dżungle i wysokie góry.Można u nas przeżyć straszliwe upały i ujrzeć wieczne lody.To kraj, którego nie da się porównać z żadnym innym.Ale ma jedną wadę:mieszka tu za dużo Meksykanów!Starszy pan mrugnął do nas i z rozwagą zaczął doprawiać swoją tequillę, wódkę z agawy - do szklanki wsypał szczyptę soli i dorzucił parę kawałków cytryny.My piliśmy bardzo dobre, wytrawne, tanie miejscowe wino.- Ale dlaczego tu nic nie działa? Lodówka w naszym pokoju nie zepsuła się wczoraj, zagnieździły się w niej nawet pająki.To nie myprzepaliliśmy żarówkę w łazience, aja byłem chyba w sześciu drogeriacli i w żadnej nie dostałem pasty do zębów.Nasz rozmówca poprawił krawat i uśmiechnął się:- Opowiem pewną historię, być może wówczas zrozumieją panowielepiej naszą mentalność: Pociąg kursujący na trasie Villahermo­sa-Campeche spóźnia się zawsze, co dzień - nikomu to już nie przeszkadza.Meksykanie, biali i Indianie siedzą cierpliwie na peronie, gadają, palą, piją tequillg, po raz któryś żegnają się z rodzinami.Ale pewnego dnia zdarzył się cud: pociąg przyjechał do Campeche o dwie godziny za wcześnie.Wszyscy biegali zdenerwowani: gdzie moja żona, gdzie moje dzieci, gdzie moje walizki? Potem okazało się, że to pociąg wczorajszy!Helmut, dziennikarz i fotograf, uparł się, żeby zdjęcia El Tajin zrobić o wschodzie słońca, wyruszyliśmy więc w drogę jeszcze w nocy, o piątejrano.Brzask rozświetlił niebo, gdy dotarliśmy do obszaru archeologicz­nego El Tajin.Dumni, że udało nam się przybyć tak wcześnie, mieliśmyjuż przemaszerować przez żelazną bramę, ale zatrzymał nas strażnik, który z uporem maniaka twierdził, że zwiedzać można dopiero od dziewiątej.Zawiodły wszelkie próby przemówienia mu do rozumu, nie udała się nawet skuteczna zwykle próba przekupstwa.Cóż było robić? Wciągnęliśmy strażnika w rozmowę, a Helmut prześliznął się za jego plecami.El Tajin zostało sfotografowane tuż po wschodzie słońca.My weszliśmy tam dopiero z wybiciem dziewiątej.Nie znoszę stereotypów, nic jednak nie mogę poradzić, że znów niewiadomo, kto zbudował El Tajin.Na brak spekulacji nie można narzekać, pewne jest jednak tylko to, że mieszkańcy El Tajin musieli mieć kontakty z kulturą Majów i z kulturą Teotihuacan.Nazwamiejscowości pochodzi od nazwy wielkiej piramidy niszowej, zwanej­Tajin.Tak nazwali ją Totonakowie, indiański lud mieszkający nad Zatoką Meksykańską i mówiący własnym językiem.Tajin znaczy tyle, co "błyskawica", niekiedy przekłada się również jako "grzmot"i "dym",W El Tajin są dwa place do obrzędowej gry w piłkę, jeden luksusowy - na otaczających go murach pełno wspaniałych reliefów.Ale najwięk-szą atrakcją El Tajin jest niezwykła, siedmiostopniowa piramidao wysokości 25 m i podstawie 35x35 m, mająca 365 nisz oraz stromeschody prowadzące na szczyt.Podobno każda nisza odpowiada jed­nemu dniu roku, a każdy dzień jest poświęcony innemu bóstwu.Piramidę wzniesiono na pozostałościach znacznie starszej, nieznanej budowli.Świątynię na szczycie ozdobiono wizerunkami pierzastegowęża.Zależnie od położenia Słońca na niebie nisze wypełniają krótkie bądź długie cienie, w południe lśnią musztardowo, wieczorem odbijają czerwień zachodu.Znamy dopiero jedną dziesiątą (!) hogactw El Tajin, ale już wiadomo,że dżungla kryje jeszcze ponad sto budynków.Totonakowie, lud mieszkający w tym rejonie do dziś, twierdzą, że El Tajin zbudowali ich przodkowie.To błąd.El Tajin istniało, nim pojawili się Totonakowie.Staliśmy na stopniach piramidy, gdy ten sam strażnik, który taksurowo postąpił z nami dzisiejszego ranka, a któremu zdradziliśmy później cel naszego przybycia, zawołał:- Los voladores, seńores! - Po czym zaprowadził nas do latającychIndian.W środku kręgu stał stalowy maszt o wysokości około 50 m.Po chwilipodeszło do niego pięciu Indian - mieli na sobie białe koszule fantazyjne nakrycia głowy i czerwone spodnie wyszywane u dołuw kolorowe wzory.Czterech przyłożyło do warg niewielkie fletyi zaintonowało monotonną melodię, której towarzyszyło rytmieznebicie w bębenek.To wznosząc, to spuszczając głowy wprowadzali się tańcem w ekstazę - przytupywali do taktu, po chwili ich ruchy jakbyzesztywniały.instrumenty zamilkły, Indianie stanęli w kręgu i skłonili się nisko.Odprężeni podchodzili do masztu i wspinali się na samą górę, gdziebyła umocowana niewielka ażurowa platforma [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •