[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wzdrygnęłam się.Pomyśleć, że to ja uważałam się za niezgrabiarę.- No - powiedziałam, ściągając rękawice i wpychając je do kieszeni.- Wiem, jakkochacie festyny, więc lepiej tu zostańcie.Spotkamy się po obiedzie.- Jeśli tego chcesz.Daphne urwała i spojrzała na młot Carsona, niewątpliwie myśląc, że dzięki swejwyjątkowej sile poradziłaby sobie znacznie lepiej.Gdyby walnęła takiego gargulca, to jestempewna, że nie miałby siły wyskoczyć z dziury.Jednym ciosem potrafiłaby rozwalić cały stół.- Chcę - potwierdziłam, esemesując do Prestona, że już schodzę z góry i możemyspotkać się w holu.- Bawcie się dobrze.Nić mi nie będzie.- A co z tym żniwiarzem? - spytała Daphne, zniżając głos.- Nic nie mówisz, ale wiem, że cały czas o nim myślisz.Ja też bym myślała.PaniMetis już chyba coś z tym zrobiła, prawda?Daphne nie miała pojęcia, że z nikim nie rozmawiałam na ten temat.Oczywiścieskłamałam jej, że pani profesor już się wszystkim zajęła.Ta mało konkretna odpowiedzuspokoiła jednak walkirię.Poza tym nie zdradziłam jej tego, że fenrir, którego widziałamwczoraj w lesie, nie był po prostu zwykłym wilkiem.Wzruszyłam ramionami.- Od wczoraj nic się nie stało.Może nie przyjechał do kurortu.Albo tak się świetniedzisiaj bawi, że nie myśli o zabijaniu.%7łart był głupi, ale roześmiałam się.Daphne nawet się nie uśmiechnęła.Spojrzała tylkona mnie z troską.Miała rację.Wcale nie zapomniałam o żniwiarzu.Prawdę mówiąc, to byłjeden z powodów nieangażowania się w żadne gry - wolałam rozejrzeć się w tłumie.Obejrzałam sobie wszystkich, których dziś spotkałam: uczniów, z którymirozmawiałam, profesorów obsługujących budki, pracowników hotelu sprzedających watęcukrową i jabłka w karmelu.Nawet zdjęłam rękawiczki i niby niechcący dotknęłam kilkuosób, żeby sprawdzić, czy przypadkiem nie są tym żniwiarzem.Ale nie widziałam nicnadzwyczajnego.Wszyscy zainteresowani byli tylko festynem, zabawą i nagrodami.- Zjadę wyciągiem i pójdę prosto do hotelu - powiedziałam, robiąc krzyżyk na sercu.-Przysięgam.Zobaczycie, że nic mi się nie stanie.Daphne zawahała się.- No, jeśli jesteś pewna.- Jestem pewna - odparłam, popychając ją lekko.- A teraz zabierz Carsonowi ten młot,zanim zrobi sobie krzywdę.- Nie bardzo mu wychodzi, prawda? Ale na szczęście nadrabia w innych dziedzinach.Uśmiechnęła się dwuznacznie.- Zwietnie całuje - powiedziałam, przewracając oczyma.- Nieważne.Jeśli będę miała szczęście, to po obiedzie przekonam się, czy Preston mapodobny talent.Zostawiwszy Daphne i Carsona przy budkach, podeszłam do wyciągu.Ku mojemuzdziwieniu, nie działał.Krzesełka zwisały jak dzwonki z grubych czarnych kabli.Obokwystającej ponad śnieg stacyjki kucał ogorzały facet z brodą sięgającą pasa i robił coś zdrutami, wystającymi z otwartej klapy.Jakby naprawiał obwód elektryczny czy jak teżnazywa się to, dzięki czemu wyciąg działa.- Eee.przepraszam, dlaczego krzesełka nie zjeżdżają? - spytałam.Mężczyzna wyjął głowę ze stacyjki i spojrzał na mnie.Obfita biała broda upodabniałago do świętego Mikołaja.- Awaria elektryczności.Naprawię to teraz, kiedy jesteście zajęci festynem.- O, a kiedy pan skończy? Za kilka minut?Pokręcił głową.- Nic z tego.Pewnie zajmie mi to jeszcze z pół godziny.A może nawet godzinę.Poczułam się zawiedziona.Wiem, że to nie jego wina, że akurat teraz wypadłanaprawa.Po prostu miałam pecha.- To jak mam się dostać na dół, do hotelu? Jestem umówiona na obiad.Gość znowu wzruszył ramionami.- Pewnie musisz iść pieszo.Tak jak inne dzieciaki.Pokazał palcem kilka postaci u stóp góry podążających ścieżką w kierunku hotelu.Przecinające się w śniegu ślady wskazywały drogę, którą wcześniej schodzono po urwistymstoku.- Dzięki - powiedziałam.Facet kiwnął mi na pożegnanie, schował głowę z powrotem w stacyjce i zabrał się doprzewodów elektrycznych.Powinnam była natychmiast ruszyć do hotelu, ale zawahałam się i rozejrzałamuważnie, sprawdzając, czy nie zobaczę fenrira.Nie widziałam go od wczoraj, co nie znaczy,że nie czatował gdzieś w kurorcie, czekając tylko na okazję, żeby się na mnie rzucić.Telefon znowu zawibrował, przerywając mi rozmyślania, więc wyjęłam go z kieszenii odczytałam wiadomość: Już jestem.Czekam.P.Zagryzłam wargę.Z jednej strony nie chciałam zawieść Prestona, a z drugiej niemiałam ochoty pisać mu jakichś kiepskich wymówek tego rodzaju, że boję się mitycznegopotwora, wobec tego nie chcę schodzić sama ze stoku.Pomyślałby, że zwariowałam
[ Pobierz całość w formacie PDF ]