[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Odłamki raniły ludzi i potwory.Przerażony patrzyłem na rozkwitające kwiaty ognia.W górze Schwytani szykowali się do drugiego ataku.Nie było w tym żadnej magii, więc pole ochronne Pupilki było bezużyteczne.Na drugie uderzenie wieloryby i manty odpowiedziały pio­runami.Pierwszych kilka sukcesów podbudowało je, choć trafione przez nie naczynia eksplodowały w powietrzu i manty musiały zniżyć lot, a jeden z wielorybów miał poważne kłopoty, dopóki inne nie przeleciały nad nim i nie spryskały go wodą, która służyła im jako balast.Schwytani zaatakowali po raz trzeci i znów zrzucili naczynia.Zgniotłyby na miazgę żołnierzy Pupilki, gdyby czegoś nie zrobiła.Wzniosła się ponad Schwytanych.Dymiące kule ześliznęły się po kopule pola ochronnego, wyraźnie zaznaczając jego granicę.Pani przyspieszyła gwałtownie, aż wcisnęło nas w siedzenia.Formacja w kształcie „W” odłączyła się, a mniejsze dywany zwiększyły wysokość.Pani zajęła pozycję za Szept i Kulawcem.Było oczywiste, że przewidziała odpowiedź Pupilki.Miałem mieszane uczucia, mówiąc bez przesady.Dywan Szept zapikował w dół.Potem Kulawca, Pani i pozo­stałych Schwytanych.Szept wybrała jednego z potworów i leciała w jego stronę coraz szybciej i szybciej.Trzysta jardów nad polem ochronnym od jej dywanu oderwały się dwie trzydziestostopowe włócznie, napędzane czarami.Przebiły kopułę pola i dalej zmierzały do celu.Szept nie próbowała nawet unikać pola.Kiedy zderzyła się z nim, człowiek zajmujący drugie siedzenie kierował upadkiem dywanu za pomocą rybich płetw.Włócznie Szept trafiły wieloryba tuż za głową i buchnęły płomieniami.Ogień jest naj­większym zagrożeniem dla tych istot, gdyż unoszący je gaz należy do wybuchowych.Kulawiec z entuzjazmem podążył w ślady Szept.Wypuścił dwie włócznie na zewnątrz kopuły pola ochronnego i dwie wewnątrz, gdy jego drugi pilot sprowadził dywan tuż nad wielorybem.Tylko jedna chybiła celu.Na grzbiecie potwora płonęło pięć ognisk.Wokół Szept i Kulawca szalała burza piorunów.Potem my zderzyliśmy się z polem.Utrzymujące nas w po­wietrzu zaklęcia przestały działać.Ogarnęła mnie panika.Mnie?Lecieliśmy wprost na płonącego wieloryba.Szarpałem dźwignie i z całej siły wdeptywałem pedały.— Nie tak gwałtownie! — krzyknęła Pani.— Równo i delikatnie.Ująłem je w dłonie, gdy niemal otarliśmy się o brzuch grzmiącego wieloryba.Posypał się na nas grad piorunów.Przelecieliśmy między dwoma mniejszymi wielorybami.Nie trafiły nas.Pani wydo­była swój mały miotacz.Jego pociski ugodziły jednego z potworów.Do diabła, jaki to miało sens? — zastanawiałem się.Przecież dla niego było to jak użądlenie przez pszczołę.Lecz po nitce do kłębka.Bum!Na moment zostałem oślepiony.Włosy stanęły mi dęba.Celne uderzenie pioruna manty.Jesteśmy martwi — po­myślałem.Otaczająca nas metalowa siatka pochłonęła energię pioruna i przesłała ją do luźnego drutu.Manta wciąż siedziała nam na ogonie.Sierżant namierzył ją i drut trafił bestię pod skrzydło.Zaczęła spadać, trzepocząc się jak jednoskrzydły motyl.— Patrz dokąd lecimy! — krzyknęła Pani.Odwróciłem się.Lecieliśmy wprost na grzbiet wieloryba.Ledwie opierzone manty uciekły w popłochu.Łucznicy Buntowników zasypali nas gradem strzał.Uderzałem i szarpałem wszystkie dźwignie i pedały.Z wy­siłku i przerażenia aż zmoczyłem spodnie.Otarliśmy się o wielo­ryba, ale nie rozbiliśmy.Wciąż nie mogłem zapanować nad dywanem, który kor­kociągiem spadał w dół.Widziałem na przemian ziemię, niebo i wirujące dokoła nas wieloryby.Kątem oka uchwyciłem błysk.Eksplodował bok jednego z wielorybów.Widziałem, jak spadał z deszczem płonących płatków.Kolejne dwa potwory dymiły.W tym momencie straciłem je z oczu, gdyż dywan znów się odwrócił tak, że widziałem tylko niebo.Spadaliśmy z dość dużej wysokości, więc miałem czas uspo­koić się, połapać w dźwigniach i pedałach, zrobić kilka dzikich obrotów.Potem nie było już problemu.Wydostaliśmy się poza pole ochronne i znów Pani przejęła ster.Obejrzałem się, by sprawdzić, jak czuje się sierżant.Obrzucił mnie pogardliwym spojrzeniem i z politowaniem pokręcił głową.Spojrzenie, którym obdarzyła mnie Pani, również nie było zachęcające.Wznieśliśmy się wyżej i skierowaliśmy na wschód.Schwytani zataczali koła, sprawdzając rezultaty swego ataku.Tylko jeden wieloryb został zniszczony.Pozostałe dwa uratowały się dzięki pomocy przyjaciół, którzy ugasili je wodą z balastu.Mimo to wszyscy, którzy przeżyli, byli zdemorali­zowani, gdyż Schwytani nie ponieśli żadnej szkody.Jednak Pupilka nie zrezygnowała.Uparcie prowadziła swą armię dalej.Tym razem Schwytani zniżyli lot kilka mil przed Buntow­nikami, rozpędzili się, a następnie przebili się przez kopułę pola ochronnego i zaatakowali od dołu.Manewrowałem między wielorybami, sterując delikatniej i spokojniej niż przed­tem, lecz wciąż opadałem niebezpiecznie blisko ziemi.— Po co to robimy? — krzyknąłem.Sami nie atakowaliśmy.Tylko lecieliśmy za Szept i Kulawcem.— Tak sobie.Całkiem bez powodu.Tak właśnie możesz napisać.— Sfałszuję tę historię.Roześmiała się.Wznieśliśmy się wyżej i zatoczyliśmy koło.Pupilka sprowadziła wieloryby niżej, lecz i tak straciła dwa następne.Schwytani nie mogli lecieć tak nisko przez cały obszar objęty polem ochronnym.Tylko Kulawiec odważył się na to.Zuchwały śmiałek.Zanim przebił się przez pole, cofnął się pięć mil i rozwinął zastraszającą prędkość [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •