[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Widzę.Cieszę się, że tego nie zrobiłeś.Lepiej, żeby nie wiedzieli, że przeżyłem. Ach tak.Oto odpowiedz na moje następne pytanie. Wyjął z kieszeni śnieżno-białą chustkę i starł z palca czerwony inkaust. No tak, opowiesz mi wszystko po ko-lei czy mam wyciągać z ciebie słowo po słowie?Westchnąłem.Nie chciałem wracać myślami do tamtych czasów.Cierń zadowolił sięrelacją z wydarzeń mających związek z panowaniem Przezornych, lecz Błazen będziechciał czegoś więcej.A ja nie mogłem pozbyć się wrażenia, że jestem mu to winien. Spróbuję.Jestem jednak zmęczony, wypiliśmy zbyt wiele i mam za dużo do opo-wiedzenia jak na jeden wieczór.Obrócił się w fotelu. Spodziewałeś się, że jutro wyjadę?Patrząc mu prosto w oczy, odpowiedziałem: Prawdę mówiąc, liczyłem na to. A więc przeliczyłbyś się.Idz już spać, Bastardzie.Ja położę się na pryczy chłopaka.Po prawie piętnastu latach mogę zaczekać jeszcze jeden dzień.86Brzoskwiniówka Błazna była mocniejsza od brandy z Piaszczystych Kresów, a mo-że po prostu byłem bardziej strudzony niż zwykle.Powlokłem się do mojego poko-ju, zdjąłem koszulę i padłem na łóżko.Leżałem, patrząc, jak komnata kręci się wokółmnie, i słuchając lekkich kroków Błazna, który gasił świece w głównej izbie i zamykałzasuwy.Być może tylko ja byłem w stanie dostrzec, że jego ruchy są trochę niepewne.Potem usiadł na moim fotelu i wyciągnął nogi do ognia.Leżący u jego nóg wilk wark-nął i zmienił pozycję.Delikatnie nawiązałem więz ze Zlepunem.Był pogrążony w spo-kojnym, głębokim śnie.Znów zerknąłem na Błazna.Siedział nieruchomo i spoglądał w ogień, a tańczącepłomienie jakby wprawiały w ruch mięśnie jego twarzy.Kontury jego twarzy to ukazy-wały się w ich blasku, to kryły w cieniu.Trudno mi było oswoić się z myślą, że nie jest już tym psotnym trefnisiem, któryprzez tyle lat służył królowi Roztropnemu.Jego ciało nie zmieniło się, nie licząc koloruskóry.Z poręczy fotela zwisały dłonie o długich i zwinnych palcach.Włosy, niegdyś bia-łe i puszyste jak dmuchawiec, teraz były związane w złocisty kok.W blasku ognia jegoarystokratyczny profil wyglądał jak wykuty z brązu.Jego kosztowne szaty może byłytrochę pstrokate, ale założyłbym się, że już od dawna nie nosi wstążek, dzwoneczkówani berła w kształcie szczurzego łba.%7ływa inteligencja i ostry język Błazna nie wpływa-ły już na bieg światowych wydarzeń.Usunął się na bok.Próbowałem wyobrazić go so-bie jako bogatego człowieka, który może podróżować i robić to, na co ma ochotę.Nagłamyśl wyrwała mnie z tej leniwej zadumy. Błaznie? zawołałem. Co takiego?Jego natychmiastowa odpowiedz świadczyła, że jeszcze nie zapadł w sen. Już nie jesteś Błaznem.Jak cię teraz zwą?Na jego wargach pojawił się uśmiech. Kto jak mnie teraz zwie?Powiedział to swoim dawnym, żartobliwym tonem.Gdybym próbował sprecyzowaćpytanie, wciągnąłby mnie w takie werbalne akrobacje, że straciłbym nadzieję na uzy-skanie odpowiedzi.Dlatego tylko inaczej sformułowałem pytanie. Nie mogę już nazywać cię Błaznem, więc jak mam się do ciebie zwracać? Jak masz się teraz do mnie zwracać? Rozumiem.To zupełnie co innego powie-dział kpiącym tonem.Nabrałem tchu i sformułowałem pytanie najprościej, jak umiałem: Jak się nazywasz? Jak naprawdę masz na imię?Nagle spoważniał. Chodzi ci o moje imię? Chcesz wiedzieć, jak nazywała mnie matka? Właśnie.87Nagle zdałem sobie sprawę z tego, jak ważne pytanie mu zadałem.Według starej ma-gii imion znaczyło ono: jeśli znam twoje prawdziwe imię, mam nad tobą władzę.Jeślizdradzę ci moje imię, dam ci władzę nade mną.Tak jak w przypadku wszystkich pytań,które kiedykolwiek zadałem Błaznowi, obawiałem się odpowiedzi i jednocześnie czeka-łem na nią. Jeśli ci je powiem, będziesz mnie tak nazywał? zapytał z naciskiem. Tylko w cztery oczy.I tylko jeśli będziesz sobie tego życzył zapewniłem go po-ważnie.Uważałem te słowa za równie wiążące jak przysięga. Ach tak. Odwrócił się do mnie i uśmiechnął się. Oczywiście, że sobie tegożyczę. A zatem?Nagle zaniepokoiłem się, że znowu ze mnie zadrwi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]