[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Teraz wyżej.Jeszcze wyżej. Nawet niezle wam idzie.Bonnie Sawyer wrzasnęła przerazliwie.Corey poderwał głowę, mrugając z niedowierzaniem powiekami.W drzwiach sypialni, oparty niedbale o futrynę, stał Reggie Sawyer.W dło-niach trzymał dubeltówkę; lufy były skierowane ku podłodze.Corey poczuł nagle ciepło na nogach i uświadomił sobie, że bezwiednie oddałmocz. A więc to prawda. powiedział z czymś w rodzaju podziwu w głosieReggie.Uśmiechając się lekko, wszedł do pokoju. No proszę.Jestem winienSylvestrowi butelkę piwa.Niech to szlag.Pierwsza odzyskała głos Bonnie. Reggie, posłuchaj! To wcale nie jest tak, jak myślisz! On się tu wdarł jakszaleniec, mówię ci, jak wariat i. Zamknij się, cipo. Nadal uśmiechał się łagodnie.Był bardzo duży.Miałna sobie tę samą szarą koszulę co dwie godziny temu, kiedy całowała go na poże-gnanie. Słuchaj jęknął Corey.Miał wrażenie, że za chwilę utonie we własnejślinie. Proszę, nie zabijaj mnie! Nie zabijaj, nawet jeśli na to zasłużyłem.Prze-cież nie chcesz iść do paki, prawda? Nie za to.Możesz mnie stłuc, należy mi się,ale błagam, nie. Wstawaj z kolan powiedział Reggie Sawyer, nie przestając się uśmie-chać. Masz rozpięty rozporek. Panie Sawyer. Och, mów mi Reggie.Przecież jesteśmy jak najlepsi kumple.Rżnąłem jązawsze zaraz po tobie, no nie? Reggie, to naprawdę nie tak! On chciał mnie zgwałcić i wtedy.Reggieprzeniósł na nią łagodne spojrzenie swoich oczu. Jeżeli się zaraz nie zamkniesz, to wsadzę ci tę lufę i wykręcę taki numer,jakiego jeszcze w życiu nie miałaś.Bonnie zaczęła cichutko jęczeć, a jej twarz przybrała barwę naturalnego jo-gurtu. Panie Sawyer.Reggie. Nazywasz się Bryant, prawda? Twoim ojcem jest, zdaje się, Pete Bryant?Corey z zapałem skinął głową. Tak, to prawda.Posłuchaj.216 Kiedy jezdziłem u Jima Webbera, sprzedawałem mu przepracowany olejprzekładniowy powiedział Reggie, uśmiechając się do swoich wspomnień.To było cztery albo pięć lat przed tym, jak spotkałem tę sukę.Twój ojciec wie, żetu jesteś? Ależ skąd, to by go załamało.Proszę pana, może mnie pan stłuc, ma pando tego prawo, ale jeśli mnie pan zabije, to zabije pan też mojego ojca i będziepan miał na sumieniu dwa. Tak, na pewno o tym nie wie.Chodz na momencik do pokoju, musimyo czymś pomówić.No, chodzże. Uśmiechnął się łagodnie do Coreya, żebyudowodnić mu, że nie ma wobec niego żadnych złych zamiarów, po czym prze-niósł wzrok na Bonnie, która wpatrywała się w niego wybałuszonymi oczami. Ty masz tu zostać i siedzieć cicho, zdziro, bo jak nie, to już nigdy nie obej-rzysz ostatniego odcinka Milczącej burzy.Chodz, Bryant. Ponaglił go ruchemdubeltówki.Corey zataczając się wszedł pierwszy do salonu.Wydawało mu się, że nogi mazrobione z miękkiej gumy i czuł niesamowite swędzenie między łopatkami.Tamwłaśnie strzeli, pomyślał, dokładnie między łopatki.Ciekawe, czy zdążę jeszczezobaczyć swoje bebechy na ścianie. Odwróć się polecił Reggie.Corey zrobił, co mu kazano.Zaczął histerycznie szlochać.Nie chciał, ale szlo-chał.Przypuszczał, że to nie ma większego znaczenia.Wcześniej i tak już sięzmoczył.Dubeltówka nie opierała się już od niechcenia na przedramieniu Reggie ego;dwie lufy wpatrywały się czarnymi, bezdennymi dziurami prosto w twarz Coreya. Czy wiesz, co zrobiłeś? zapytał Reggie, tym razem już bez śladu uśmie-chu na twarzy.Corey nie odpowiedział.Było to bardzo głupie pytanie. Spałeś z żoną innego faceta, Corey.Tak się nazywasz?Corey skinął głową, czując, jak po policzkach ściekają mu jedna za drugą łzy. Czy wiesz, co spotyka takich jak ty, jeśli dadzą się przyłapać?Corey ponownie skinął głową. Złap za lufę, chłopcze.Tylko ostrożnie! Nacisnąłem już częściowo spust,więc niech ci się zdaje, że.że trzymasz cycek mojej żony.Corey wyciągnął drżącą dłoń i położył ją na lufie dubeltówki.Metal był chłod-ny, niemal zimny.Z jego gardła wydobył się rozpaczliwy jęk.Wkrótce wszystkosię skończy. Włóż ją sobie do ust.O tak, bardzo dobrze.Co, nie mieści ci się? Wsuń jągłębiej.Chyba wiesz, jak to się robi?Corey rozdziawił szczęki najszerzej, jak mógł.Lufa sięgała mu niemal do gar-dła, wywołując niebezpieczne skurcze żołądka.Na języku czuł ohydny oleistysmak.217 Zamknij oczy.Corey wybałuszył je z przerażeniem.Na twarzy Reggie ego znowu pojawił się łagodny uśmiech. Powiedziałem, żebyś zamknął te swoje błękitne oczęta.Corey zamknął je.Nie wytrzymał jego zwieracz odbytnicy, ale chłopak prawietego nie poczuł.Reggie nacisnął oba spusty.Rozległy się dwa następujące jedno po drugimtrzaśnięcia, kiedy iglice uderzyły w puste komory, a w chwilę pózniej donośnyłoskot; Corey osunął się bez przytomności na podłogę.Reggie przez moment spoglądał na niego z uśmiechem, po czym ujął broń zalufę i z uniesioną w górę kolbą ruszył do sypialni. Już idę, kochanie.Bonnie Sawyer zaczęła przerazliwie krzyczeć.9Zataczając się i potykając Corey Bryant szedł w kierunku swojej służbo-wej furgonetki.Miał szkliste, nabiegłe krwią oczy, potężnego guza na potylicy,a przede wszystkim potwornie od niego śmierdziało.Starał się skoncentrowaćwyłącznie na odgłosie, jaki wydawały jego buty szurające po drobnym żwirzei nie myśleć o niczym innym, a już szczególnie o nagłej i całkowitej katastrofie,jaka go spotkała.Było piętnaście po ósmej.Reggie Sawyer wciąż jeszcze się uśmiechał, wyrzucając go z domu przez tylnedrzwi.Z sypialni dochodził rozpaczliwy płacz Bonnie. Teraz wsiądziesz grzecznie do samochodu i pojedziesz prosto do miasta.Zapiętnaście dziesiąta przyjeżdża autobus z Lewiston do Bostonu.Masz w nim być,bo jeśli jeszcze kiedyś cię tutaj spotkam, to po prostu cię zabiję.Z Bostonu możeszjechać, dokądkolwiek chcesz.O nią się nie martw, nic jej nie będzie.Co prawdaprzez kilka tygodni będzie musiała nosić spodnie i bluzki z długim rękawem, aletwarz ma w porządku.Pamiętaj, najpierw masz stąd wyjechać, a dopiero potemmożesz się umyć i znowu zacząć myśleć o sobie jako o mężczyznie.A teraz szedł przed siebie drogą, wiedząc, że musi zrobić to, co kazał muReggie Sawyer.Z Bostonu pojedzie gdzieś.gdzieś na południe.Ma odłożo-ne w banku ponad tysiąc dolarów.Matka zawsze chwaliła go za to, że jest takioszczędny.Każe sobie przesłać pieniądze i będzie za nie żył, dopóki nie znaj-dzie pracy i nie spróbuje zapomnieć tej nocy smaku naoliwionej lufy i smroduwłasnego gówna w spodniach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]