[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.No i sprawą zainteresował się Bavatar.Doszło do tego zdumiewające-go spotkania i  nie mogła uwierzyć własnym uszom (bo istotnie słyszała rozmowę):człowiek, którego miała za prostodusznego głupca, zagrał niczym książę intrygantów,uderzając szczerością tam, gdzie uderzyć należało! Zaintrygowany Bavatar chciał roz-mowy w cztery oczy.Splotła dłonie na karku.Nie mogła dopuścić do tego spotkania.Prawda, że zabicie Varda ściągnie teraz nanią podejrzenia i zapewne spowoduje dalsze drążenie sprawy.Ale może lepsze będąpodejrzenia niż pewność, którą po rozmowie z Vardem Bavatar niechybnie uzyska.Nie mogła pozwolić, by ją oskarżono o cokolwiek.Nie teraz.Kapitan musiał nie tylko umrzeć, ale i zniknąć.Cóż, nic prostszego  uśmiech-nęła się lekko, bo znajomości, jakie miała dzięki swej pracy, procentowały nie po razpierwszy.Ale co dalej?Sprawnie budowała plan.Vard zniknie.Cóż Bavatar? Bavatar pomyśli, że ona ma-czała w tym palce.Co zrobi? Zacznie grzebać w dokumentach Floty Głównej.Ale tam488 raczej niewiele będą mieli, wydarzenia na dalekich Agarach doczekały się pewnie kil-ku nieciekawych wzmianek w raportach; zresztą, te wojskowe sprawozdania.A więcpośle człowieka na Agary.To już może być bardziej grozne, wciąż tam żyją ludzie,którzy.Tak, należało dotrzeć do człowieka, który tam popłynie.Rozwścieczyło ją, że teraz, kiedy ma tyle spraw (i to jakich spraw!) na głowie,właśnie teraz musiał przyplątać się ten wojak! Na Szerń, są ludzie stworzeni bodaj tylkodo tego, by wyrastać, gdzie ich nie posiano.A zatem (podsumowała krótko): usunąć Varda i dowiedzieć się, kto z ramienia Try-bunału popłynie na Agary.Po czym iść z nim do łóżka.Na początek.* * *Vard zjadł solidną wieczerzę.Nie oszczędzał już srebra; był troszeczkę przesądnyi wierzył, że liczenie się z każdym groszem ściąga na ubogich najprawdziwszą nędzę.Pojadł więc i popił do syta.Potem opuścił oberżę i skierował się w stronę portu.489 Wciąż kochał okręty.I po tylu, tylu latach  wciąż tkwił w nim żołnierz.W końcumusiał przyznać się do tego sam przed sobą.Nie chciał nosić miecza na plecach.Najszczęśliwszy był w porcie, obserwując stojący u nabrzeża holk straży morskiej.Patrzył na schodzących i wchodzących na pokład żołnierzy.Wprawdzie ich mundurowetuniki były ciemnożółte, trochę obce, ale krój ten sam, takie same oznaczenia funkcjii stopni.Flota Główna Garry i Wysp.Nie wróciłby do służby nawet, gdyby mu to rzeczywiście umożliwiono.Ten rozdziałżycia był za nim zamknięty.Raz na zawsze.Ale wspomnienia pozostały.I część z nich  to były naprawdę dobre wspomnienia.Szczególnie te z ostatnich dwóch lat służby.Gdy pływał na własnym okręcie, mając zaoficerów wypróbowanych przyjaciół.Potem dopiero była ta przeklęta obława i przeklę-ty piracki żaglowiec, który zabrał wszystko: przyjaciół, statek, a wreszcie i wolność.A jednak  nawet i teraz  nie potępiał Raladana.490 Prawda, ten człowiek swoim działaniem spowodował wiele zła.Zabił kilku ludziz jego załogi.I to on wreszcie wciągnął do sprawy tę kobietę.Uczynił to jednak dladziewczyny, która była niewinna i którą dano mu pod opiekę.Vard w to wierzył.Nawet nie bardzo rozumiał dlaczego.Ale wierzył.Może po prostu potrzebował tej wiary.%7łeby, we własnych chociaż oczach, nie ucho-dzić za skończonego już durnia. Wasza godność!Przystanął.Podeszło doń trzech ludzi. Przychodzimy od wiadomej ci osoby  rzekł wysoki mężczyzna, przewodzący,zdaje się, pozostałym. Czy pozwolisz poprowadzić się, panie? Wystarczyłby jeden przewodnik  zauważył Vard.Mężczyzna obejrzał się na towarzyszy. To nie straż, panie  wyjaśnił  lecz eskorta.Jest ktoś, kto mógłby pragnąćtwojej śmierci.Powiedziano mi, że domyślisz się, o kim mowa.Vard zmarszczył brwi i skinął głową, po chwili. Dobrze.Którędy?491 Wskazano drogę.Idąc ciemnymi ulicami, dotarli do starych murów miejskich.Bramy były już za-mknięte, ale zaniedbane mury nie stanowiły przeszkody dla nikogo, kto chciał wejśćdo miasta lub też z niego wyjść.Minęli przedmieścia i ruszyli gościńcem, oddalając sięcoraz bardziej od Dranu. Dokąd idziemy?  zapytał Vard.Po lewej stronie drogi rósł las, blask księżyca rzucał na drogę jego masywny, trochęgrozny cień. Najwyższy Sędzia chce pomówić z waszą godnością w miejscu, gdzie nie sięgnąniepowołane uszy  padła odpowiedz. Czy nie wspominał o tym, panie? Najwyższy Sędzia  pomyślał Vard.Człowiek, który przedstawił mu się jako urzędnik Trybunału, nie podając swegonazwiska, piastował stanowisko Najwyższego Sędziego.Vard skoczył w las.Uciekał i nim pojął, dlaczego właściwie to robi, był już dośćdaleko od drogi.Za plecami słyszał odgłosy pościgu.492 Ci ludzie wiedzieli zbyt wiele.Służąc w straży morskiej, Vard niezle poznał metodydziałania Trybunału.Każdy tam wiedział tyle tylko, ile wiedzieć musiał.Ludzie przy-dzieleni mu jako przewodnicy i eskorta na pewno nie mogli znać treści tamtej rozmowy.Przystanął, nasłuchując.Przedzierano się jego śladem.Odgłosy dochodziły z tyłui z lewej strony.Ruszył dalej, starając się sprawiać jak najmniej hałasu.Szedł w prawo, o ile niezawiodło go poczucie kierunku  wzdłuż skrytej za drzewami drogi.Księżyc miał po lewej ręce.Usłyszał niedaleki okrzyk, po czym zrobiło się całkiem cicho.Nie byli głupi.Terazoni nasłuchiwali.Stąpał powoli, ostrożnie.Jakiś ptak załopotał tuż obok, Vard sięgnął po broń.Miecz z jękiem wyszedł z po-chwy.Przeklął się zaraz za brak opanowania.Usłyszeli.Przedzierali się teraz szybko ku niemu.Znów pobiegł.Po jakimś czasie zahaczył stopą o korzeń i upadł.Po omacku odnalazłmiecz, wstał i utykając pobiegł dalej.493 Dotarł nagle do skraju lasu.Otwierała się przed nim obszerna, trawiasta zatoka.Dostrzegł ciemną bryłę domu i natychmiast pospieszył ku niemu.Zdyszany, załomotałw drzwi.Słyszał tamtych.Byli blisko.Osiem lat temu stawiłby czoła trzem ludziom, uzbrojonym chyba tylko w noże i nie byłby bez szans.Ale te osiem lat nie pozostało bez wpływu.Wiedział, że nietrzyma już broni tak pewnie jak kiedyś.Ostatnia walka, jaką stoczył, miała miejsce napokładzie pirackiego żaglowca.Na pokładzie  Węża Morskiego.Drzwi otwarły się [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •