[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rozlegają się brawa.Julian podnosi rękę i na sali na powrótzalega cisza.Chłopak uśmiecha się, a wraz z nim jegopowiększona postać na ekranie. Lekarze powiedzieli, że następne operacje mogą zagrozićmojemu życiu.Zbyt dużo tkanki już usunięto, zbyt wiele razyingerowano w mózg.Jeśli poddam się zabiegowi, mogę zupełnieutracić zdolność panowania nad59emocjami.Mogę przestać mówić, widzieć, chodzić.Wzdryga się mimowolnie. Możliwe, że mój mózg całkowicieodmówi posłuszeństwa.To jest silniejsze ode mnie: podobnie jak pozostali słuchacze,ja również wstrzymuję oddech.Tylko na Thomasie Finemanie tesłowa nie robią żadnego wrażenia.Zastanawiam się, ile razysłyszał przemowę syna.Julian przysuwa się jeszcze bliżej mikrofonu i teraz mamwrażenie, jakby zwracał się do każdego z nas osobiście: jego głosjest cichy i pospieszny, jak gdyby szeptem powierzał nam sekret. Z tego powodu odmówiono mi remedium.Przez ponad rokwalczyliśmy o wyznaczenie daty zabiegu i wreszcie nam sięudało.Dwudziestego trzeciego marca, w dzień naszejmanifestacji, zostanę wyleczony.Kolejne brawa, ale głos Juliana przebija się przez nie.Jeszczenie skończył. To będzie historyczny dzień, choć dla mnie może okazaćsię ostatni.Nie myślcie, że nie pojmuję ogromu ryzyka, jakie sięz tym wiąże, wręcz przeciwnie. Prostuje się, a jego głos stajesię donośniejszy, bardziej grzmiący.Oczy na ekranie są terazpełne światła, niemal oślepiają swoim blaskiem. Ale nie mainnego wyjścia, tak samo jak wtedy, kiedy miałem dziewięć lat.Musimy usunąć chorobę.Musimy ją wyciąć, niezależnie odryzyka.Inaczej się rozrośnie.Rozprzestrzeni się jak najbardziejzłośliwy nowotwór i narazi nas wszystkich, każdą osobęurodzoną w tym wielkim i przepięknym kraju, na niebez-pieczeństwo.Więc oświadczam wam: musimy wyplenić chorobęz każdego zakątka i zrobimy to.Dziękuję.60Stało się.Uczynił to.Pociągnął nas jeszcze bardziej ku sobie.Przechylił naczynie, krople się przelały i teraz płyniemy kuniemu na fali gromkich okrzyków i braw.Lena bije brawo wrazze wszystkimi innymi, aż bolą ją ręce.Ciągle klaszcze, aż traci wnich czucie.Połowa sali wstaje, wznosząc okrzyki.Ktoś zaczynaskandować: AWD! AWD!".Wkrótce wszyscy krzyczymy tesłowa to ogłuszający, rozsadzający bębenki ryk.W którymśmomencie Thomas dołącza do syna na scenie i stoją tamuroczyście, jeden obok drugiego jeden jasny, drugi ciemny jak dwie strony księżyca czuwającego nad nami, którzy dalejklaszczemy, skandujemy, wyrażamy krzykiem swoje poparcie.Oni są księżycem.My jesteśmy przypływem, falą, która podwpływem ich przyciągania zmiecie chorobę z powierzchniświata.61WTEDYW Głuszy zawsze ktoś jest chory.Gdy sama odzyskuję siły natyle, by się przenieść z infirmerii na materac na podłodze, mojemiejsce zajmuje Squirrel, a po Squirrelu przychodzi kolej naDziadka.W nocy podziemie rozbrzmiewa kaszlem, wymiotami igorączkowym mamrotaniem: odgłosami choroby, któreprzenikają przez ściany i napełniają nas lękiem.Problemem jestprzestrzeń i bliskość.%7łyjemy jedno na drugim, oddychamy ikichamy na siebie, wszystko jest wspólne.A do tego nic i nikt niejest tak naprawdę czysty.Głód nie daje nam spokoju, rozstraja nas nerwowo.Popierwszej próbie eksploracji osady wycofuję się z powrotem podziemię, niczym zwierzę, które chowa się szybko do bezpiecznejnory.Mija dzień, potem dwa.Prowiant jeszcze nie przybył.Każdego ranka ktoś wychodzi, by sprawdzić informacje.Domyślam się, że w jakiś sposób komunikują się z sympatykamii ruchem oporu po drugiej62stronie.I to wszystko, co mam tu do roboty: słuchać, ob-serwować, siedzieć cicho.Popołudniami śpię, a gdy nie mogę spać, zamykam oczy iwyobrażam sobie, że jestem znowu w opuszczonym domu przyBrooks Street i że obok mnie leży Alex.Idę po omacku przezmgłę.Wyobrażam sobie, że jeśli zdołam jakoś rozsunąć dni,które minęły od naszej ucieczki, załatać dziury w czasie, uda misię go odzyskać.Ale za każdym razem, gdy otwieram oczy, wciąż jestem tutaj,na leżącym na podłodze materacu, i burczy mi w brzuchu.Gdy mijają kolejne cztery dni, u wszystkich można jużzaobserwować powolność i ociężałość, jak gdybyśmy znajdowalisię pod wodą.Garnki wydają mi się niewiarygodnie ciężkie,niemożliwe do podniesienia.Kiedy zbyt gwałtownie wstaję,kręci mi się w głowie.Muszę spędzać więcej czasu w łóżku, akiedy z niego wychodzę, wydaje mi się, że wszyscy się na mniegapią, i czuję niechęć tych ludzi, namacalną i twardą jak mur.Może to tylko moja wyobraznia, a może nie w końcu to jajestem przyczyną ich problemów.Aowy też przynoszą marne skutki.Roach, ku ogólnej radości,złapał kilka królików.Ale mięso okazało się twarde i żylaste, agdy podano je na stół, z trudem udało się obdzielić nimwszystkich.Pewnego dnia podczas zamiatania w magazynie Ravennalega, byśmy dalej pracowali i utrzymywali azyl w czystości słyszę z góry krzyki, śmiech i odgłosy bieganiny.Czyjeś krokidudnią po schodach.Hunter wchodzi do kuchni radosnymkrokiem, a za nim starsza kobieta, Miyako.Od wielu dni niewidziałam ich ani nikogo innego tak pełnych energii.63 Gdzie jest Raven? pyta zdyszany Hunter. Nie wiem. Wzruszam ramionami.Miyako cmoka zniecierpliwiona i oboje z Hunterem zawracająw stronę schodów. A co się dzieje? pytam. Dostaliśmy wiadomość z drugiej strony odpowiadaHunter. Drugą stroną" tutejsi nazywają mieszkańców miast,kiedy są w dobrych nastrojach, kiedy zaś nie są, używają nazwyZombieland. Dzisiaj przyjdzie zaopatrzenie.Potrzebujemypomocy przy odbiorze towaru. Może ty mogłabyś pomóc? pyta Miyako, mierząc mniewzrokiem.Jest szeroka w ramionach i bardzo wysoka, jeślibymiała wystarczająco dużo jedzenia, mogłaby być prawdziwąatletką.W tutejszych warunkach jest tylko żylastą, umięśnionąkobietą.Kręcę głową. Nie.nie mam tyle siły.Hunter i Miyako wymieniają znaczące spojrzenia. Poszukamy kogoś innego mówi Hunter, a potemwbiegają z powrotem po schodach i znów zostaję sama.Jakiś czas pózniej wracają, w dziesięć osób, dzwigając duże,mocne worki na śmieci, śliskie od wody.Umieszczono je wCocheco River przy granicy, skąd przypłynęły do nas rzeką.Nawet Raven nie jest w stanie zaprowadzić porządku w grupieani zapanować nad własną ekscytacją.Wszyscy rozrywają workina strzępy, wydając radosne okrzyki, gdy przysłane dobrawysypują się na podłogę: puszki fasoli, tuńczyka, kurczaka izupy, opakowania ryżu, mąki, soczewicy i znowu fasoli, suszonemięso, worki orzechów i płatków śniadaniowych, jajka na twardowłożone do koszy z ręcznikami, plastry opatrunkowe, wazelina,64pomadki do ust oraz sprzęt medyczny, nawet nietkniętapaczka z bielizną, zawiniątko z ubraniami, butelki płynu dozmywania naczyń i szamponu.Sara przyciska suszone mięso dopiersi, Raven wtyka nos w mydło i rozkoszuje się jego zapachem.To jak przyjęcie urodzinowe, ale lepsze, jest bowiem naszewspólne.Przez chwilę czuję przypływ szczęścia.Przez chwilęczuję, jakbym była częścią grupy.Najwyrazniej nasz los się odmienił, ponieważ kilka godzinpózniej Tack ustrzelą jelenia.Tego wieczoru jemy pierwszy porządny posiłek od mojegoprzybycia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]