[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.”; dobrze, że omijałem dotąd teosięgarnie, bo i w nich jest tylko zestaw preparatów wiaropędnych, łaskodajnych, sumienidki, peccatol, absolvan, i nawet świętym można zostać dzięki sacrosanctyzydazie.Zresztą, czemu nie allaszek islaminy, dwuzenek buddanu, nirvanium kosmozylowe, teokontaktol? Czopki—eschatolopki, maść nekrynowa ustawią cię w pierwszym szeregu w Dolinie Jozafata, resurrectol zaś, podany na cukrze, dokona reszty.Święty Bogolu! Paradyzjaki dla dewotów, belzeban i hellurium dla masochistów… z trudem powstrzymałem się, aby nie wpaść do mijanego farmakopeum, gdzie lud nabożnie klękał, jak tabaki zażywając genuflektoliny.Musiałem się hamować, by nie dano mi amnestanu.Tylko nie to! Pojechałem do Wesołego Miasteczka, obracając spotniałymi palcami w kieszeni scyzoryk.Nic nie wyszło z doświadczenia, bo osłona kabiny okazała się niezwykle twarda — chyba z hartowanej stali.Pokoje do wynajęcia, w których mieszkał Trottelreiner, znajdowały się przy Piątej Ulicy.Nie było go w domu, gdym przyszedł o umówionej porze, ale uprzedził mnie, że się może spóźnić, i dał mi świst do drzwistu.Wszedłem więc i siadłem przy profesorskim biurku, zawalonym naukową prasą oraz zapisanymi papierami.Z nudów — a może raczej, by uśmierzyć niepokój palący duchowe wnętrzności — zajrzałem do notatek Trottelreinera.„Wszechśmiot”, „porodzianka”, „cudziniec”, „cudzinka”.Ach, więc miał głowę do tego, by spisywać terminy tej swojej dziwacznej futurologii… „Popłódnia”, „wykapanek”, „wykapanka”.„Porodzistka” — rekordzistka porodowa? No tak, przy eksplozji demograficznej, zapewne.W każdej sekundzie rodziło się osiemdziesiąt tysięcy dzieci.A może osiemset tysięcy.Co za różnica? „Myślarz”, „myślani”, „myśliny”, „mysiel”, „myśl główna”, czyli „dyszlowa”, „myszlina”—”dyszlina”.Czymże on się zajmował! Profesorze, ty tu, a tam świat ginie! — chciałem wołać.Nagle błysło coś spod papierów — antyhal, ta flaszeczka.Wahałem się przez ułamek sekundy, potem, zdecydowany, pociągnąłem ostrożnie i spojrzałem na pokój.Dziwna rzecz: prawie się nie zmienił! Szafy biblioteczne, półki z pigułkami w informatorach, wszystko pozostało, jakie było, tylko ogromny, kaflowy piec holenderski w kącie, który zdobił pokój soczystym blaskiem swych rzeźbionych kafelek, zamienił się w tak zwanego bękarta z przepaloną rurą blaszaną, wetkniętą w dziurę w murze, a wokół podłoga zaczerniała od osmalin.Odstawiłem szybko flaszeczkę, jak złapany na gorącym uczynku, bo w przedpokoju świsnęło i wszedł Trottelreiner.Opowiedziałem mu o Wesołym Miasteczku.Zdziwił się, poprosił, bym mu pokazał scyzoryk, pokiwał głową, sięgnął po flaszeczkę, powąchał i dał ją mnie z kolei.Zamiast scyzoryka ujrzałem ułomek spróchniałej gałązki.Wróciłem oczami do twarzy profesora — był jakby markotny, nie taki pewny siebie, jak poprzedniego dnia.Położył na biurku teczkę, pełną kongresowych lizaków, i westchnął.— Tichy — rzekł — musi pan zrozumieć, że ekspansją maskonów nie powoduje na razie specjalna perfidia…— Ekspansją? A to co znowu?— Wiele rzeczy, jeszcze realnych w zeszłym miesiącu lub roku, trzeba zastępować mirażami, skoro autentyki stają się po prostu nieosiągalne — tłumaczył mi, zafrasowany jakąś inną myślą, która, widziałem to, nie dawała mu spokoju.— Na tej karuzeli jeździłem przed kwartałem, ale nie dam głowy za to, że ona tam jeszcze jest.Wszak może być, że kupując bilet wstępu, dostaje pan z dyfuzera porcję pary karuzelowej czy lunaparkiny, co zresztą jest racjonalne jako o wiele bardziej oszczędne.Tak, Tichy, sfera realnego posiadania ludzkości kurczy się z zastraszającym przyspieszeniem.Zanim tu zamieszkałem, byłem w nowym Hiltonie, ale, wyznaję, nie potrafiłem tam żyć, bo gdym nieopatrznie skorzystał z wytrzeźwiacza, ujrzałem się w klitce wielkości sporej szuflady, z nosem przy karmniku, w żebra gniótł mnie kurek wodociągowy, a stopami dotykałem wezgłowia legowiska w następnej szufladzie, to jest apartamencie, bo miałem apartament na ósmym piętrze, za 90 dolarów dziennie.Miejsca, po prostu miejsca jest coraz mniej! Robią obecnie próby z tak zwanymi despacjaliztorami albo psywidymkami, ale idą opornie, bo jeżeli maskuje się współobecność z panem ogromnych tłumów na ulicy czy na placu, tak że widzi pan tylko odległe jednostki, zaczyna się pan zderzać z ludźmi zamaskowanymi, których pan nie zauważa, a to już kłopot, którego nie umieją na razie przezwyciężyć!— Profesorze, zajrzałem do pana notatek.Proszę wybaczyć, ale co to jest? — Pokazałem palcem kartkę, na której widniały słowa: „multyschizol”, „ciżbidek wielaniny”.— A, to… Wie pan, istnieje plan, to znaczy koncepcja hintemizacji, od nazwiska autora Egoberta Hinterna, nieprawdaż — ażeby zastępować rosnący brak zewnętrznej przestrzeni — wyhalucynowaną przestrzenią wewnętrzną, duszy, bo metraż tej ostatniej żadnym ograniczeniom fizycznym nie podlega.Pewno pan wie, że dzięki zooforminom można się czasowo stać, to jest czuć się, żółwiem, mrówką, bożą krówką, a nawet jaśminem przy pomocy prebotynidu infloryzującego, oczywiście tylko subiektywnie.Można też doznać rozszczepienia osobowości na dwie, trzy, cztery części.Gdy rozszczepienie sięga liczb dwucyfrowych, powstaje efekt ciżbinowy.To już nie jaźń wtedy, lecz myźń.Wielość jaźni w jednym ciele.Są też dojaźniacze, żeby spotęgowane w intensywności życie wewnętrzne górowało nad postrzeganiem tego, co zewnętrzne.Taki świat, takie czasy, mój Tichy.Omnis est Pillula! Farmakopea jest teraz księgą żywota, encyklopedią bytu, alfą i omegą, żadnych przewrotów na widoku, skoro mamy już rewoltal, opozycjonal w czopkach glicerynowych i ekstreminę, a pański doktor Hipkins reklamuje sodomastol i gomorynki — można osobiście spalić ogniem niebieskim tyle miast, ile dusza zapragnie.Awans na Pana Boga też można dostać, kosztuje 75 centów.— Najnowszą sztuką piękną jest świąd — rzekłem.— Słyszałem, to jest czułem.Scherzo Uascotiana, ale nie mogę powiedzieć, żeby mi to cokolwiek dało pod względem estetycznym.Śmiałem się w najpoważniejszych miejscach.— Tak, to nie dla nas, defryzoni z innego wieku, rozbitków w czasie — melancholijnie przytwierdził Trottelreiner.Jakby się w sobie przełamał, odchrząknął, spojrzał mi w oczy i rzekł;— Tichy, rozpoczyna się właśnie kongres futurologiczny — to znaczy obrady nad będziejami ludzkości.Jest to Światowy Zjazd LXXVI; byłem dzisiaj na pierwszym wstępnym posiedzeniu organizacyjnym i chcę się podzielić z panem wrażeniami…— Dziwne — rzekłem — czytam dość pilnie prasę, ale nie widziałem nawet wzmianki o tym kongresie…— Bo to jest tajny kongres.Rozumie pan chyba — muszą być wszak między innymi omawiane problemy maskowania!— I co? Niedobrze z nimi?— Fatalnie! — rzekł profesor z naciskiem.— Gorzej nie może być!— A wczoraj grał pan z innej dudki — powiedziałem.— To prawda.Lecz proszę wziąć pod uwagę moje położenie — dopiero zaznajamiam się ze stanem aktualnych badań
[ Pobierz całość w formacie PDF ]