[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Już pierwszego ranka przecknoł sie ja inaczej, nie-było wygrzewania sie, czochrania, wysiadywania: od razu oczy odmykam, od razu myśl: czy ona śpi? Nasłuchuje: cicho za drzwiami, pewno śpi, ciekawe jak też taka śpi? Na boku? Na plecach? A może na brzuchu, młode dziewczęta lubiejo na brzuchu, sie widywało.Choć ona nie taka młodziutka jak wygląda, ho ho, Dunaj mówio, że dwadzieścia i pięć, choroba, toż to prawie tyle, co moja Handzia.Tyle lat, do tego miastowa, e, niemało musiała spróbować.Prawda że na delikatne wygląda, nienaruszone.Ale jak to sie, łasica, przegina idący! E, widać wyginali już j o w różne strony.Nu, trzeba powiedzieć na jej obronę, że taka wysoka cienka nie może nie przeginać sie, toż talja jej sie łamie.Ale czy jej tam nie zimno samiutkiej? Bo mnie tutaj przy Handzi ui, gorąco, ciekawe, skąd te baby tyle żaru majo, czy nie z brzucha? Tak, na pewno w tych ich brzuchach sie ono, gorąco, kłębi.Szturcham Handzie, że czas: trzeba mleka nadoić, zaparzyć, wody ciepłej zagrzać do mycia.I Handzia budzi sie prętko, nie maże sie w pościeli, raz dwa sukienkę naciąga, kaftany, ona też wie.Prawdę powiedziawszy nie bardzo chciało sie mnie tego rana w stodole robić.Pokręcił sie ja trochu po gumnie, krowam dał, kuram sypnoł, cep poprawił, bo sie gązwa obluzowała, ale młócić nie zaczoł: wracam sie do chaty, siadam koło pieca, czekam co będzie.Na dworze rozwidniło sie prawie całkiem, woda do mycia ze dwa razy zdążyła ostygnąć, mleko gorące czekało na płycie, w sagankach dochodzili kartofli świniom.Nareszcie zadzwoniło!Zadzwoniło i zaraz zatrzeszczało łóżko.Chwilka jeszcze i wysówa sie z drzwiow głowa poczochrana czarna, słyszym: Dzień dobry, o, już wszyscy na nogach! Poproszę troche ciepłej wody, paniu Haniu!Dzieńdobry, mówi Handzia i na brzuchu saganek z wodo niesie za dwa ucha.Siadam przy cielaku z ceberkiem, gębę jego wtykam w mleko, poje, ale wszystko słysze: jak tam ona pluska w kopańce, chodzi, pośpiewuje, pije mleko.Może mączki dać do chleba, pyta sie Handzia, a ona nie, dziękuję, wolę bez.A potem, już w tej kurtce z kapuzo, z kajetem pod pacho, grzawszy ręce przed popielnikiem mówi, że dziś będzie dalej spisywać dzieci do szkoły.A ciebie, Ziutek od razu zapisze, i kajet rozpościera, obsadkę roskłada:Jozef jesteś, a jak dalej? No, pochwal sie.Kaziukow, mówi chłopiec i oczy rękami zasłania.Kazimierz, to twój tato.Ale ty masz i nazwisko.No, jak?Handzia pogania: Nu gadaj! Toż wiesz!Kirełejson, on na to, a my w śmiech: Kirelejsonami przezywa j o w wiosce nas i Michałów za tata, bo takie ich przymówisko.A ona: Kirelejsony to wasz przydomek wioskowy? A nazwisko? Prawdziwe nazwisko? Ba, a jak dalej? No? Bar?Bartoszko! nie wytrzymuje Handzia, tatko przeciwio sie zaras: Wcale nie! To tylko mówi sie Bartoszko.A naprawdę jest Bartosz.Mój tato nazywali sie Bartosz, Stanisław Bartosz! Uczycielka do mnie sie obraca, pyta jak ksiądz zapisał nas przy ślubie? Bartosz czy Bartoszko?Zdaje sie Bartosz.A mnie sie zdaje, że Bartoszko, przypomina Handzia: Bartoszko Kaźmier i Hanna.A żadnych dokumentów pan nie ma? pyta sie uczycielka.Ja wstaje, idę na chate, jakieś papiery leżeli za Matkobosko, między nimi paszport, grubszy, twardziejszy z pieczątko, dali to jak do wojska brali: nie wzięli, bo coś im moje nogi nie pasowali.Daje jej te papiery i ten z pieczątko, ona pod okno niesie, czyta, czyta.Bartoszewicz! ogłasza.A dzie tam! złoszczę sie tatko: Bartoszewicze żyjo w Surażu.A w Taplarach Bartosze! Najbardziej zdziwiło Handzie.Śmiać sie zaczęła: Bartosiewicz hahaha, patrzajcie, Kazimierz, tyle lat z nim żyła, myślała, że z Kaźmierem, a on Kazimierz.I to Bartosiewicz! To ja Bartosiewicz Hanna? Ha, ha, ha, patrzajcie:Bartosiewicz!Bartoszewicz, poprawia uczycielka i zapisuje: Bartoszewicz Jozef! Zapamiętaj, Ziutek.No, powtórz.Ale dzie tam on powie, beksa! Płacze czegoś koło łóżka, a czego sam czort nie wie.I na cóż takiego zapisywać, mówie, nie szkoda to paninego czasu i kajeta na take żabę? Ale ona widać serca miętkiego: głaszcze chłopca, pociesza, że bardzo miły chłopczyk, i będzie dobrym uczniem.A drogo to będzie, ta szkoła?Tyle co na ksiąszke, zeszyty, ołówki.Ze sto złotych wszystkiego.A nie dałoby sie po znajomości wykręcić jego cd tej szkoły?Ona śmieje sie: Oho, po znajomości to sie jeszcze dokręci! Dokręci sie, żeby chodził.A czy to jemu potrzebne do czegoś to czytanie i pisanie, pytamy sie: Tato nie umiej o, Handzia nie umie, ja nie umiem, a Chwała Bogu, żyjem po chrześcijańsku.Ale słyszym: i na was przyjdzie pora, może już za rok.Zapewniam panią, paniu Haniu, jak zacznie pani czytać książki i gazety, innymi oczami pani świat zobaczy.Handzia kręci głowo: A Broń Boże! Na co mnie oczy zmieniać, jak ja nimi prawie trzydzieście lat patrze i widze wszystko jak trzeba!Dobrze, pogadamy kiedy wieczorem, teraz lecę do sołtysa, powiada ona z drzwi, a obiad proszę koło pierwszej, dobrze?Uszykowała jej Handzia jak było umówione: kartofli, do tego kapusty kiszonej z cybulo pokrajano i olejem.Ale słonko przeszło na druge stronę sokora, obiadowa pora minęła, uczycielki nima i nima, wszystko ostygło.Aż przylatuje! Akurat Handzia spuszczała do ładyszki mieko z cycków: Co pani robi! przestraszyła sie i patrzy jak urzeczona.Mleko spuszczam, bo cycki bolo, mówi Handzia.I co z nim potem?At, cielakowi będzie.Ona stoi, stoi, nie mówi, nie rusza sie, patrzy jak Handzia sie nagniata.To ono nawet nie dzieciom, pyta sie w końcu.Dzieciam nie możno, bo znowuś płakalib nocami.Niech pani rozdziewa sie, jeść zaraz podam, już to kończę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]