[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Aby zaoszczędzić czasu, jaki by zużył na wiązaniekrawata i mocowanie się ze spinkami do mankietów, narzucił wprostna piżamę bluzę od swojego galowego munduru i zapiął ją pod szyję.Z butami w ręku, zpłaszczem przewieszonym przez ramię i w przeciwsłonecznych okularach wyskoczył zmieszkania.Zapomniał tylko kapelusza.Słysząc jeszcze biadolenie służącej i okrzyki zdziwienia, wydawane przez Leokadię,wskoczył do chevroleta, który stał pod domem.Ruszył szybko ulicą Kraszewskiego, potemskręcił w prawo, w Słowackiego.Błyskawicznie minął gmach Poczty Głównej i Ossolineum, poczym skręcił w Chorążczyzny.Ludzie pijący wodę ze starej studni przy placu Dąbrowskiegogapili się na auto z takim natężeniem, jakby było ono jakimś fantastycznym wehikułem.Na ulicySokoła Popielski zatrąbił na grupę młodzieńców, którzy tarasowali przejazd i najwyrazniejzmierzali do sali gimnastycznej.Młodzi ludzie pierzchli z głośnymi i niezbyt życzliwymikomentarzami.Skręcił w lewo, w ulicę Zimorowicza, i ujrzał przed sobą gmach GiełdyTowarowej i pomnik Ujejskiego.Akademicką przemknął błyskawicznie, wymijając furgon zwęglem.Minął  Szkocką i pomnik Fredry.Po chwili hamował przy Zielonej 8, pod gimnazjumKrólowej Jadwigi.Lwów, sobota 20 marca 1937 roku, wpół do dziesiątej ranoDyrektor żeńskiego gimnazjum Królowej Jadwigi, pani Ludmiła Madlerowa, nie lubiłakomisarza Edwarda Popielskiego.Poznała go podczas kilku przykrych rozmów, jakie musiała z nim przeprowadzić na temat jego nieznośnej córki.Siedział wtedy chmurny i zamyślony, jakbynieobecny duchem, i dyrektorka czuła, jak wzrasta w nim wściekłość.Takie reakcje widziałanieraz w swojej długiej karierze pedagogicznej, ale u Popielskiego - wyczuwała to doskonale - tawściekłość wcale nie była skierowana ku własnej córce i nie zwiastowała sprawiedliwegorozprawienia się z rozwydrzoną pannicą; nie, ta furia była skierowana ku niej samej, kuzasłużonemu pedagogowi i długoletniej nauczycielce, która swoje najlepsze lata oddaławychowaniu dziewcząt i znała ich niepokoje i tajemnice lepiej niż własne sekrety! Popielskisłuchał wszystkiego w pozornym spokoju, a potem szybko wychodził z gabinetu.Przez oknowidywała wtedy jego potężną sylwetkę, jego melonik i lśniąco biały szalik.Krążył wówczas jakdzikie zwierzę po niewielkim placyku przed protestanckim kościołem św.Urszuli, okolonymdrzewami i wciśniętym między dwie kamienice.Otoczony obłokiem dymu, wzbudzał ekscytacjęu młodej nauczycielki rysunków, panny Heleny Majerówny, którą kiedyś pani dyrektorprzyłapała na bacznym przyglądaniu się policjantowi.- Jakiż to mocny mężczyzna! - powiedziała wówczas w zachwycie panna Majerówna,myśląc, że stanęła za nią jej przyjaciółka, nauczycielka gimnastyki.- Pewnie rozmyśla nad jakąśważną sprawą kryminalną!- Nie, pani koleżanko - odparła dyrektor, wprawiając swoją pracownicę w strasznąkonsternację.- On myśli o tym, by pod naszą szkołę podłożyć bombę.Najlepiej wtedy, kiedy jaw niej będę!Popielski stał przed dyrektorką, nieogolony, w ciemnych okularach i w płaszczu zapiętympod szyję mimo wiosennego ciepła.Pani Madlerowa przypomniała sobie niesławę, jaką sięcieszył - te wszystkie plotki o jego brutalności i niezliczonych romansach.Jej nie wydawało sięto osobliwie ekscytujące.Patrząc na jego zmęczoną twarz i okulary maskujące oczy, widziała wtych plotkach - o ile było w nich trochę prawdy - raczej znak życiowej nieporadności,osamotnienia.- Dobrze, że pan przyszedł, panie komisarzu - powiedziała twardo.- Właśnie pańskacórka pozwoliła sobie dzisiaj pójść na wagary! Jej wychowawca, pan profesor Paklikowski,przed chwilą mi powiedział, że widział ją na ulicy Piłsudskiego! Była z nią razem.Popielski zachował się inaczej niż zwykle.Do tej pory zawsze wysłuchiwał do końcapedagogicznych tyrad dyrektorki.Do tej pory, wychodząc, zawsze mówił:  Do widzenia! Inigdy nie trzaskał tak mocno drzwiami. Lwów, sobota 20 marca 1937 roku, trzy kwadranse na dziesiątą ranoGdyby Rita Popielska miała szczerze powiedzieć, co sprawia jej równie wielkąprzyjemność jak jazda na nartach, odpowiedziałby:  wiosenne wagary.Nigdy nie czuła się takdobrze jak wtedy, kiedy udawało się jej ujść czujnym oczom nauczycieli, woznego oraz innychszkolnych prześladowców.Rozpierała ją radość, kiedy wymykała się z gimnazjum i pokwadransie znikała w Parku Stryjskim, by tam w spokoju zaszyć się wśród krzewów i dzielić sięsekretami z jakąś towarzyszką jej przestępstwa.Do tej pory była to Jadzia Wajchendlerówna, aleRita zraziła się do niej mocno, kiedy spostrzegła, że w sporach z ojcem, jakie jej relacjonowała,Jadzia trzyma zawsze stronę  pana komisarza.Od pewnego czasu powierniczką jej tajemnic iwspólniczką wagarów stała się Beata Zacharkiewicz, wysoka i niezbyt urodziwa dziewczyna,mało pochlebnie zwana  Tyką.Pierwszy dzień wiosny nieliczni i co odważniejsi uczniowie uczcili wagarami.Przypadałon w niedzielę.Rita uznała jednak, że ma prawo ten dzień obchodzić wcześniej, i namówiła dotegoż świętowania swoją nową przyjaciółkę.Tyka zrazu się opierała, ale natychmiast uległa,kiedy Rita obiecała jej wyjawić największy sekret swego życia.Dziewczęta przygotowały się do wagarów starannie.Rita podkradła ojcu czterypapierosy, Tyka natomiast z butli z winem, stojącej w piwnicy, odlała niewielki słoik.Obiewzięły tego dnia do szkoły większy prowiant niż zwykle.Rita kilka dni wcześniej wystukała namaszynie fałszywy dokument, upoważniający je do przebywania tegoż dnia poza szkołą podpretekstem organizowania wycieczki klasowej.Dokument podpisały wspólnie podrobionympodpisem swojego wychowawcy, profesora Paklikowskiego i wyposażone w to wszystko,spotkały się przed ósmą rano na Bazarze Stryjskim.Stamtąd szybko doszły do parku.Aby uniknąć ciekawskich przy wejściu głównym,wspięły się w górę ulicy Stryjskiej i dotarły wejściem zachodnim, koło domku ogrodnika.Zeszływ dół i pobiegły obok pomnika Kilińskiego.Potem wspięły się w górę.Za chwilę znalazłykryjówkę w krzakach.Choć pogoda była przepiękna i prawdziwie wiosenna, to jednak nikogo niebyło wśród parkowych krzewów i półdzikich alejek.Obie panny, nie niepokojone przez nikogo,usiadły na zwalonym drzewie, zjadły po bułce z szynką, wypaliły po papierosie i wypiły podużym łyku wina.Na darmo Tyka już od rana dopraszała się wyjawienia sekretu.Rita była nieustępliwa.Zdecydowanie stwierdziła, że wszystko opowie jej po drodze do pewnegotajemniczego miejsca, gdzie miała być dzisiaj o dziesiątej.Tyce aż oczy się zaokrągliły zciekawości i postanowiła być cierpliwa.Rita nie mogła jej zdradzić sekretu w tramwaju numer 3, którym jechały w stronęAyczakowa, ponieważ było w nim zbyt wielu ludzi.Nie mogła go wyjawić również naPiekarskiej, ponieważ przeszkadzali jej w tym studenci pobliskiego Wydziału Lekarskiegouniwersytetu, którzy owego przepięknego dnia chyba masowo urwali się z wykładów, falowalina chodnikach i zaczepiali wszystkie panny.Dopiero kiedy weszły w ulicę %7łulińskiego, zrobiłosię wokół nich pusto.Słońce schowało się nieco za chmurami i tylko jego blady poblask osiadałna oknach i balkonach.Dziewczęta szły szybko, trzymały się pod ręce, rozglądały nieustannie wposzukiwaniu ewentualnych szpiegów i wymieniały szepty oraz westchnienia.- I napisałam do niego na poste restante, wiesz?- No i co? No i co?- W liście tym okazałam chłodne zainteresowanie jego osobą.Napisałam wręcz:  Ma panchyba zbyt duże wyobrażenie o swoich oczach [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •