[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To był drugi powód, dla którego tu przyszedł.Zaczął kruszyć lód.- Teraz rozumiem, Harry.Oszukałeś mnie.Myślisz, że potem skończą się problemy?- Nie, nie myślę.Ale jestem teraz silniejszy - pod wieloma względami.W tym miejscu, blisko brzegu lód był trochę grubszy.Harry spocił się, ale zdołał zrobić dziurę o prawie metrowej średnicy.Wyrzucił, na ile się dało, kawałki lodu z przerębli.W dole wirowała czerń wody.Pod wodą, pod mułem i szlamem.Zrobione.Teraz trzeba już iść.Zaczęło mocniej padać, wraz ze śniegiem pojawił się zimowy zmierzch.- Harry! - zawołała matka po raz ostatni, gdy śpieszył do samochodu.- Harry, kocham ciebie.Powodzenia, synku.W godzinę później Dragosani i Batu stanęli za młodymi sosnami na brzegu rzeki, około trzydziestu metrów od domu Szukszina.Nie byli tu jeszcze nawet pół godziny, a już czuli jak zimno przenika przez ich ubrania.Batu wymachiwał rytmicznie ramionami.Dragosani zapalił papierosa.W końcu nad podwórzowymi drzwiami domu zapaliło się żółte światło - sygnał, że zaraz nastąpi morderstwo.W rzeczywistości nie było jeszcze nocy, ale zimowa ciemność zawładnęła okolicą.Chmury odpłynęły i śnieg przestał padać.Wschodzący księżyc rzucił srebrną wstążkę na krętą rzekę lodu.Dwie postacie skierowały się nad rzekę.Borys zaciągnął się ostatni raz papierosem, pod osłoną dłoni.Zdeptał niedopałek butem.Batu przestał wymachiwać ramionami.Obaj stali nieruchomo, obserwując rozwijającą się akcję.Na brzegu rzeki, mężczyźni zdjęli płaszcze, położyli je na śniegu, usiedli i założyli łyżwy.Rozmawiali, ale do uszu ukrytych obserwatorów docierały tylko strzępy zdań.Głos Szukszina, ponury i basowy, brzmiał wojowniczo niczym ujadanie psa.Głos Harry’ego matowo i jednostajnie, prawie beztroski.Wjechali na lód.Z początku jeździli ramię w ramię.Wtem szczuplejsza postać wysunęła się do przodu, Harry zręcznie nabierał prędkości, sunął w górę rzeki, ku miejscu, gdzie ukryli się obserwatorzy.Dragosani i Batu przykucnęli.Keogh zrównał się z nimi, zakręcił po całej szerokości rzeki i pojechał w drugą stronę.Za nim - ojczym.Wydawał się zwalniać w porównaniu z szybkością jazdy Keogha.Harry był z pewnością bardziej oswojony z lodem, Rosjanin wyglądał przy nim niezdarnie.Nagle Keogh wykonał slalomowy zakręt pod ostrym kątem, aż łyżwy wyrzuciły chmurę śniegu i lodu.Udało mu się ominąć Szukszina.Skręcił raz jeszcze równie ostro i wrócił do dawnego kursu.Jego łyżwy wyhamowały na krawędzi zdradzieckiego kręgu, gdzie świeży lód ledwo się trzymał.Szukszin także musiał gwałtownie skręcić, rozpostarł szeroko ramiona, ledwo uniknął własnej pułapki.- Ostrożnie, ojcze! - krzyknął Keogh przez ramię i przyśpieszył.- O mało co nie zderzyłem się z tobą.Obserwatorzy słyszeli to.- Szczęściarz, ten młody! - powiedział Mongoł.Dragosani nie rozumiał, co to ma wspólnego ze szczęściem.Rosjanin zatrzymał się i zamarł w pochylonej pozycji, obserwując jazdę syna.Ciało jego wyraźnie drżało - jakby odczuwał ból czy jakieś emocjonalne napięcie.- Tutaj, Harry - zawołał ochryple.- Tutaj.Jesteś dla mnie za dobry, mógłbyś kręcić kółka wokół mnie.Harry powrócił, krążył wokół pochylonej postaci.Z każdym kołem, łyżwy zbliżały się do krawędzi pułapki.Szukszin wyciągnął ramiona i chwycił Keogha za ręce, obracał nim wokół własnej osi.- Teraz - szepnął Batu do Dragosaniego - Coup de grace!Nagle Szukszin przestał się obracać i rzucił się na Keogha.Keogh skręcił, chciał uniknąć zderzenia.Łyżwiarze mieli sczepione ręce.Jedna z łyżew Keogha zagłębiła się w wyżłobieniu kręgu wyciętego przez Szukszina.Zatrzymał się.Uścisk Rosjanina uratował go przed upadkiem na kruchy płat lodu.Szukszin wybuchnął nagłym śmiechem, odrzucił Harry’ego od siebie - w ramiona śmierci.Keogh trzymał się jednak mocno rękawów ojczyma i pociągnął go za sobą.Ten stracił równowagę i runął, Harry zrobił unik i przerzucił Rosjanina przez biodro.Chciał się uwolnić od niego, ale bezskutecznie.Mężczyzna wpadł do własnej pułapki-przerębli, pociągając Keogha za sobą.Spleceni ze sobą padli na lód, który natychmiast zaczął się zapadać.Krąg zazgrzytał na krawędziach, woda wytrysnęła w górę czarnymi bryzgami.Dysk zadygotał i rozłamał się na dwie części.Szukszin wrzasnął niczym szalona, raniona bestia.Półkole lodu uniosło się na krawędzi, wpadli do mroźnej wody.- Szybko, Maks - sapał Dragosani.- Nie możemy ich obu stracić.- Którego mamy uratować? - rzucił Mongoł, gdy biegli po lodzie.- Keogha - padła odpowiedź.W ostatniej chwili fantastyczny pomysł wpadł mu do głowy.Skoro potrafił „nauczyć się ” nekromancji od Diabła z groby i dzięki temu kradł myśli zmarłych, to może da radę kraść także ich talenty.Dlaczego by nie skraść talentu Keogha i użyć do swoich celów?Batu i Dragosani zbliżyli się do dziury, kawałki lodu unosiły się na czarnej, zimnej wodzie.Kiedy ostrożnie podeszli do krawędzi, tylko płynąca pod lodem rzeka szemrała cicho.Na chwilę ręka wystrzeliła z wody, chwyciła krawędzi, zniknęła jednak, zanim Dragosani zdążył ją pochwycić.- Tędy! - rzucił Borys.- Z biegiem rzeki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]