[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.67 Tak, oczywiście.Cóż, chyba będę musiał poprosić kapitana Broadbenta,żeby tu przyszedł.Czy mój wahadłowiec ma już wyznaczoną godzinę startu? Oba-wiam się, że będziemy musieli poprosić wieżę o zwłokę.Penny jednak najwyrazniej ogarnęła paskudna złość: Panie Bonforte, toidiotyczne! Nigdy przedtem nie robili nam takich problemów.na pewno nie naMarsie.Policjant pospiesznie odpowiedział: Oczywiście, na pewno wszystko sięzgadza, Hans, w końcu to pan Bonforte. Jasne, ale.Przerwałem z radosnym uśmiechem: Znam prostszy sposób.Czy możepan.jak się pan nazywa? Haslwanter.Hans Haslwanter odparł niechętnie. Panie Haslwanter, czy może pan zadzwonić do komisarza Boothroyda?Porozmawiam z nim i zaoszczędzimy mojemu pilotowi spaceru na lądowisko.a mnie prawie godzinę czasu. Och, wolałbym tego nie robić, sir.Czy nie wystarczy zadzwonić do kapi-tana portu? podsunął z nadzieją w głosie. Daj mi tylko numer pana Boothroyda.Ja do niego zadzwonię.Tym razem pozwoliłem, aby mój głos zabrzmiał znacznie chłodniej: tak sięzachowuje zajęty i ważny człowiek, który chciałby być demokratą, ale ma dośćz całego serca i powyżej uszu przepychanek i dyskusji z urzędasami.Tym razem zadziałało.Pospiesznie wykrztusił: W porządku, panie Bonfor-te.To tylko.no wie pan, przepisy. Tak.Wiem.Dziękuję. Ruszyłem przez bramkę. Chwileczkę, panie Bonforte.Proszę spojrzeć.Obejrzałem się za siebie.Ten cholerny skrupulant zatrzymał nas tak długo, żedogonili nas dziennikarze.Jeden z nich ukląkł na jedno kolano i celował we mniestereografem.Spojrzał w górę i zawołał: Proszę trzymać buławę tak, żeby jąbyło widać!Kilku innych, obwieszonych różnego rodzaju sprzętem, otoczyło nas; jedenz nich wspiął się nawet na dach rollsa.Ktoś podetknął mi pod nos mikrofon, ktośinny wycelował we mnie mikrofon kierunkowy jak karabin.Byłem tak samo wściekły, jak dowodząca nimi kobieta.Nazwisko miała wy-pisane bardzo małymi literami, ale doskonale pamiętałem, kto to może być.Uśmiechnąłem się i ruszyłem powoli.Prawdziwy Bonforte doskonale panowałnad ruchami, które na filmie wydają się zawsze szybsze, niż w rzeczywistości,Mogłem sobie pozwolić na zrobienie tego we właściwy sposób. Panie Bonforte, dlaczego odwołano konferencję prasową? Panie Bonforte, czy to prawda, że zamierza pan poprosić Wielkie Zgroma-dzenie o przyznanie Marsjanom pełnego obywatelstwa Imperium? Czy może panto skomentować?68 Panie Bonforte, kiedy zamierza pan przedstawić wotum zaufania obecnemurządowi?Podniosłem dłoń z buławą i uśmiechnąłem się. Pojedynczo, pojedynczo proszę! Jakie było pierwsze pytanie?Wszyscy oczywiście odpowiedzieli jednocześnie, zanim ustalili między sobąkolejność; udało mi się uzyskać kilka chwil bez odpowiadania na żadne pytania.W tym momencie na horyzoncie pojawił się szarżujący Bill Corpsman. Miejcie litość, chłopcy.Szef miał ciężki dzień.Dałem wam wszystko, cze-go chcieliście.Pohamowałem go gestem dłoni. Mogę poświęcić minutę lub dwie, Bill.Panowie, właśnie wyjeżdżam, alespróbuję odpowiedzieć na pytania, które mi zadaliście.O ile wiem, obecny rządnie planuje żadnego przewartościowania stosunków pomiędzy Marsem a Impe-rium.Ponieważ nie jestem członkiem rządu, moje własne zdanie nie ma wiel-kiego znaczenia.Proponuję zapytać pana Quirogę.Na pytanie, kiedy opozycjaprzeforsuje wotum zaufania, mogę odpowiedzieć tylko, że nie zrobimy tego do-póty, dopóki nie będziemy pewni, że zwyciężymy.a na ten temat akurat wieciedokładnie tyle samo, co ja.Ktoś rzucił: To niewiele mówi, nie sądzi pan? I tak właśnie miało być odparłem, łagodząc odpowiedz uśmiechem.Zadawajcie pytania, na które mogę odpowiadać uczciwie, a ja to zrobię.Pytajciemnie: Czy już pan przestał bić żonę? a ja odpowiem jak należy. Zawahałemsię, ponieważ Bonforte cieszył się reputacją szczerego aż do bólu pyskacza.Nie chcę was zwodzić.Wiecie, po co tu dzisiaj przybyłem.Pozwólcie, że wypo-wiem się na ten temat.i możecie mnie wszyscy cytować, jeśli chcecie. Się-gnąłem myślą w głąb pamięci i wygrzebałem odpowiedni kawałek przyswojonejwypowiedzi Bonforte a. Prawdziwym znaczeniem tego, co miało dziś miej-sce, nie jest zaszczyt wyświadczony jednemu człowiekowi.To. machnąłemmarsjańską buławą .jest dowodem, że dwie rasy mogą połączyć przepaśćróżnic mostem zrozumienia.Nasza rasa rozrasta się, obejmując kolejne gwiazdy.Przekonamy się.już się przekonaliśmy.że jesteśmy w znacznej mniejszości.Jeśli nasza ekspansja do gwiazd ma się udać, musimy działać uczciwie, z pokorą,z otwartym sercem.Słyszałem zdanie, że nasi marsjańscy sąsiedzi przy pierwszejnadarzającej się okazji chętnie podbiliby Ziemię.To nonsens: Ziemia jest dla nichnieodpowiednią planetą.Chrońmy to, co nasze, ale nie dajmy się ponieść niena-wiści i lękowi, popychającym nas do popełniania szalonych czynów.Małe umysłynigdy nie podbiją gwiazd, musimy być wielcy jak sam kosmos.Reporter uniósł brew. Panie Bonforte, wydaje mi się, że już słyszałem to przemówienie w lutymzeszłego roku? I usłyszy je pan w lutym przyszłego roku.I w styczniu.I w marcu, i co69miesiąc.Prawdy nigdy za wiele. Spojrzałem na strażnika bramy i dodałem: Przykro mi, ale już muszę iść, bo spóznię się na statek.Odwróciłem się i przeszedłem przez bramkę, a Penny zaraz za mną.Wsiedliśmy do małego, opancerzonego samochodu portowego.Drzwiczki za-mknęły się za nami z cichym sykiem.Samochód był sterowany automatyczniei nie miał kierowcy, więc nie musiałem się przed nikim zgrywać.Rzuciłem się nasiedzenie i odetchnąłem. Uff! Wyszło ci wspaniale powiedziała poważnie Penny. Słabo mi się zrobiło, kiedy przypomniał sobie przemówienie, które cyto-wałem. Zwietnie sobie z tym poradziłeś.Mówiłeś tak.dokładnie jak Szef. Czy był tam ktoś, do kogo powinienem się zwrócić po nazwisku? Właściwie nie.Jeden czy dwóch, ale nie oczekiwali tego od ciebie w takimpośpiechu. Złapali mnie w kleszcze.Ten ślamazarny strażnik bramy i jego paszporty.Penny, wydaje mi się, że to raczej ty powinnaś je mieć, a nie Dak. Dak ich nie ma.Każdy ma swój przy sobie. Sięgnęła do torebki i wyjęłamałą książeczkę. Miałam go przez cały czas.ale nie śmiałam się przyznać. Co? On miał swój paszport w kieszeni, kiedy został porwany
[ Pobierz całość w formacie PDF ]