[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Co dziwne, restauracjanie była przepełniona - raczej w połowie pusta.WygłodzonyBitterman zamówił chateaubriand na dwoje, po czymskonsumował całą porcję.Butelka szampana nie zdołałaugasić jego pragnienia, lecz usłużny kelner od win znajwiększą radością przyniósł mu drugą.Przy sąsiednim stoliku trwała jakaś dziwna rozmowa:zmartwiona para dyskutowała o zwłokach, które podobnoodnaleziono.Widocznie przespał jakieś ważne wydarzenia.Wracając powoli i ostrożnie korytarzem dziewiątego pokładu,postanowił, że jutro z samego rana zbada tę sprawę.Ale teraz miał inny problem.Numery pokojów wzrastałyjak należy - 954, 956 - wszystkie jednak były parzyste.Przystanął, znowu chwycił się poręczy i usiłował myśleć.W tym tempie nigdy nie znajdzie pokoju 961.Potemroześmiał się głośno.Paul, stary koniu, rusz głową.Wysiadł zwindy po stronie sterburty, a wszystkie nieparzysteapartamenty znajdowały się na bakburcie.Jak mógłzapomnieć? Musiał znalezć poprzeczny korytarz.Znowuruszył przed siebie, chwiejąc się lekko, z szumem w głowie irozkosznym wrażeniem lekkości w nogach.Doszedł downiosku, że dziekan czy nie dziekan, powinien częściej pić szampana.Oczywiście krajowego - wygrał ten rejs na loteriiYMCA i nigdy nie mógłby sobie pozwolić na markowyfrancuski trunek z pensji nauczyciela.Przed sobą po lewej zauważył przerwę w szeregu drzwi:wejście do któregoś holu na śródokręciu.Tędy dojdzie dokorytarza na bakburcie i swojego pokoju.Zatoczył się w lewo.W holu znajdowały się dwie windy naprzeciwkoprzytulnego kącika z dębową biblioteczką i przepastnymifotelami.O tak póznej porze nie było tu żywej duszy.Bitterman zawahał się i pociągnął nosem.Na chwilę opuściłago leniwa euforia; dostatecznie często brał udział wćwiczeniach przeciwpożarowych, żeby wiedzieć, że ogień nastatku stanowi największe zagrożenie.Ale ten zapach byłniezwykły.Przypominał kadzidło, a dokładniej pałeczkikadzidła, które kiedyś wąchał w nepalskiej restauracji wChinatown w San Francisco.Teraz już wolniej przeszedł przez hol do korytarza nabakburcie.Panowała taka cisza, że jednocześnie słyszał iwyczuwał głębokie dudnienie okrętowych diesli daleko wdole.Zapach był tu silniejszy - znacznie silniejszy.Dziwne,piżmowe pachnidło łączyło się z innymi, cięższymi, mniejprzyjemnymi woniami - jakby pleśni i czegoś jeszcze, czego nie potrafił rozpoznać.Przystanął i zmarszczył brwi.Potemobejrzał się ostatni raz i wszedł w korytarz.I zatrzymał się gwałtownie, nagle całkiem trzezwy.Przed nim znajdowało się zródło zapachu: ciemna chmuradymu zagradzająca mu drogę.Ale Bitterman nigdy jeszcze niewidział takiego dymu - gęsty i nieprzejrzysty, ciemnoszarejbarwy, z żebrowaną powierzchnią, która w jakiś dziwaczny inieprzyjemny sposób przypominała mu lniane płótno.Paul Bitterman wciągnął oddech z głośnym charkotem.Coś mu tutaj nie pasowało.Dym powinien płynąć w powietrzu, kłębić się i falować,rozrzedzać się na krawędziach w cienkie smużki.Ale tachmura wielkości człowieka po prostu tkwiła w miejscu,dziwnie złowieszcza, nieruchoma, jakby rzucała muwyzwanie.Gładka i jednolita, o regularnym kształcie,wyglądała niemal jak organiczny twór.Cuchnęła tak mocno,że Bitterman ledwie mógł oddychać.Odrażająca, niemożliwa,obca.Nagle serce zaczęło mu walić szybciej ze strachu.Czytylko mu się zdawało, czy gęsta chmura rzeczywiścieprzybrała ludzki kształt? Miała macki, które wyglądały jakramiona; beczułkowatą głowę z twarzą; dziwaczne nogi, które poruszały się, jakby tańczyły.O Boże, wyglądała nie jakczłowiek, ale jak demon.A wtedy stwór powoli wyciągnął strzępiaste ramiona i - zprzerażającym zdecydowaniem - falując, ruszył w stronęBittermana.- Nie! - krzyknął Bitterman.- Nie! Nie podchodz! Niepodchodz!Rozpaczliwe wrzaski szybko sprawiły, że na korytarzupokładu dziewiątego od sterburty zaczęły się otwierać drzwi.Nastąpiła krótka, elektryzująca cisza.A potem odgłosy:sapnięcia, krzyki, łomot zemdlonego ciała padającego nadywan, gorączkowe trzaskanie drzwiami.Bitterman niczegonie słyszał.Całą jego uwagę, całą świadomość przykuwałmonstrualny stwór, który podpełzał bliżej, coraz bliżej.A potem się skończyło. 37.LeSeur przeniósł wzrok z Hentoffa na Kempera i zpowrotem.I tak już się złościł, że komodor zwalił na niego tenkłopot - przecież był oficerem okrętowym, nie pracownikiemkasyna.W dodatku ten kłopot nie został rozwiązany, ba,stawał się coraz poważniejszy.LeSeur miał na głowieistotniejsze i bardziej naglące sprawy - co najmniej jednomorderstwo, a możliwe, że nawet trzy.Znowu popatrzył naKempera i Hentoffa.- Niech sprawdzę, czy dobrze zrozumiałem - powiedział.-Mówicie, że ten Pendergast spowodował, że liczący kartyprzegrali milion funtów w blackjacka, a przy okazji zgarnąłprawie trzysta tysięcy dla siebie.Hentoff przytaknął.- Mniej więcej, sir.- Zdaje się, że po prostu pana oskubał, panie Hentoff.- Nie, sir - zaprzeczył Hentoff lodowatym tonem.-Pendergast musiał wygrać, żeby oni przegrali.- Proszę wyjaśnić.- Pendergast zaczął od rozpracowania tasowania.Tatechnika polega na obserwacji całego buta, zapamiętywaniu pozycji pewnych kluczowych kart albo grup, czyli układów, anastępnie śledzeniu ich podczas tasowania.Zdołał równieżpodejrzeć ostatnią kartę, a ponieważ to on przekładał, mógłumieścić tę kartę w talii dokładnie tam, gdzie chciał.- To się wydaje niemożliwe.- Te techniki są dobrze znane, chociaż niezmiernie trudne.Pendergast widocznie opanował je lepiej niż inni.- To nadal nie wyjaśnia, dlaczego Pendergast musiałwygrać, żeby oni przegrali.- Wiedząc, gdzie się znajdują pewne karty, i łącząc to zsystemem liczenia, mógł kontrolować  przepływ kart doinnych graczy, wchodząc do gry albo pasując.a takżeniepotrzebnie dobierając.LeSeur powoli kiwnął głową na znak, że przyjmuje to dowiadomości.- On musiał zatrzymać dobre karty, żeby puścić dalej złe.Jeśli chciał doprowadzić tamtych do przegranej, musiałwygrać.- Rozumiem - rzucił kwaśno LeSeur.- Więc chceciewiedzieć, co z wygraną tego faceta?- Właśnie.LeSeur zastanawiał się przez chwilę.Wszystko sprowadzało się do tego, jak zareaguje komodor Cutter, kiedysię dowie - a w końcu musi się dowiedzieć.Nie będziezachwycony.A kiedy korporacja się dowie, jeszcze mniej sięucieszy, Tak czy owak, musieli odzyskać pieniądze.Westchnął.- Ze względu na przyszłość nas wszystkich w firmiemusicie odzyskać te pieniądze.- Jak?LeSeur odwrócił zmęczoną twarz.- Po prostu.*Trzydzieści minut pózniej Kemper w towarzystwieHentoffa szedł pluszowym korytarzem pokładu dwunastego.Czuł, jak lepki pot zbiera mu się pod czarnym garniturem.Zatrzymał się przed drzwiami apartamentu Tudora.- Na pewno to odpowiednia pora? - zapytał Hentoff [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •