[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- %7ływo, kuternogi, żywo!Widział, że wrogowie już są gotowi do nowego ataku.Najwyrazniej myśliwi nie mieli zbytniejochoty, by nacierać na broniącą się zwierzynę, która wcale nie zamierzała pokornie stać sięzdobyczą.Ale z drugiej strony nie mogli pozwolić, by uciekinierzy uszli z życiem.Welimorzanie, chętni złożyć swe życie w ofierze, znowu przecięli im drogę.- W imię Jednookichi Jednonogich! - przeklął po welsku ktoś w pobliżu Wilczarza.- Czemu mamy uciekać?Młodzi ludzie, gorące głowy, rwali się do walki, chcieli stanąć w szeregu i bić zabójców, jakhonor nakazywał.- Trzymajcie język na wodzy! - zakrzyknął Mal-Gona.- Czyście się pospali, niedzwiedzie?Rozbójnicy po raz drugi odstąpili od bezpośredniego starcia z Welimorzanami.Co więcej,kilkudziesięciu zawróciło konie i pogalopowało w głąb wąwozu-pułapki.Ludzie z Haliradu jużskręcali za Zpiącego Węża, kiedy napastnicy ponownie wyskoczyli na równinę.Prawie każdyjezdziec wiózł za plecami drugiego człowieka trzymającego w ręku łuk albo samostrzał.Wilczarz przez cały czas penetrował wzrokiem szczyty, kamienne okapy i porośnięte drobnymikrzewami skały.Na świecie nie ma takiego urwiska, na które człowiek nie może się wspiąć.Człowiek zajdzie wszędzie, jeśli tylko ma dość czasu.Ale albo rozbójnicy nie mieli dość czasu,albo nie spodziewali się, że napadnięci zechcą przebijać się w stronę Przegrody.Nie wypatrzyłzaczajonych na górze łuczników.Wierzchowce zbójców, obciążone podwójnie, biegły powoli i ciężko, ale i tak udało im siędogonić biegnących.Zamiary %7ładoby - a Wilczarz miał coraz większą pewność, że jest to %7ładoba- były jasne.Nie pozwolić im uciec za Przegrodę.Otoczyć ich.Wystrzelać w czasie ucieczki.Solwenowie, Segwani, Welchowie ochryple przeklinali na sto sposobów, ale ich bieg nie byłucieczką.Może dlatego że obok byli słabsi.Dziewczęta całkiem opadły z sił, chłopcy ciągnęli je zaręce, stale się zmieniali.Potem trzeba było wspiąć się pod górę i tył wozu wsparty dwadzieściadwie dłonie.- Niech was Hogi kochają i ich włochate brzuchy, pchajcie! Kiedy znalezli się za ZpiącymWężem, wszyscy z nadzieją zapatrzyli się w dal.Czy nie widać Winitara? Ale było pusto.Za to wnozdrza uderzył im gęsty zapach siarki.Jeszcze sto kroków i ludzie zaczęli sobie zakrywać ustarękawami albo po prostu dłońmi.Ale jak tu zakrywać sobie nos, kiedy musisz biec.Chcesz czy niechcesz, trzeba oddychać pełną piersią.Tutaj zawsze wiał zimny wiatr z lodowców.Wiał zza Przegrody, roznosząc obłok smrodu.Las wtym miejscu odstępował od skalnej ściany jeszcze bardziej.Najwidoczniej żadna forma życia niebyła w stanie długo znosić oddechu przepaści.Sam wąwóz przypominał kamienistą rzekę - jakaśsiła, buszująca tu w dawnych czasach, wywlekła na zewnątrz rumowisko żelazisto-szarych skał.Od strony gór skały pokrywała warstewka żółtego nalotu.Wilczarz poczuł, jak od duszącego fetoru boleśnie ścisnęło go w piersi.Co będzie, jeślirozbudzony smrodem kaszel powali go teraz, w tym momencie? Przecież paskudna choroba nieliczyła się z żadnymi okolicznościami.- Prowadz, babciu! - krzyknął do starej Hajgał.Ale mógł nie krzyczeć.Piastunka pewną ręką prowadziła i konia, i wóz, lawirowała międzykamiennymi bryłami.Gdyby mieli choć odrobinę czasu, mogliby się przekonać, że innej drogi, którąmógłby przejechać pojazd, tu nie było.Potulny koń, przyzwyczajony posłusznie ciągnąć wóz tam,gdzie nakażą ludzie, tylko parskał.Bardziej narowiste wierzchowce starostów rżały niespokojnie,chciały stawać dęba.Zapobiegliwi Welchowie owinęli im chrapy szmatami pospiesznie uciętymi zubrań.I to pomogło.Dungorm i Hajgał byli zgodni co do tego, że wcześniej czy pózniej konietrzeba będzie zostawić.Ale nie teraz.Trawa też nie chciała rosnąć w miejscu owiewanym przez trujące wiatry.Pod nogami chrzęściłyjałowe otoczaki.Właściwie nawet nie otoczaki wygładzone przez wody strumienia - z wąwozu,przedzielonego Przegrodą, nie wypływała żadna rzeka ani ruczaj.Kamienie były tu kanciaste,pokruszone, ich ostre kanty czuło się nawet przez skórzane podeszwy butów.Gdyby nie te kamienie, mogłabym biec szybciej, myślała knezinka.No właśnie, gdyby niekamienie, mogłabym biec sama.Powtarzało się wszystko, jak tamtej nocy nad Trzęsawiskiem Kajerańskim.Tyle że terazciągnęli ją za ręce Dobrosław i Dobrobor, a Wilczarz podążał za nimi z tyłu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]