[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Żebym mógł być w stałym kontakcie.W razie zmiany planu, całkiem możliwej przy niepewnej sytuacji politycznej w Berlinie.– Skontaktujesz się z nimi, zanim to zrobisz.Żeby się upewnić.Skinął głową.– Nie jesteś Włochem, tylko Niemcem.– Szwajcarem.– Mój mąż jest Żydem – powiedziała.– Nie obchodzi mnie, kim jest twój mąż.Wszystko, co chcę od ciebie, to żebyś włożyła tę sukienkę i poszła ze mną na obiad.Zrób coś z włosami.Dobrze by było, gdybyś poszła do fryzjera.Może hotelowy salon piękności jest jeszcze otwarty.Mogłabyś tam pójść, a ja się umyję i będę czekać na koszule.– Jak chcesz go zabić?– Proszę cię, Juliano, włóż tę nową sukienkę.Ja zadzwonię na dół i spytam o fryzjera.– Podszedł do telefonu.– Do czego ja ci właściwie jestem potrzebna?Nakręcając numer, Joe powiedział:– Mamy dossier tego Abendsena i wygląda na to, że gustuje on w ciemnowłosych, seksownych kobietach typu śródziemnomorskiego lub bliskowschodniego.Podczas gdy Joe rozmawiał z recepcją, Juliana położyła się na łóżku i zamknęła oczy, przesłoniwszy twarz ramieniem.– Mają fryzjerkę – powiedział Joe, odłożywszy słuchawkę.– Może cię zaraz przyjąć.Idź do salonu, to jest na półpiętrze.– Wsunął jej coś do ręki; otworzyła oczy i zobaczyła niemieckie banknoty.– To na fryzjerkę.– Zostaw mnie w spokoju.Bardzo cię proszę.Przyglądał jej się z ciekawością i zatroskaniem.– Seattle jest takie, jakie byłoby San Francisco, gdyby nie wielki pożar – powiedziała.– Prawdziwe stare, drewniane domy, trochę murowanych i wzgórza jak w S.F.Japończycy byli tam na długo przed wojną.Mają tam całą dzielnicę handlową, domy i sklepy, wszystko bardzo stare.To jest port.Ten mały stary Japończyk, który mnie uczył, pojechałam tam z pewnym marynarzem i wtedy zaczęłam brać lekcje, nazywał się Minoru Ichoyasu.Nosił kamizelkę i krawat.Był okrągły jak jo-jo.Uczył na piętrze nad jakimiś japońskimi biurami.Miał na drzwiach staromodny złocony napis i poczekalnię, jak u dentysty.Z numerami „National Geographic”.Pochyliwszy się nad nią, Joe wziął ją za rękę i uniósł do pozycji siedzącej.– Co się dzieje? Zachowujesz się, jakbyś była chora – spytał, zaglądając jej w twarz i usiłując coś wyczytać z jej rysów.– Umieram – powiedziała.– To tylko atak nerwicowy.Często miewasz? Mogę ci przynieść środek uspokajający z hotelowej apteki.Może fenobarbital? Poza tym nie jedliśmy nic od rana.Nic ci nie będzie.Kiedy przyjedziemy do Abendsena, nie potrzebujesz nic robić, tylko stać przy mnie; ja będę mówił.Ty tylko się uśmiechaj i bądź miła dla mnie i dla niego.Trzymaj się go i zajmuj go rozmową, żeby był przy nas i nigdzie nie odchodził.Jestem pewien, że nas wpuści, kiedy cię zobaczy, zwłaszcza z tym dekoltem.Ja bym cię w każdym razie wpuścił, gdybym był na jego miejscu.– Pozwól mi pójść do łazienki.Jest mi niedobrze.Proszę.– Spróbowała się od niego uwolnić.– Puść mnie, jest mi niedobrze.Puścił ją, przeszła niepewnym krokiem do łazienki i zamknęła za sobą drzwi.Potrafię to zrobić, pomyślała.Włączyła światło, przez chwilę była oślepiona.Zmrużyła oczy.Znajdę.W szafce paczka żyletek, mydło, pasta do zębów.Otworzyła paczuszkę żyletek.Odwinęła jedno nowe, lśniące, błękitne ostrze.Weszła pod odkręcony natrysk.Wielki Boże, przecież ma na sobie ubranie.Zniszczone.Kostium przykleił się do ciała.Włosy mokre.Przerażona potknęła się, omal nie upadła uciekając po omacku.Woda ścieka po pończochach.zaczęła płakać.Joe znalazł ją, jak stała przy umywalce.Zdjęła mokry, zniszczony kostium; stała naga, podparta jedną ręką i odpoczywała.– Jezu Chryste – powiedziała, kiedy sobie zdała sprawę, że Joe jest obok.– Nie wiem, co zrobię.Mój persejowy kostium jest do niczego.To wełna.– Pokazała ręką; Joe odwrócił się i zobaczył stos przemoczonej odzieży.Bardzo spokojnie, choć jego twarz zdradzała, że jest wstrząśnięty, powiedział;– Cóż, i tak nie miałaś w tym wyjść.– Potem wytarł ją puszystym białym ręcznikiem hotelowym i przyprowadził z łazienki do ciepłego, wyścielonego dywanem pokoju.– Włóż coś na siebie – powiedział – sprowadzę fryzjerkę tutaj.Będzie musiała przyjść i tyle.– Jeszcze raz podniósł słuchawkę.– Jakie proszki mi przyniosłeś? – spytała, kiedy skończył telefonować.– Zapomniałem.Zaraz zadzwonię do apteki.Nie, poczekaj, ja coś mam.Nembutal albo jakieś inne świństwo.Pośpieszył do swojej walizki i zaczął w niej przewracać.Po chwili podał jej dwie żółte kapsułki.– Czy to mnie zniszczy? – spytała, biorąc je niezręcznie.– Co? – Jego twarz przebiegł nerwowy skurcz.Zje mnie do pasa, pomyślała.Wysuszy lędźwia.– Pytam – powiedziała ostrożnie – czy to osłabi moją zdolność koncentracji.– Nie, to wyrób A.G.Chemie, który dostałem jeszcze w kraju.Używam tego, kiedy nie mogę zasnąć.Przyniosę ci szklankę wody.– Wybiegł z pokoju.Żyletka, pomyślała.Połknęłam ją, teraz będzie już zawsze kroić moje lędźwia.Kara.Żona Żyda wiąże się z gestapowskim mordercą.Poczuła wzbierające łzy.Za wszystko, co popełniłam.Zniszczona.– Chodźmy! – powiedziała wstając.– Do fryzjera.– Jesteś nie ubrana! – Posadził ją z powrotem i usiłował bezskutecznie włożyć jej majtki.– Muszę cię uczesać – powiedział zdesperowany.– Gdzie jest ta hur, ta kobieta?– Hurgot huraganu hamuje rozwój nagości – powiedziała powoli i starannie.– Hulajnoga hakiem hamaczy.Hak od Boga.Hałas.Hur.– Pigułki palą.Pewnie kwas terpentynowy.Wszystko się składa, zabójczy, najbardziej gryzący roztwór, będzie mnie żarł na wieki.Patrząc na nią, Joe pobladł.Widocznie czyta we mnie, pomyślała.Czyta moje myśli za pomocą swojej maszyny, chociaż jej nie widzę.– Te pigułki – powiedziała – oszałamiają i przytępiają.– Jeszcze ich nie połknęłaś.– Wskazał jej zaciśniętą pięść; stwierdziła, że wciąż je trzyma.– Jesteś chora umysłowo – powiedział.Stał się nagle ociężały, powolny, niczym jakaś bezwładna bryła.– Jesteś bardzo chora.Nie możemy jechać.– Nie trzeba doktora.Wszystko będzie dobrze.– Próbowała się uśmiechnąć i obserwowała jego twarz, żeby zobaczyć, czy jej się udało.– Nie mogę cię zabrać do Abendsena – powiedział.– W każdym razie nie w tym stanie.Może jutro, jeżeli ci się poprawi.Spróbujemy jutro.Musimy.– Czy mogę iść jeszcze raz do łazienki?Kiwnął głową z twarzą zafrasowaną, ledwo ją słysząc.Wróciła z łazienki, znowu zamknęła za sobą drzwi.Jeszcze jedna żyletka z szafki ściennej, trzyma ją w prawej ręce.Jeszcze raz wyszła z łazienki.– Pa-pa – powiedziała.Kiedy otwierała drzwi na korytarz, Joe krzyknął i rzucił się za nią.Ciach.– To straszne – powiedziała.– Oni gwałcą.Powinnam wiedzieć.– Przygotowana na spotkanie ze złodziejami, różnymi ciemnymi typami, potrafię dać sobie radę.Gdzie się ten podział? Chwyta się za szyję, tańczy.– Zejdź mi z drogi, jeżeli nie chcesz dostać nauczki.Tylko kobiety.– Trzymając żyletkę w pogotowiu, otworzyła drzwi.Joe siedział na podłodze, przyciskając dłonie do szyi.Jakby się opalał.– Do widzenia – powiedziała i zamknęła za sobą drzwi.Ciepły, wyścielony dywanem korytarz.Kobieta w białym kitlu mrucząc i podśpiewując z opuszczoną głową popychała wózek.Zatrzymała się przed Julianą, podniosła głowę i wytrzeszczyła oczy, a szczęka jej opadła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]