[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ach, panienko, toś mi z ust wyjęła! To słowo prawdziwe, panienko.To jesto, co Pither i ja sobie stale powtarzamy.To ta jedyna rzecz, co nasztrzyma przy życiu - to te myśli o niebiesiech i o tem długiem, długiemodpoczywaniu, co nasz tam czeka.Cokolwiek-eśmy tu stracili, odzyskamy wniebiesiech, czyż nie, panienko? Za każde najmniejsze cierpienie dostaniemstokrotne, tysiąckrotne nadgrody.To jes prawda, czyż nie, panienko? Odpo-czynek nasz czeka wszystkich, w niebiesiech - odpoczynek i spokój, i żadnegojuż remantyzmu ani kopania, ani gotowania, ani prania, nic.Ty wierzysz w to,na pewno wierzysz, panienko Doroto?- Oczywiście - powiedziała Dorota.- Ach, panienko, gdybyś ty wiedziała, jak to nasz pociesza - te iście myślio niebiesiech! Pither, on mówi do mnie, kiedy przydzie do domu utyrany, noco, arematyz nam dopieka, nie martw się, moja droga", powiada, już namniedaleko do niebios", powiada. Niebiosa stworzone dla takich jako my",powiada; iście dla takich pracowitych ludzi jako my, co byli trzezwe, dobre ileguralnie przystępowali do komunii".To najlepsza droga, czyż nie, panienkoDoroto? Biedneśmy w tem życiu, a bogate w następnem? Nie to, co poniektóre ztych bogaczów, co ich ani te jeich automobile, ani te cudne domy nie zbawio odrobaka, co je toczy, ni od ognia, co go się nie ugasi.To takie cudne słowa,doprawdy.Nie chciałabyś się ze mno ociupinkę pomodlić, panienko Doroto?Cały ranek nastawiałam się na króciutko modlitwę.Pani Pither zawsze była gotowa zmówić króciutko modlitwę" o każdejgodzinie dnia i nocy.Był to jej ekwiwalent filiżanki dobrej herbatki".Uklękły nawytartej macie i zmówiły Ojcze nasz i Kolektę za cały tydzień; potem Dorota,na prośbę pani Pither, odczytała przypowieść o bogaczu i Aazarzu, którą paniPither przetykała od czasu do czasu swoim amen".- To prawdziwe słowo, czyż nie, panienko Doroto? I ów został zaniesionyprzez aniołów na łono Abrahama".Cudne! Och, ja to zawsze mówię na to:cudne! Amen, panienko Doroto, amen!Dorota wręczyła pani Pither wycinek z Daily Maił" na temat herbatyAngelica dobrej na reumatyzm, wreszcie, uznawszy, że pani Pither czuje sięzbyt podle", by naczerpać dzienną porcję wody, wyciągnęła za nią ze studnitrzy kubły.Była to studnia bardzo głęboka, o tak niskiej obudowie, żeostatecznym przeznaczeniem pani Pither, niemal na pewno, było wpaść w nią iutonąć; nie miała nawet korby - trzeba było wciągać wiadro, przekładając dłońnad dłoń.Wreszcie usiadły na kilka minut i pani Pither powiedziała coś jeszczeo niebiesiech.Było coś niezwykłego w tym, jak trwale niebiosa panowały nadjej myślami; a jeszcze bardziej niezwykła była wyrazistość, jasność, z jaką jewidziała.Złote ulice i wrota ze wschodnich pereł były tak dla niej rzeczywiste,jakby je właśnie miała przed oczyma.Jej wizja rozciągała się po najbardziejkonkretne, najbardziej ziemskie szczegóły.Ta miękkość tamtejszych łóżek!Smakowitość potraw! Cudowne jedwabne szaty, które - czyste - można nasiebie zakładać każdego poranka! To uwolnienie po wiek wieków od pracwszelkiego rodzaju! Niemal w każdej chwili życia wizja niebiospodtrzymywała ją i pocieszała, a jej przyziemne skargi na życie bidnych ludzipracy" bywały zastanawiające łagodzone poprzez satysfakcje czerpane z myśli,że - mimo wszystko - to właśnie bidni ludzie pracy" są głównymi lokatoraminiebios.Był to rodzaj transakcji, jaką zaklepała" ofiarując czas swego życiaspędzanego na nużącej pracy w zamian za wieczność w błogiej rozkoszy.Jejwiara była, jeżeli to możliwe, niemal zbyt wielka.Stanowiło to ciekawyprzypadek.Mimo to pewność, z jaką pani Pither oczekiwała wejścia do niebios- jak do czegoś w rodzaju wspaniałego domu dla nieuleczalnych - sprawiałaDorocie osobliwą przykrość.Dorota zbierała się do wyjścia, a pani Pither, w sposób raczej zbyt wylewny,dziękowała za odwiedziny, wnosząc, jak zwykle, nowe skargi na swój reuma-tyzm.- Na pewno wezne ty herbaty Angelica - sumowała - i dziękuje ci, żeś mi oniej powiedziała, panienko.Nie przez to, żebym się nadto spodziewała, że misię poprawi.Ach, panienko, żebyś ty wiedziała, jak wściekle mięostatniego tygodnia targał ten mój remantyz! Schodzi w dół, z tyłu nogów,jakby mię przeciągali rozpalonem pogrzebaczem, a ja się ani schylić ni mogę,żeby je porzonnie natrzyć.Nie za wiele bym prosiła, panienko, żebyś miętrochę natarła, nim wyjdziesz? Mam tu butelkę Ellimana pod zlewem.Dorota uszczypnęła się boleśnie tak, żeby pani Pither tego nie dostrzegła.Oczekiwała tej prośby, robiła to już wielokroć, a naprawdę nie znosiła nacie-rania pani Pither.Skarciła się gniewnie.Dalej, Doroto! Bez kręcenia nosem,proszę! Jan XIII, 14.Oczywiście, natrę panią, pani Pither! - powiedziała niezwlekając.Poszły na górę wąskimi, rozchwierutanymi schodami, na których w jednymmiejscu trzeba się było zginać niemal na pot, żeby nie uderzyć w obwisłystrop.Sypialnię oświetlał mały kwadrat nie otwieranego od lat dwudziestuokna, którego niszę zarastały od zewnątrz jakieś pnącza.Stało tam olbrzymiepodwójne łoże wypełniające pokój prawie całkowicie, z wiecznie wilgotnąpościelą i gruzłowatymi materacami o takiej ilości wzgórz i dolin jak mapaplastyczna Szwajcarii.Stara kobieta, wśród licznych stęknięć, wczołgała się naposłanie i legła twarzą w dół.Pokój cuchnął uryną i środkami przeciw-bólowymi.Dorota wzięła butelkę Ellimana" - płynu do nacierania - inamaściła grube, szarożylaste, sflaczałe nogi pani Pither.Wyszedłszy dosiadła roweru i w pulsującym upale ruszyła szybko kudomowi.Słońce paliło jej twarz, ale powietrze wydawało się teraz słodkie iświeże.Była szczęśliwa! Szczęśliwa! Zawsze bywała ekstrawagancko szczę-śliwa, kiedy kończyła poranne wizyty" i - co dosyć zajmujące - nie dbała o tegopowód.Na łąkach fermy mlecznej w Borlase pasły się czerwone krowy,zanurzone do kolan w lśniącym oceanie traw.Nozdrza Doroty owiał, niczymdestylat wanilii i świeżego siana, zapach krów.I, choć miała do wykonaniajeszcze drugą połowę porannych zajęć, nie potrafiła - odstawiwszy rower podwrota ogrodzenia pastwisk Borlase - oprzeć się pokusie zmarudzenia bodajchwili, podczas gdy krowa o wilgotnym, żującym pysku, czochrałapodgardle o słupek, patrząc na nią marzycielsko.Dorota spostrzegła dziką różę, oczywiście bez kwiatów, rosnącą za żywo-płotem, przelazła więc przez bramę z zamiarem sprawdzenia, czy nie jest toróża rdzawa, gęstokolczasta.Uklękła wśród wysokich chwastów pod żywo-płotem.Było tam, tuż przy ziemi, bardzo gorąco.Miała w uszach brzęk wieluniewidzialnych owadów; gorący letni opar splątanych pokosów roślin uniósł sięi owinął ją szczelnie.Nieopodal rosły wysokie łodygi kopru, z płożącymi się poziemi liśćmi przypominającymi ogony koni zielonych jak morze.Dorotaprzyciągnęła do twarzy liść kopru i odetchnęła silnym, słodkim aromatem.Owładnęło nią jego bogactwo, przez chwilę doznała niemal zawrotu głowy.piła go, wypełniając nim płuca.Rozkoszny, rozkoszny aromat - aromat letnich dni,aromat radosnego dzieciństwa, aromat wysepek leczniczych ziół w ciepłej pianieorientalnych mórz!Jej serce rosło od niespodzianej radości
[ Pobierz całość w formacie PDF ]