[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niech pan obejrzy to cacko – zrozmachem otwiera maskę wozu –.Chce pan posłuchać, jakima gang?Klient ze znudzoną miną, ale łaskawie, zgadza się; Kolasińskizapala motor i z błogością przymyka oczy, wsłuchując się wjego pracę.Rzeczywiście dźwięk jest czysty, rytmiczny.– Organy, nie gang – promienieje: – Śpiew słowika!Próbują samochód.Niesie lekko, przyjemnie resoruje.– Cena? – Trzysta tysięcy złotych.Kolasiński twierdzi, że toniemal darmo; klient tę sumę uważa za rozbój.W końcu osią-gają porozumienie przy dwustu siedemdziesięciu tysiącach zdodatkowym warunkiem, że przez najbliższe pół roku nowyużytkownik będzie się posługiwał książką wozu poprzedniegowłaściciela.Spisują natychmiast umowę.Klient kładzie pod nią wyraźnypodpis i datę: siódmy października (–) inżynier Tadeusz Koro-lewicz.U dołu wypisuje dane z dowodu osobistego i adres: Lublin,ulica.po czym wyciąga z kieszeni plik banknotów i odlicza żą-daną sumę.Kremowy „Fiat” krąży po Warszawie cały dzień.Już wieczo-rem jego nowy właściciel zjada obiad w porządnej knajpie nadalekim przedmieściu i potem opuszcza miasto.Dochodzi ósma, gdy z szosy Warszawa–Kraków skręca wboczną drogę.W świetle reflektorów miga drogowskaz: ZACI-SZE – dwadzieścia dziewięć kilometrów.Zacisze jest niewielką, ale szeroko rozrzuconą osadą.Ścisłązabudowę ma tylko główna ulica, oświetlona bezcieniowymi la-tarniami, oraz rynek z dużym skwerem, pełnym krzewów i póź-nych, jesiennych chryzantem.Dworzec PKS, kilkanaście skle-pów, jedna restauracja – dochodzi z niej muzyka i stłumionygwar głosów.Kremowy „Fiat” szybko przemyka przez centrum osiedla,wjeżdża w plątaninę uliczek o nierównej, wyboistej nawierzch-ni i zwalnia u końca wąskiej drogi, pokrytej szutrem.Zatrzymuje się obok zielonego parkanu; w głębi podwórzastoi dom z nieotynkowanej cegły, na wysokiej podmurówce ba-rak, obok kanał do reperacji pojazdów.Budynek jest ciemny, tylko przez uchylone drzwi szopy padana dziedziniec smuga światła, dobiega odgłos elektrycznej szli-fierki.Z szopy wychyla się sylwetka mężczyzny.Na widok auta pod-biega i gościnnie otwiera bramę.Przybysz wjeżdża w najciemniejszy kąt podwórza, jednak nieopuszcza samochodu, tylko zagaduje przez odsłoniętą szybę:– N u l; akcentuje imię, jakby to było umówione hasło.– Jestktoś u ciebie?Nul nieufnie pochyla się ku przybyszowi i bada wzrokiemmajaczącą w prostokącie ramy twarz.– Czego chcesz? – mruczy niechętnie.– Odpowiedz, czy można swobodnie pogadać.Gadaj, jak ciępytam! – warczy tamten.– Można.– Nul przestępuje z nogi na nogę, nie spuszczającz gościa podejrzliwego spojrzenia.– Nikogo nie ma.żony też,pojechała do siostry.– To dobrze się składa, prowadź do kantoru – rozkazuje wy-siadający z wozu.Nul niechętnie wchodzi z nim do baraku i starannie zamykadrzwi.– Czego chcesz? – wspiera się biodrem o warsztat ślusarski,zarzucony narzędziami, i jak gdyby w roztargnieniu przysuwado siebie ciężki, francuski klucz.– Odłóż to żelastwo, idioto! – mężczyzna w kożuchu świdrujego wzrokiem.Sięga do kieszeni i w tej samej chwili Nul atakujego.Tamten jest o ułamek sekundy szybszy, podbija mu ramię wchwili, gdy połyskujące narzędzie zatacza nad jego głową łuk.Klucz wypada z dłoni Nula, a przybysz bokserskim hakiemuderza go w podbródek.Nul ścięty z nóg wali sie na poplamio-ny smarami beton podłogi.– Wstawaj – właściciel „Fiata” podaje mu rękę – i przyjrzyjsię dobrze.Tamten siada, rozcierając obolałą szczękę, posłusznie spoglą-da.Przybysz trzyma w palcach połowę firmowej etykietki odwina.Nalepka ma nierówno postrzępiony brzeg; złotoczerwonągirlandę z liści akantu i wypukły, czarno-złoty napis rozdzielalinia przedarcia.W drugiej ręce podsuwa mu pod oczy chromowany, płaskiklucz.Nul przez moment – jakby chciał dobrze zapamiętać –wpatruje się w rękę trzymającą klucz.Serdeczny palec zdobistaromodny, złoty pierścień; w purpurowym, ostro szlifowa-nym kamieniu lśnią refleksy światła.– Myślałem, że sięgasz po gwera – Nul usprawiedliwia sięniezręcznie i ciężko dźwiga się z ziemi.– Nie znam ciebie, a jakczłowiek ma taką odpowiedzialność, to robi się jak wilk.– się-ga do kieszeni gdzieś pod kombinezon, z portfela wyciąga po-strzępiony kawałek nalepki z ornamentem z liści akantu i wy-pukłym napisem.Obie części etykiety przylegają do siebie ide-alnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •