[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Znam sposoby, że będziecie śpiewać jak kanarki - zachi­chotał, grzebiąc w gorących węglach długim palcem wskazują­cym.- Każdy z was może wybrać sobie jeden z rzędu A i dwa z grupy B.Cha, cha, cha!- Cha, cha, cha! - powiedział Pepsi.- Litości! - jęknął Moxie.- Ej, dajcie spokój, chłopcy - rzekł Karsh, wybierając żelazo z potrójnym “S" Sorheda - niech mam jakąś rozrywkę, zanim zaczniecie mówić.- Nie, proszę! - rzekł Moxie.- Który pierwszy? - Zaśmiała się okrutna norka.- On! - powiedziały chórem chochliki, pokazując jeden drugiego.- Ho - ho! - ryknęła norka, mierząc wzrokiem Moxie jak , gospodyni kiełbasę.Podniósł płonące żelazo i Moxie pisnął, słysząc odgłos ciosu.Jednak kiedy znów otworzył oczy, jego drę­czyciel wciąż stał nad nim, lecz dziwnie zmieniony.Chochlik spostrzegł, że norce brakuje głowy.Ciało opadło na murawę jak przekłuty balonik, a nad nim pojawił się triumfalnie uśmiechnięty Goulash.W drugiej ręce trzymał długie ostrze z rodzaju tych których zazwyczaj używa się do świniobicia.- Trafiony, zatopiony! - zawołał, podskakując z uciechy.; - A teraz - syknął do chochlików - mój pan Serutan chce wiedzieć, gdzie się podział Pierścień!Podkreślił te słowa, odrzucając celnym kopniakiem zewłok Karsha dobre dwadzieścia jardów dalej.- Pierścień, pierścień? - rzekł Pepsi.- Wiesz coś o jakimś pierścieniu, Moxie?- Nie, chyba że chodzi o moją bliznę po szczepieniu - powiedział Moxie.- No już, już! - nalegał Goulash, lekko osmalając włosy na prawym paluchu Pepsi.- Dobra, dobra - szlochał Pepsi.- Rozwiąż mnie, a nary­suję ci mapę.Goulash pospiesznie przystał na to i rozplatał więzy na rękach i nogach Pepsi.- Teraz przysuń pochodnię, żebyśmy dobrze widzieli - polecił chochlik.- Gnash lubdub! - wykrzyknęła podniecona norka w swo­im obrzydliwym języku, niezdarnie żonglując bronią i pochodnią w jedynej pozostałej ręce.- Hej, lepiej daj mi potrzymać ten miecz - zaproponował Pepsi.- Knish snark! - bełkotał stwór, wymachując pochodnią.- Tutaj są góry Mealey, a tu Effluvium - rzekł Pepsi, rysując na ziemi ostrym końcem lśniącego ostrza.- Krishna rimski - korsakow!-.a to Wielki Kręty Szlak.- Grackle borgward!-.a tu twój woreczek żółciowy, tuż nad jajami!- Grr! - zaprotestowała norka, padając na ziemię, rozpruta jak stara poduszka.Gdy narządy wewnętrzne Goulasha hałaśliwie kończyły pracę, Pepsi uwolnił Moxie i razem zaczęli przekradać się przez szeregi norek, mając nadzieję, że nie zostaną zauważeni przez wojowników szykujących się do bitwy czekającej ich z na­dejściem świtu.Obchodząc na palcach grupę norek pracowicie ostrzących swe straszliwe noże, chochliki usłyszały cichą, bełkot­liwą pieśń, na pół śpiewaną, na pół czkaną w spastycznym rytmie wybijanym przez jedną norkę, rytmicznie walącą łbem o żelazny hełm.Gdy przemykali w ciemnościach, słyszeli obce, chrapliwe słowa:Od iglic Khezadumu sięgających niebaPo Lithui brzegi omywane falami,Walczyć będziem za króla SorhedaZębami, pazurami oraz kopniakami.- Cii - szepnął Pepsi, gdy pełzali przez otwarty teren - nie rób hałasu.- Dobrze - szepnął Moxie.- Co to za szepty? - warknął głos w ciemności i Pepsi poczuł, że szponiasta łapa chwyta go za klapy.Nie zastanawiając się, kopnął pazurzastą nogą i uciekł, pozostawiając wartownika wijącego się na ziemi i ściskającego jedyną część ciała nie chro­nioną przez zbroję ani ubezpieczenie zbiorowe.Chochliki śmig­nęły jak błyskawice obok zaskoczonych norek.- Do lasu, do lasu! - zawołał Pepsi, w samą porę uchylając się przed strzałą, która zrobiła mu równy przedziałek we włosach.! Uciekając w kierunku zbawczego lasu, ze wszystkich stron słyszeli krzyki i wrzaski, gdyż szczęśliwym zrządzeniem losu donoś­ne beee! surm Roi - Tannerów właśnie oznajmiło, że rozpoczął się atak.Wskoczywszy w gęstwinę, chochliki patrzyły z przestra­chem, jak krwiożerczy owczarze atakują norki.Bitewne pobeki­wania odbiły się stugębnym echem w ciszy poranka.Zapomniawszy o zbiegłych jeńcach, norki stawiły czoło spadającym na nich falom kudłatej śmierci; kije od mioteł z łoskotem spadły na grube czaszki norek.Wrzaski i odgłosy ciosów doleciały do uszu chochlików, które z rozdziawionymi ustami patrzyły na tę rzeź.Norki nie zdołały powstrzymać ataku przeważającego liczebnie nieprzyjaciela i oszalałe merynosy gnały po polu bitwy, bodąc i kopiąc, walcząc równie zaciekle i nieczysto jak ich zawzięci jeźdźcy.Kilka norek rzuciło swe tasaki i powiewało białą flagą.Zwycięzcy ze śmiechem otoczyli je, po czym zaczęli rąbać i siec, ciskając głowami jak piłkami do koszykówki.Chichocząc z uciechy, wesoła banda błyskawicznie uwolniła zwłoki od portfeli i złotych zębów.Pepsi i Moxie odwrócili oczy na widok tych okropności, daremnie walcząc z mdłościami.- Ho - ho - ho! Owczarze grają ostro!Moxie i Pepsi spojrzeli na las, szukając właściciela głosu, ale dopiero kiedy wielkie, zielone oko mrugnęło do nich, dostrzegli olbrzyma stojącego tuż przed nimi na tle ściany lasu.Opadły im szczęki na widok ogromnej, jedenastostopowej postaci, podpartej łobuzersko pod boki.Od stóp [rozmiar pięćdziesiąt sześć] do głów był jasnozielony.Szeroki, pastelowozielony uśmiech wykwitł mu na twarzy i potwór roześmiał się ponownie.Gdy chochliki za­mknęły paszczęki, zauważyły, że olbrzym jest nagi oprócz mini - slipek koloru natki pietruszki oraz kilku liści kapusty wplecionych w zmierzwione włosy.W obu rękach trzymał paczkę mrożonych szparagów, a zielona szarfa na jego piersi głosiła: OFERTA DNIA, KUKURYDZA ZA PIĘĆ CENTÓW.- Nie, nie - jęknął Pepsi.- To.to niemożliwe!- Ho - ho - ho! A jednak - zahuczał olbrzym, pół człowiek, pół warzywo.- Jestem Birdseye, Pan Vee - Ates, często nazywa­ny we.- Nie mów! - krzyknął przerażony Moxie, zatykając sobie uszy.- Nie bójcie się - uśmiechnęło się uprzejmie warzywo.- Jestem pokojowo usposobiony.- Nie, nie! - jęczał Pepsi, nerwowo skubiąc spinkę krawata.- Dobrze, dobrze - rzekł olbrzym [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •