[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Cóż, nie możemy im pomóc walczyć ze smoczym władcą, ale już ja się postaram, żeby niczego im nie zabrakło.– Poszedł ich obsłużyć.– Schowajcie pieniądze – burknął William, stawiając z hukiem na stole nie tylko chleb i ser, lecz także półmisek pełen zimnego mięsiwa.Odsunął monety na bok.– Jeste­ście w jakiś tarapatach, to rzuca się w oczy, jak świński ryj na mojej twarzy.Jedna z kobiet uśmiechnęła się do niego.Była najpięk­niejszą kobietą, jaką kiedykolwiek William ujrzał.Srebrno-złote włosy połyskiwały spod futrzanego kaptura, a błękitne oczy miały barwę oceanu w spokojny dzień.Kiedy uśmie­chnęła się, William poczuł rozchodzące się po jego ciele ciepło, jakby napił się dobrej brandy.Lecz siedzący obok niej ciemnowłosy mężczyzna o surowej twarzy ponownie przysunął karczmarzowi pieniądze.– Nie przyjmujemy jałmużny – rzekł wysoki męż­czyzna w futrach.– Naprawdę? – zapytał z żalem ogromny mężczyzna, spoglądając tęsknie na półmisek wędzonego mięsiwa.– Riverwindzie – skarciła go kobieta, łagodnym ge­stem kładąc dłoń na jego ramieniu.Półelf również zamierzał się wtrącić, gdy odziany na czerwono mężczyzna, który za­mawiał gorącą wodę, wyciągnął rękę i podniósł monetę ze stołu.Balansując monetą na wierzchu kościstej, metalicznie po­łyskującej dłoni, mężczyzna niespodzianie i od niechcenia sprawił, że pieniądz zaczął tańczyć po jego knykciach.Wil­liam wytrzeszczył oczy.Dwóch jego znajomych oderwało się od szynkwasu i podeszło, by przyjrzeć się lepiej.Moneta migała w palcach człowieka w czerwonych szatach, wirując i skacząc.Znikła wysoko w powietrzu, by niespodziewanie pojawić się nad głową maga w postaci sześciu monet krążących nad jego kapturem.Jednym gestem nakazał im krą­żyć nad głową Williama.Żeglarze przyglądali się z otwar­tymi ze zdumienia ustami.– Weź sobie jedną za fatygę – szepnął czarodziej.William z ociąganiem spróbował złapać pieniądze, które wirowały mu przed oczami, lecz ręka przeszła przez nie na wylot! Nagle wszystkie sześć monet znikło.Została tylko jedna, leżąca na otwartej dłoni maga w czerwonych szatach.– Daję ci ją jako zapłatę – rzekł czarodziej z prze­biegłym uśmieszkiem – lecz bądź ostrożny.Może ci wypalić dziurę w kieszeni.William ostrożnie przyjął pieniądz.Trzymając go w dwóch palcach, przyglądał mu się podejrzliwie.Wtem moneta sta­nęła w płomieniach! Z okrzykiem zaskoczenia William upu­ścił ją na podłogę i przydeptał nogą.Jego dwaj przyjaciele wybuchli śmiechem.Podnosząc monetę, William stwierdził, że jest idealnie chłodna.– To warte pieczeni! – rzekł karczmarz, szczerząc wesoło zęby.– I noclegu – dodał jego znajomy żeglarz, kładąc z rozmachem na stole garść monet.– Wydaje mi się – rzekł cicho Raistlin, oglądając się na pozostałych – że nasz problem jest rozwiązany.Tak narodził się „Czerwony czarnoksiężnik i jego wspa­niałe iluzje" , wędrująca z widowiskiem trupa, o której do dziś wspomina się od Baliforu na południu do ruin na pół­nocy.Tego samego wieczoru odziany na czerwono czarodziej zaczął pokazywać swe sztuczki pełnej podziwu publiczności składającej się z przyjaciół Williama.Wieść rozchodziła się szybko.Po tygodniu występów „Pod Świnią i Gwizdkiem" Riverwind – początkowo niechętny całemu pomysłowi – musiał przyznać, że popisy Raistlina najprawdopodob­niej rozwiążą nie tylko ich problemy finansowe, lecz także inne, bardziej znaczące.Brak pieniędzy był sprawą największej wagi.Drużyna pewnie mogłaby wyżywić się tym, co znajdzie w lesie – nawet zimą, bowiem zarówno Riverwind jak i Tanis byli zręcznymi myśliwymi.Potrzebne im były jednakże pienią­dze na opłacenie żeglugi do Sancrist.Kiedy już zdobędą pie­niądze, muszą znaleźć sposób na swobodne podróżowanie przez ziemie zajęte przez nieprzyjaciela.Za młodych lat Raistlin często korzystał ze swych nie­małych zdolności prestidigitatora, by zarobić na chleb dla siebie i brata.Choć jego mistrz przyglądał się temu niechęt­nym okiem i groził, że wyrzuci młodego maga ze swej szko­ły, Raistlin odnosił spore sukcesy.Teraz rosnąca moc ma­giczna dała mu niedostępne przedtem możliwości.Jego publiczność była dosłownie oczarowana sztuczkami i złu­dzeniami.Na rozkaz Raistlina „Pod Świnią i Gwizdkiem" białoskrzydłe statki żeglowały po kontuarze, ptaki wyfruwały z waz, a smoki zaglądały przez okna, ziejąc ogniem na zdu­mionych gości.W wielkim finale czarodziej – odziany we wspaniałe, czerwone szaty uszyte przez Tikę – spalał się w szalejących płomieniach, by po chwili wejść frontowymi drzwiami (przy hucznych wiwatach) i spokojnie wypić kie­liszek białego wina za zdrowie gości.Przez tydzień karczma „Pod Świnią i Gwizdkiem" za­robiła więcej niż przez cały poprzedni rok.William cieszył się jeszcze bardziej z tego, że jego przyjaciele mogli zapo­mnieć o kłopotach.Lecz wkrótce zaczęli przybywać także niechciani goście.Początkowo obecność goblinów i smo­kowców w tłumie złościła go, lecz Tanis ubłagał go i Wil­liam niechętnie pozwolił im przyglądać się widowisku.Prawdę mówiąc, Tanis ucieszył się na ich widok.Z pun­ktu widzenia półelfa wszystko szło pomyślnie i rozwiązało ich drugi problem.Jeśli żołnierzom smoczego władcy spo­doba się widowisko i rozgłoszą to, drużyna będzie mogła spokojnie podróżować i nikt ich nie zatrzyma.Po omówieniu planu z Williamem postanowili udać się do Flotsam, miasta na północ od Baliforu, leżącego na wybrzeżu Krwawego Morza Istar.Tam mieli nadzieję znaleźć statek.William wyjaśnił im, że w Baliforze nikt nie zabierze ich na pokład.Wszyscy miejscowi właściciele statków albo pracowali dla smoczych władców, albo odebrano im statki.Flotsam natomiast było znaną siedzibą tych, których bardziej interesowały pieniądze niż polityka.Przyjaciele mieszkali „Pod Świnią i Gwizdkiem" przez miesiąc.William zapewnił im darmowe pokoje i wyżywienie, a nawet pozwalał zatrzymać wszystko, co zarobili.Chociaż Riverwind był przeciwny tej szczodrości, William oświadczył, iż jemu wystarczy tyle, że wrócili jego starzy klienci.W tym czasie Raistlin wzbogacił i rozszerzył swój wy­stęp, który początkowo składał się tylko z jego iluzji.Po­nieważ mag męczył się szybko, więc Tika zaproponowała, że będzie tańczyć, by mógł odpocząć pomiędzy występami.Raistlin był nastawiony sceptycznie, lecz Tika uszyła sobie tak powabny kostium, że Caramon początkowo był prze­ciwny całemu temu pomysłowi.Tika jednak tylko zaśmiała mu się w nos.Jej tańce spodobały się i zwiększyły znacząco napływ pieniędzy.Raistlin natychmiast włączył jej występ do swego.Stwierdziwszy, że widowni podoba się odmiana, czaro­dziej pomyślał o pozostałych.Caramon, czerwieniąc się stra­sznie, dał się wreszcie nakłonić do popisywania się siłą.Gwoździem jego programu było podniesienie krzepkiego Williama jedną ręką wysoko nad głowę.Tanis zdumiewał publiczność elfią zdolnością „widzenia" w ciemności.Rai­stlin zdumiał się jednakże pewnego dnia, gdy w trakcie licze­nia zysków z poprzedniego wieczoru odwiedziła go Goldmoon.– Chciałabym zaśpiewać w czasie dzisiejszego występu – powiedziała.Raistlin zmierzył ją pełnym niedowierzania wzrokiem.Zerknął na Riverwinda.Wysoki mieszkaniec równin skinął głową z ociąganiem.– Masz silny głos – rzekł Raistlin, zgarniając pieniądze do sakiewki i zaciągając mocno sznureczek.– Dobrze pamiętam.Ostatnim razem, kiedy śpiewałaś w gospodzie „Ostatni Dom", wywołałaś zamieszki, w których omal nie zginęliśmy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •