[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wysoko nad nimi widniało Lynortis - ruina zamku na wierzchołku skalnej iglicy, wysokiej na tysiąc stóp.Kane ledwie mógł odróżnić wyciosaną na zboczu skały wąską drogę, pnącą się spiralą na przyprawiający o zawroty głowy szczyt.Kamienie niegdyś z niego miotane wyżłobiły w ziemi kratery głębokie na wysokość człowieka.Ostrożnie obeszli wykop ze szczątkami balisty.Okopy i krate­ry rozorały teren, a tam gdzie ziemia nie była ogołocona przez jakąś wciąż silną truciznę, roślinność - wyrosła przez trzy ostatnie dekady - niemal uniemożliwiała przejście.- Nie możesz znaleźć lepszego szlaku? - zapytał Jersen swego jeńca.Sesi potrząsnęła głową.Konie jej i Bonaeca prowadziły resztę.- To jest swego rodzaju szlak.Zapominasz, że pola bitwy nie przemierzał nikt od tylu lat.- No, coś tędy przechodziło - wskazał Jersen.- Jakieś tu­nele przebiegają przez zarośla.Koń Sesi zarżał i zapadł się, jego kopyta naruszyły kruche zbocza nie dostrzeżonego okopu.Z rękoma związanymi na ple­cach Sesi spadła z siodła.Jej szyję szarpnął do tyłu zaciskający się stryczek, podczas gdy koń niósł ją w dół do ukrytego rowu.Miecz Kane'a przeciął pętający dziewczynę sznur w momen­cie, gdy luźny odcinek zadrżał napinając się.Włókna powrozu rozdzieliły się z trzaskiem, zanim pętla zdążyła złamać jej kark.Sesi potoczyła się z podciętego zbocza w zagrzebane w zielsku wykopy.Jeszcze tylko biały błysk jej nóg i zniknęła w kryjówce, wślizgując się doń głową.- Brać ją! - wrzasnął Jersen.Bonaec zeskoczył z siodła i zanurkował za nią w okop.Na dnie ze złamaną nogą leżał przewrócony koń - jego kopyta wierzgały niebezpiecznie.Krępy Waldann okrążył go i zanurzył się w gąszcz, gdzie zniknęły długie nogi dziewczyny.W tyle po­zostali dreptali zagubieni, nie wiedząc, co wydarzyło się w gę­stym mroku.Jersen wywrzaskiwał rozkazy, by otoczyli okop.Konie poty­kały się i upadały, gdy klnący mężczyźni zmuszali je do prze­dzierania się przez mroczne pustkowie.- Jeśli wymknie się w tych ciemnościach.- warknął Jer­sen z furią.- Nie może odbiec daleko ze związanymi rękami - powie­dział Kane.- Nic by nam nie powiedziała ze skręconym kar­kiem.- Do diabła, zrobiłeś jedyną rzecz.- zaczął Jersen.Echo przyniosło złowieszczy krzyk z dna okopu.Bonaec.Krzyknął tylko raz.Ktoś w końcu zapalił pochodnię.Mężczyźni wpadli do okopu i zaczęli przedzierać się przez gąszcz.Za chwilę cofali się już ciągnąc Bonaeca za nogi.Nie znaleźli głowy najemnika.Nie znaleźli też Sesi.- Tu jest tunel! - obwieścił ktoś, gdy ich miecze wykarczo­wały zasłonę poszycia.- Ten trop zwierząt wiedzie wprost do starego tunelu.- Więc idźcie za nim! - wrzasnął Jersen i zaklął, gdy opie­szale wykonywali rozkaz.Nigdzie wzdłuż okopu jeźdźcy nie znaleźli śladu dziewczyny.- Wiedziała, że tu jest - zdecydował Kane.- Podprowa­dziła konia pod okop i zaryzykowała.Armia Masale'a spędziła dwa lata kopiąc tunele i okopy do obrony przed kontrbombar­dowaniami.Jeśli Sesi zna pole bitwy, może teraz właśnie pełzać do jakiejś kryjówki, gdzie nigdy jej nie znajdziemy.- Znalazła też stare ostrze - zgadywał ponuro Jersen: ­Oswobodziła sobie ręce i obcięła głowę staremu Bonaecowi, gdy skradał się za nią.- To musiało być tępe ostrze - zauważył Kane.- Sądząc po kikucie szyi, powiedziałbym raczej, że odgryziono mu głowę.IVRAMIĘ KANE'A- Nie chciałbym dziś w nocy być na zewnątrz nawet za górę złota tak wysoką jak Lynortis - mruknął Hranal, wręczając Kane'owi półmisek gotowanego mięsa.- Zbyt wielu ludzi tam umarło.- Tak? - spytał Kane, odtrącając jego rękę od parującego dania.Po godzinie przeszukiwania okolicy, w której zniknęła Sesi, Kane doszedł do wniosku, że dziewczyna wymknęła się na do­bre - przynajmniej dopóty, dopóki było ciemno.Zostawiając ten problem Jersenowi, wrócił do zrujnowanego dworu na długo odkładany posiłek.Jeśli Jersen chciał, by jego ludzie nadstawiali karku w imię bezsensownych poszukiwań, to była to sprawa między Waldannami a ich wodzem.- Zbyt wielu ludzi zginęło - powtórzył Hranal.- Zbyt wielu, by pozostali umarłymi w takie noce, jak ta.Kiedyś wi­działem, jak coś posuwało się po starym polu bitwy w świetle księżyca i od tej pory siedzę za zaryglowanymi drzwiami.- Srasz ze strachu, dziadku - wymamrotał Laddos, który pozostał na straży dworu i jego lokatorów.- Umarli pozostają umarłymi, chyba że działają czary.Nic tu nie ma, prócz kości.Zanurzył brudną rękę w półmisku [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •