[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jeśli nawet go usłyszała, nie dała znaku i Tas zdał sobie sprawę, że jest już pogrążona w bitwie o władzę nad kulą.Ze strachem przypomniał sobie ostrzeżenie Fizbana – śmierć dla tych, których kochasz, co gorsze – utrata duszy.Le­dwo rozumiał złowieszcze słowa wypisane płomiennymi ko­lorami kuli, lecz wiedział dość, by uzmysławiać sobie, iż dusza Laurany jest w niebezpieczeństwie.Z cierpieniem przyglądał się jej, pragnąc przyjść z po­mocą – świadom, że nie wolno mu niczego uczynić.Lau­rana stała nieruchomo przez długą chwilę z dłońmi wspar­tymi o kulę, a z jej twarzy odpływało powoli życie.Wbijała wzrok w głębię wirujących, zmiennych kolorów.Kenderowi zakręciło się w głowie od patrzenia na nią i musiał odwrócić się, czując mdłości.Na zewnątrz nastąpiła kolejna eksplozja.Z sufitu posypał się kurz.Tas drgnął niespokojnie.Laurana jednak nawet się nie poruszyła.Miała zamknięte oczy i spuszczoną głowę.Ściskała kulę dłońmi białymi od wysiłku.Potem zaczęła szlochać i po­trząsać głową.– Nie – jęknęła – i wydawało się, że rozpaczliwie usiłuje oderwać ręce.Kula jednak nie pusz­czała.Tas rozmyślał rozpaczliwie nad tym, co powinien zrobić.Miał ochotę podbiec i odciągnąć ją.Żałował, że nie rozbił kuli, lecz teraz nie mógł już nic uczynić.Mógł tylko stać i bezradnie się przyglądać.Ciało Laurany drgnęło konwulsyjnie.Tas ujrzał, jak elfia panna osuwa się na kolana, nie wypuszczając kuli z rąk.Potem Laurana gniewnie potrząsnęła głową.Mrucząc obce mu słowa w mowie elfów, zaciekle starała się wstać, uży­wając kuli jako punktu podparcia.Jej dłonie zbielały z wy­siłku, a pot spływał strużkami po jej twarzy.Wytężając wszelkie siły, Laurana podniosła się z bolesną powolnością.Kula rozbłysła po raz ostatni, a potem kolory zlały się, stając się wieloma kolorami i żadnym.Wtem z kuli trysnęło jasne, czystobiałe światło.Laurana stała dumna i wprostowana przed smoczą kulą.Na jej twarzy malował się wyraz odprężenia.Uśmiechała się.A potem upadła na podłogę, nieprzytomna.Na dziedzińcu Wieży Najwyższego Klerysta smoki sy­stematycznie obracały kamienne mury w gruzy.Armia zbli­żała się do wieży ze smokowcami w pierwszych szeregach, szykując się do wejścia przez wyłomy w murach i zabicia wszystkiego, co żyło wewnątrz.Smoczy władca krążył ponad tym chaosem na grzbiecie błękitnego smoka, którego lewe nozdrze było czarne od skrzepłej krwi.Władca nadzorował unicestwienie twierdzy.Wszystko szło doskonale do chwili, gdy jasny blask dnia przeszyło czystobiałe światło promie­niujące z trzech olbrzymich, rozwartych wejść do wieży.Jeźdźcy smoków zerknęli na te promienie, od niechcenia zastanawiając się, co też mogą one oznaczać.Ich smoki jed­nakże zareagowały inaczej.Uniosły głowy, a oczy zaszły im mgłą.Smoki posłyszały zew.Uwięziona przez starożytnych magów i opanowana przez elfią pannę esencja smoków, zawarta w kuli, uczyniła to, co musiała, gdy jej rozkazano.Wysłała nieodparty zew.Smoki nie miały innego wyboru, jak odpowiedzieć nań i próbować za wszelką cenę dotrzeć do jego źródła.Na próżno zaskoczeni jeźdźcy usiłowali zawrócić swe wierzchowce.Smoki nie słyszały już rozkazujących głosów jeźdźców, tylko jeden jedyny głos – głos kuli.Oba smoki poszybowały w stronę otwartych na oścież bram, nie zwa­żając na krzyczących i kopiących dziko jeźdźców.Białe światło rozprzestrzeniło się poza mury wieży, pa­dając na pierwsze szeregi smoczych armii, a wtedy na oczach osłupiałych dowódców ich wojsko oszalało.Zew kuli był wyraźnie słyszalny dla smoków.Jednakże smokowcy, którzy byli tylko po części smokami, słyszeli wezwanie jako ogłuszający głos, wykrzykujący sprzeczne rozkazy.Każdy słyszał głos na inny sposób, każdy otrzymał inne wezwanie.Niektórzy smokowcy padli na kolana, chwytając się za głowy w bólu.Inni zawrócili i uciekli przed niewidzialną grozą czającą się w twierdzy.Jeszcze inni rzucili broń i pobiegli na oślep wprost do wieży.Nie minęło kilka chwil, gdy doskonale zaplanowany atak zmienił się w masową panikę.Tysiące wrzeszczących smokowców rozpierzchło się na tysiąc stron.Na widok ucieczki głównego trzonu armii, gobliny natychmiast zbiegły z pola walki, a ludzie stali osłupiali po­śród zamętu, czekając na rozkazy, które nie nadchodziły.Smoczy władca ogromną siłą woli ledwo opanował swego wierzchowca.Nie sposób było jednakże powstrzymać dwóch pozostałych smoków, ani też szaleństwa, jakie ogarnęło woj­sko.Smoczy władca mógł tylko kipieć z bezsilnej wściekło­ści, usiłując ustalić, czym jest to białe światło oraz skąd po­chodzi.A jeśli to możliwe – spróbować je zniszczyć.Pierwszy błękitny smok doleciał do pierwszej kraty i wpadł przez olbrzymią bramę.Jego jeździec schylił głowę w samą porę, by nie rozbić jej o ścianę.Posłuszna wezwaniu kuli niebieska smoczyca leciała z łatwością przez szerokie ko­rytarze, czubkami skrzydeł muskając ściany.Przemknęła pod drugą kratą, wlatując do komnaty z dziw­nymi, zębatymi kolumnami.W tym drugim pomieszczeniu, wyczuła woń ludzkiego ciała i stali, lecz tak nią zawładnęła kula, że nie zwracała na nich uwagi.Komnata była mniejsza, więc smoczyca zmuszona była przycisnąć skrzydła do bo­ków, pozwalając się nieść impetowi.Flint przyglądał się jej zbliżaniu.W ciągu swych stu czterdziestu kilku lat życia nie widział czegoś podobnego.i miał nadzieję, że nigdy więcej już tego nie zobaczy.Smo­czy strach zalał ludzi zamkniętych w ciasnym pomieszczeniu niczym ogłupiająca fala.Młodzi rycerze cofnęli się pod ścia­ny, zaciskając lance w drżących dłoniach i zasłaniali oczy, gdy potworne, niebiesko łuskowane ciało z grzmotem prze­leciało obok nich.Krasnolud chwiejnym krokiem cofnął się pod ścianę, nie­śmiało kładąc odmawiającą posłuszeństwa dłoń na mecha­nizmie, który miał spuścić kratę.Nigdy nie był aż tak wy­straszony.Powitałby za radością śmierć, gdyby tylko poło­żyła kres tej grozie.Lecz smoczyca mknęła dalej, pragnąc tylko jednego – dosięgnąć kuli.Wsunęła głowę pod osob­liwą kratę.Kierując się instynktem i wiedząc tylko, że smok nie mo­że dotrzeć do kuli, Flint zwolnił spust mechanizmu.Krata zatrzasnęła się na szyi smoczycy, unieruchamiając ją.Głowa smoczycy była teraz uwięziona w małej komnacie.Jej szarpiące się ciało leżało bezradnie ze skulonymi skrzydłami w korytarzu, gdzie stali rycerze ze smoczymi lancami.Zbyt późno smoczyca uzmysłowiła sobie, że wpadła w pu­łapkę.Zawyła tak wściekle, że kamienie zadygotały i po­pękały.Otworzyła paszczę, by zionąć błyskawicą i strza­skać smoczą kulę.Tasslehoff, który rozpaczliwie usiłował otrzeźwić Lauranę, dostrzegł wpatrujące się w niego dwa płonące ślepia.Ujrzał rozwierającą się smoczą paszczę, po­słyszał syk zasysanego przez smoczycę powietrza.Z wnętrza smoczego gardła strzeliła błyskawica, wstrząs obalił kendera na ziemię.W komnacie eksplodowały kamie­nie, a smocza kula zadrżała na swym stojaku.Tas leżał na ziemi ogłuszony wybuchem.Nie mógł się ruszyć, w istocie nie miał nawet ochoty.Leżał tylko, czekając na następne uderzenie pioruna, które z pewnością zabije Lauranę – je­śli jeszcze do tej pory nie zginęła – i jego też.W tym mo­mencie doprawdy było mu to obojętne.Lecz uderzenie błyskawicy nie nastąpiło.Mechanizm wreszcie zadziałał.Podwójne stalowe drzwi zatrzasnęły się przed pyskiem smoczycy, zamykając łeb stworzenia w małym pomieszczeniu.Początkowo panowała grobowa cisza [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •