[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Gdybyśmy znali swoje śmierci we własnym kraju – zakończyła – jak wy tutaj,pewnie byłoby nam łatwiej; ale i tak mieliśmy szczęście, że trafiliśmy tu i możemyzasięgnąć waszej rady.Bardzo wam dziękujemy, że tak uprzejmie nas wysłuchaliściei nakarmiliście.Ale teraz, rozumiecie, albo może rano, musimy znaleźć sposób, żebyprzepłynąć przez wodę tam, gdzie płyną zmarli.Czy możemy wynająć jakąś łódź?Dzieci, zarumienione ze zmęczenia, przenosiły senny wzrok z jednego dorosłego nadrugiego, ale nikt nie potrafił odpowiedzieć, gdzie można znaleźć łódź.Potem odezwał się ktoś, kto dotąd milczał.Z posłania w kącie dobiegł suchy,skrzypiący, nosowy głos – nie głos kobiety – nie żywy głos; to był głos śmierci babki.– Tylko z własnymi śmierciami – powiedział szkielet, opierając się na łokciui celując kościstym palcem w Lyrę.– Możecie przepłynąć jezioro i wejść do krainyzmarłych.Musicie przywołać swoje śmierci.Słyszałam o ludziach jak wy, którzytrzymają swoje śmierci na dystans.Nie lubicie ich, a one przez grzeczność schodzą wamz oczu.Ale są niedaleko.Za każdym razem, kiedy się oglądacie, wasza śmierć robi unik.Chowa się, kiedy patrzycie.Potrafi się schować w filiżance herbaty.Albo w kropli rosy.Albo w tchnieniu wiatru.Nie jak ja i ta stara Magda – dodała i uszczypnęła staruszkęw pomarszczony policzek, a ona odepchnęła jej rękę.– Żyjemy w zgodzie i przyjaźni.Oto odpowiedź, właśnie to powinniście zrobić, przywitać je, zaprzyjaźnić się, zaprosićwasze śmierci bliżej i zobaczyć, do czego potraficie je namówić.Jej słowa zapadały w umysł Lyry jak ciężkie kamienie.Will również poczuł ichśmiertelny ciężar.– Jak mamy to zrobić? – zapytał.– Wystarczy zapragnąć i gotowe.– Czekajcie – wtrącił Tialys.Wszyscy obejrzeli się na niego, a śmierci leżące na podłodze usiadły i zwróciłypuste, łagodne twarze w stronę jego małej, zapalczywej twarzyczki.Kawaler stał tużobok Salmakii, z dłonią na jej ramieniu.Lyra wiedziała, o czym myślał: zamierzałpowiedzieć, że to już zaszło za daleko, że muszą się wycofać, że przekroczylidopuszczalne granice głupoty.– Przepraszam – powiedziała do Petera – ale ja i nasz księżycowy przyjaciel musimywyjść na chwilę, ponieważ on chce porozmawiać z przyjaciółmi na Księżycu przez mójspecjalny instrument.Zaraz wrócimy.Ostrożnie wzięła go do ręki, uważając na ostrogi, i wyniosła na zewnątrzw ciemność, gdzie obluzowany kawałek przerdzewiałej blachy pokrywającej dachpobrzękiwał melancholijnie na zimnym wietrze.– Musisz przestać – oświadczył kawaler, kiedy postawiła go na przewróconej beczcepo oleju, w słabym świetle jednej z żarówek kołyszących się na kablu nad ich głowami.–Nie posuwaj się dalej.Wystarczy.– Ale zawarliśmy umowę – przypomniała mu Lyra.– Nie, nie.To szaleństwo.– No dobrze.Zostawcie nas.Polecicie z powrotem.Will wytnie okno do waszegoświata albo do każdego świata, jaki wybierzecie, przelecicie tam i będziecie bezpieczni,w porządku, nie mamy nic przeciwko.– Czy zdajesz sobie sprawę, co robisz?– Tak.– Nieprawda.Jesteś bezmyślną, nieodpowiedzialną, kłamliwą smarkulą.Fantazjowanie przychodzi ci tak łatwo, że cała twoja natura przesiąkła nieuczciwościąi nie pogodzisz się z prawdą, nawet kiedy patrzy ci w twarz.No więc jeśli sama nierozumiesz, powiem ci wprost: nie możesz, nie wolno ci ryzykować życia.Musisz terazwrócić z nami.Wezwę Lorda Asriela i za kilka godzin będziemy bezpieczni w fortecy.Lyra poczuła wielką falę gniewu wzbierającą w piersi i tupnęła nogą, nie mogąc sięopanować.– Ty nic nie wiesz! – zawołała.– Ty po prostu nie wiesz, co ja myślę albo czuję,prawda? Nie wiem, czy wy w ogóle macie dzieci, może składacie jajka albo coś takiego,wcale bym się nie zdziwiła, bo nie jesteście dobrzy, nie jesteście wielkoduszni, niejesteście troskliwi.Nawet nie jesteście okrutni! Już bym wolała okrucieństwo, bo to byznaczyło, że traktujecie nas poważnie, że nie podróżujecie z nami po prostu dlatego, żewam to odpowiada.Och, teraz wcale nie mogę wam ufać! Obiecałeś, że pomożecie i żezrobimy to razem, a teraz chcesz nas powstrzymać! To ty jesteś nieuczciwy, Tialysie!– Nigdy bym nie pozwolił, żeby moje dziecko mówiło do mnie tak niegrzeczniei wyniośle.Dlaczego dotąd cię nie ukarałem?!– Więc śmiało! Ukarz mnie, skoro możesz! Dalej, wbij mi te swoje cholerne ostrogi,wbijaj mocno! Masz, daję ci rękę! Nie wiesz, co czuję, ty samolubny pyszałku.Niemasz pojęcia, jak mi źle i smutno z powodu mojego przyjaciela Rogera.Zabijasz ludzi,ot tak – strzeliła palcami – nie liczą się dla ciebie.ale dla mnie to udręka i rozpacz, żenie pożegnałam się z moim przyjacielem! Chcę go przeprosić i jakoś to naprawić.Nigdytego nie zrozumiesz, przez swoją pychę, przez swoją dorosłą przemądrzałość.i jeślimuszę umrzeć, żeby zrobić, co należy, to umrę z radością.Widziałam już gorsze rzeczy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •