[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podążały za słońcem.Polowały na podróżnych.Od czasu do czasu jednoczyły się, by napaść na jedno z okolicznych miasteczek.- Miasteczek? - zdziwił się jego wielki, czarny rumak o lśniącej jak metal skórze.- Nie widziałem żadnych miasteczek.Dilvish potrząsnął głową.- Kto wie, co wydarzyło się w ciągu dwustu lat? - Machnął ręką w dół.- Jestem pewien, że jedno z nich znajdowało się tuż pod nami.Nazywało się Tregli.Kilka razy zatrzymywałem się tam w gospodzie.Black spojrzał w tym kierunku.- Czy tam właśnie jedziemy?Dilvish zerknął na słońce.- Pora na obiad - zauważył - i wiatr jest tu bardzo silny.Przejedźmy jeszcze kawałek.Posilę się na dole.Black pochylił się i zaczął schodzić ze stoku, nabierając prędkości na równym terenie.Wracali na szlak.Dilvish rozglądał się po drodze w poszukiwaniu drogowskazów.- Czym są te błyski kolorów? - zapytał Black.- Tam przed nami.Dilvish dostrzegł niewielki teren pokryty błękitem, żółcią, bielą - z okresowym odcieniem czerni - który pojawił się tuż za dalekim zakrętem.- Nie mam pojęcia - odparł.- Ale zobaczymy.Kilka minut później minęli pokryte dzikim winem ruiny niskiego muru z kamienia.Dalej leżały kamienie, a ich ułożenie wskazywało na dawne fundamenty domostw.Przejeżdżając, dostrzegli po obu stronach zagłębienia, które mogły być kiedyś piwnicami, a obecnie wypełniały je sterty żwiru.- Stój! - zawołał Dilvish, pokazując na miejsce po lewej stronie, gdzie zachowały się fragmenty muru.- To jest front gospody, o której wspomniałem.Jestem tego pewny.Myślę, że jesteśmy na głównej ulicy.- Naprawdę?Black zaczai kopać w torfie ostrym, rozszczepionym kopytem.Gdy uderzył w bruk, trysnęła iskra.Powiększył otwór, odsłaniając wybrukowaną ulicę.- To rzeczywiście wygląda na ulicę - stwierdził.Dilvish zsiadł z konia, podszedł do rozpadającego się muru, minął go i sprawdził teren znajdujący się za nim.Wrócił po kilku minutach.- Widać jeszcze z tyłu starą studnię - powiedział.- Jej dach spadł i zgnił, a teraz porasta ją dzikie wino.- Czy mogę zaproponować, byś poczekał z ugaszeniem pragnienia, aż dojedziemy do tego strumienia wśród wzgórz?Dilvish podniósł łyżkę.- Znalazłem ją częściowo zagrzebaną w ziemi, w miejscu, gdzie stała kuchnia.Może przed laty sam nią jadłem.Tak, to gospoda.- To była gospoda - poprawił go Black.Dilvish przestał się uśmiechać i kiwnął głową.- Masz rację.Wyrzucił za siebie łyżkę i wsiadł na rumaka.- Tak wiele się zmieniło.- Podobało ci się tutaj - spytał Black, ruszając z miejsca.- To było przyjemne miejsce na postój.Ludzie byli przyjaźni.Jedzenie smaczne.- Jak myślisz, co się wydarzyło? Rozbójnicy, o których mówiłeś?- Chyba zgadłeś - odparł Dilvish.- O ile nie była to jakaś zaraza.Jechali szerokim szlakiem, przy wyjeździe z miasteczka drogę przebiegł im królik.- Gdzie chciałeś zatrzymać się na posiłek? - zagadnął Black.- Jak najdalej od tego martwego miejsca - padła odpowiedź.- Może na tym polu.Wciągnął głęboko powietrze.- Ten zapach jest taki przyjemny.- To kwiaty - zauważył Black.Jest ich mnóstwo.To ich barwy widzieliśmy z oddali.Czy w dawnych czasach też tutaj były?Dilvish potrząsnął głową.- Nie.Tu był.Nie bardzo pamiętam co.Coś w rodzaju parku.Przejechali przez aleję drzew i dotarli na otwartą przestrzeń.Ogromne, podobne do maków kwiaty; niebieskie, białe, żółte - czasem czerwone - wyrastały na wysokość grzbietu Blacka, kołysząc się na kosmatych, cienkich łodygach.Zwrócone były ku słońcu.W powietrzu unosił się ich ciężki zapach.- Pod tym wielkim drzewem, na lewo, jest trochę cienia - zauważył Black.- Jest też coś, co przypomina stół.Dilvish spojrzał we wskazanym kierunku.- Aha! - powiedział.- Teraz sobie przypominam.Ta kamienna płyta to nie stół.Cóż.Choć właściwie nim jest.To ołtarz.Ludność Tregli modliła się tutaj na otwartym powietrzu; czcili Manatę, boginię płodności.Zostawiali jej na ołtarzu ciasto i miód.Tu tańczyli i śpiewali.Raz nawet uczestniczyłem w takim obrzędzie.Mieli kapłankę.Nie pamiętam jej imienia.Podjechali pod samo drzewo i Dilvish wyskoczył z siodła.- Drzewo wyrosło, a ołtarz zapadł się - zauważył, zmiatając gruz z kamiennej płyty.Szukając posiłku w torbie, zaczął nucić prostą, jednostajną melodię.- Nigdy nie słyszałem jak śpiewasz, gwiżdżesz lub nucisz - zdziwił się Black.Dilvish ziewnął.- Starałem się przypomnieć melodię, którą usłyszałem tu owego wieczoru.Myślę, że tak właśnie brzmiała.Oparł się plecami o pień i zaczął jeść.- Dilvishu, w tym miejscu dzieje się coś dziwnego.- Dla mnie jest ono dziwne przez sam fakt, że się tak zmieniło - odparł krusząc kawałek chleba.Wiatr zmienił kierunek.Zapach kwiatów stał się jeszcze bardziej odurzający.- Nie to mam na myśli.Dilvish przełknął kęs i stłumił kolejne ziewnięcie.- Nie rozumiem.- Ja także nie.Black opuścił łeb i zamarł w bezruchu.Dilvish utkwił w nim wzrok i nadsłuchiwał.Dolatywał go jedynie szelest traw, kwiatów, liści na drzewie poruszanych wiejącym wiatrem.- Nie ma tu nic niezwykłego - przemówił szeptem.Black nie odpowiedział.Dilvish spojrzał na rumaka.- Black?Ostrożnie poluzował miecz i ściągnął stopy.Postawił posiłek na kamiennej płycie.- Black!Bestia stała nieruchomo, w milczeniu, jak wielki, czarny posąg.Dilvish wstał, potknął się i oparł o drzewo.Jego oddech stawał się coraz cięższy.- Czy to ty, mój wrogu? - zapytał.- Dlaczego się nie pokażesz?Bez odpowiedzi.Spojrzał raz jeszcze na pole, wdychając oszałamiający aromat kwiatów.Gdy tak patrzył, zakręciło mu się w głowie, kolory zaczęły mu się rozmazywać, kontury straciły swój dawny kształt.- Co się dzieje?Zrobił krok naprzód, potem jeszcze jeden, i chwiejnym ruchem podszedł do Blacka.Stanął obok i położył mu rękę na karku.Przycisnął się do niego.Nagle lewą ręką podciągnął koszulę i skrył w niej twarz [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •