[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Słuchałem go, dyskretnie odlepiając mokre nogawki od łydek.Wyjaśnił tylko to, co było konieczne.Fenner też był zwięzły.Oświadczył, że nasza akcja jest ambasadzie znana, że został o niej powiadomiony również Interpol, który miał przekazać informacje, stronie włoskiej.Było to zręczne pociągnięcie, bo całe odium spychano na instytucję międzynarodową.Rzecz jasna, nasza impreza nic ich nie obchodziła.Chcieli wiedzieć, co zaszło na schodach.Inżynier z technicznej służby portu uważał za niepojęte, jak mogłem wydostać się z leja i z hali nie znając tamtejszych urządzeń, na co Randy zauważył, iż nie należy nie doceniać wyszkolenia komandosów USAF, jakie przeszedłem.Nie powiedział tylko, że przeszedłem je przed trzydziestu paru laty.Wciąż dochodziły nas odgłosy kucia, wstrząsające murami.Trwała jeszcze akcja ratunkowa — przecinano część mostu, naderwaną wybuchem.Dotąd wydobyto ze szczątków dziewięć trupów i dwadzieścia dwie osoby ranne, w tym siedem ciężko.Za drzwiami zakotłowało się, wiceprefekt wysłał tam skinieniem jednego z oficerów.Kiedy oficer wyszedł, przez lukę w kręgu otaczających zobaczyłem na osobnym stoliku moją bluzę, rozprutą wzdłuż wszystkich szwów i tak samo rozdartą torebkę Annabelli.Jej zawartość spoczywała na kwadratach białego papieru, rozsortowana niby sztony do gry.Oficer wrócił, rozkładając ręce: prasa! Jacyś przedsiębiorczy dziennikarze przedarli się aż tutaj, nim ich odparto.Inny oficer zwrócił się wtedy do mnie:— Porucznik Canetti.Co może pan powiedzieć o użytym ładunku? Jak był przenoszony?— Kamera miała fałszywe denko.Kiedy ją otworzył, tylna ścianka wyskoczyła z filmem jak diabełek z pudełka.Wtedy wyjął granat.— Czy panu jest znany ten typ granatu?— Podobne widziałem w Stanach.Część dróżki prochowej znajduje się w rączce.Widząc, że nie ma rączki, zorientowałem się, że zapalnik został przerobiony.Jest to obronny granat rozpryskowy o wielkiej sile rażenia.Metalu w nim tyle co nic.Skorupa jest spiekana z węglików krzemu.— W tym miejscu eskalatora znalazł się pan przypadkowo, nieprawdaż?— Nie.Wahałem się, w pełnej napięcia ciszy, przerywanej tylko odgłosem kucia, bo szukałem właściwych słów.— Nie znalazłem się tam całkiem przypadkowo.Japończyk szedł za dziewczynką, bo wiedział, że dziecko na pewno nie spróbuje mu wejść w paradę.Dziewczynka — wskazałem ją oczami — poszła przodem, bo zaintrygował ją piesek.Tak mi się wydało.Czy tak było? — spytałem Annabellę.— Tak — powiedziała, wyraźnie zdziwiona.Uśmiechnąłem się do niej.— Co do mnie.spieszyłem się.To oczywiście irracjonalne, ale kiedy człowiekowi spieszno, całkiem mimo woli chce pierwszy znaleźć się w samolocie, więc i na schodach do samolotu.Nie myślałem o tym.To się samo stało.Odetchnęli.Canetti powiedział coś cicho do prefekta.Ten skinął głową.— Chcielibyśmy zaoszczędzić panience wentylowania.pewnych szczegółów.Czy panienka zechce nas na chwilę opuścić?Spojrzałem na Annabellę.Uśmiechnęła się do mnie po raz pierwszy i wstała.Otwarto jej drzwi.Kiedy zostaliśmy sami, Canetti zwrócił się do mnie znowu.— Mam takie pytanie: kiedy zaczął pan podejrzewać Japończyka?— W ogóle go nie podejrzewałem.W swoim stylu był zrobiony znakomicie.Gdy kucnął, błysnęło mi, że zwariował! A gdy odbezpieczył granat, zrozumiałem, że nie mam trzech sekund.— A ile?— Tego nie mogłem wiedzieć.Granat nie wybuchł, gdy wyrwał zawleczkę, więc miał opóźnienie.Myślę, że jakieś dwie sekundy może dwie i pół.— My też tak uważamy — wtrącił jeden z ludzi przy oknie.— Pan ma zdaje się trudności z chodzeniem? Czy został pan kontuzjowany?— Wybuchem nie.Usłyszałem go wpadając do wody.Ile jest z mostu? Pięć metrów?— Cztery i pół.— A więc jedna sekunda.Moje sięgnięcie po granat i przerzut przez poręcz to też sekunda.Pan pytał o kontuzję? Uderzyłem o coś-krzyżami, spadając.Miałem kiedyś pęknięcie kości ogonowej.— Tam jest deflektor — wyjaśnił człowiek spod okna.— Wysięgnik ze skośnym okapem.Kieruje każdy obiekt tak, żeby wpadł w środek uchylni.Pan nie wiedział o deflektorze?— Nie.— Przepraszam.Jeszcze ja! — odezwał się Canetti.— Czy ten człowiek — ten Japończyk — rzucił granat?— Nie.Trzymał go do końca.— Nie usiłował uciec?— Nie.— Poltrinelli, szef ochrony lotniska — włączył się mężczyzna w poplamionym kombinezonie, oparty o biurko.— Czy pan jest zupełnie pewny tego, że ten człowiek chciał zginąć?— ·Czy chciał? Tak.Nie próbował się ratować.Mógł przecież pozbyć się całej kamery.— Pozwoli pan? To jest dla nas bardzo ważne.Czy nie mogło być tak: chciał rzucić granat między pasażerów i zeskoczyć z mostu, ale pan przeszkodził mu atakiem.Wtedy upadł, a granat odbezpieczony wybuchł.— Tak nie mogło być.Ale mogło być inaczej — przyznałem.— Nie zaatakowałem go.Chciałem mu tylko wyrwać granat, gdy oderwał go od twarzy.Zobaczyłem w jego zębach zawleczkę.Była z nylonowej pętelki, nie z drutu.Trzymał granat oburącz.Tak się nie rzuca.— Pan sięgnął z góry?— Nie.Uderzyłbym tak, gdyby nikogo nie było na schodach.Gdybyśmy stali ostatni.Ale on właśnie dlatego nie stanął z tyłu.Bijąc pięścią z góry, można wytrącić każdy beztrzonkowy granat.Poleciałby po stopniach.Ale gdybym mu wybił go z rąk, zostałby blisko.Niektórzy stawiają podręczny bagaż na stopniach, choć niby nie wolno.Nie potoczyłby się daleko.Dlatego sięgnąłem z lewej i to go zaskoczyło.— To, że z lewej? Czy pan jest mańkutem?— Tak.Nie spodziewał się tego.Zrobił fałszywy unik.To był fachowiec.Osłonił się podniesionym łokciem — z prawej.— Co było dalej?— Kopnął mnie i rzucił się w tył.Na plecy.Musiał mieć świetny trening, bo nawet jak człowiek decyduje się zginąć, jest niesłychanie trudno rzucić się ze schodów głową w tył.Wolimy umierać przodem.— Schody były pełne ludzi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]