[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Wybacz mi, pani, lecz co twoim zdaniem zamierzamy zrobić?- Chcecie ukraść skarb i uciec z nim.Ale ja na to nie pozwolę.- Uciec z nim? Uciec? Z czym, pani? Jesteśmy mnichami, nie roz-bójnikami.- Ha! Zatem przypomnę ci twoje własne słowa, wypowiedzianezaledwie przed chwilą, panie, gdy potępiałeś okropne zachowanie du-chownych.Czy mam uważać, w świetle tego, co teraz wiem, że mnisisą inni?- My jesteśmy, pani! Nie pamiętasz? Nowy zakon, odmienny odwszystkich innych.Pomimo gniewnego tonu głosu Saint-Clair był coraz bardziejzmieszany, ponieważ jej główny zarzut dotyczył kradzieży skarbu, ja-kiegoś bogactwa.Nie wspominała o tajnym stowarzyszeniu, spiskuczy zdradzie, o niczym, co odnosiłoby się do Zakonu Odrodzeniai czego mógłby się naprawdę bać.Nie mówiła o niczym, co rzuciłobyjakieś światło na to, jakie naprawdę ma informacje o tym, co dzieje sięw stajniach.Wstał, ale mówił już spokojniej.- Powiedz mi, jeśli łaska, pani, co zamierzasz uczynić z tą informa-cją i czego ode mnie oczekujesz w tej sprawie.- Zamierzam zadenuncjować was przed ojcem.A także powia-domić patriarchę, gdyż to jerrni wy, bracia, złożyliście fałszywą przy-sięgę.- Zadenuncjować nas? Naprawdę wierzysz, że knujemy zdradę?- A w co innego mam wierzyć? - Wyprostowała się, przeszywającgo oskarżycielskim spojrzeniem.- Wasze zachowanie nie pozostawiami wyboru, a sumienie nie pozwala mi postąpić inaczej.Od kiedydowiedziałam się, co tam robicie, nie mogłam spać, obawiając się, żebędę winna śmierci dziewięciu mnichów, którzy pod pewnymi wzglę-dami wykazali się takim bohaterstwem.Wiedział, że kłamie, przedstawiając swoją bezsilność.Nie miałco do tego cienia wątpliwości.Ta kobieta, która tak bezwstydnie gouprowadziła, nie należała do takich, które nagle przechodziłyby takigłęboki kryzys sumienia.Zmienił taktykę.- Tylko dziewięciu, pani? A co z naszymi braćmi, wojownikami?- Nie, oni nie - zaprzeczyła z przekonaniem.-Wojownicy nie braliw tym udziału.Jestem pewna.równie pewna jak perfidii dziewięciurycerzy.że pomniejsi bracia nic nie wiedzieli o tym, co się dzieje podziemią.W tej sprawie wina spoczywa wyłącznie na was, szlachetnieurodzonych, a więc z natury potrafiących i nauczonych odróżniać do-bro od zła, zanim jeszcze złożyliście śluby zakonne.- Zamilkła namoment, marszcząc brwi.- Jak mogliście zrobić coś takiego po tymwszystkim, co widzieliście i zrozumieliście w waszym poprzednim ży-ciu, o czym tak niedawno mówiłeś z taką goryczą?Oparł się pokusie wytknięcia jej wcześniejszego zachowania.Ro-zejrzał się po cichym, zalanym słońcem pokoju, kiwając głową jakbyw zadumie nad jej słowami, po czym westchnął i znów usiadł, patrzącjej w oczy.- Powiedz mi więc, pani, jeśli wybaczysz mi śmiałość.Jak ta ca-ła.jak to nazwałaś? Jak ta niegodziwa działalność zwróciła twojąuwagę?Po jej minie zorientował się, że nie spodziewała się tego pytania,ale szybko doszła do siebie.-Jak?- Właśnie, jak się o tym dowiedziałaś.- Nie wiem.Nie przypominam sobie.Powiedziano mi, że wy-ciągnięto wnioski z niewinnych spostrzeżeń kilku miejscowych kup-ców, zaopatrujących świątynny oddział.i dostarczających paszę i ekwi-punek do waszych stajni.Oni pierwsi zauważyli, że do pewnej częścistajni nigdy nie pozwolono im wejść.- Jesteśmy zamkniętą społecznością, pani.Nikomu spoza naszegozakonu nie wolno wejść dalej jak na zewnętrzny dziedziniec.- Tego nie wiem, nigdy tam nie byłam, ale tak się dowiedziałamz wiarygodnego zródła.Zauważono, że są tam zamknięte i strzeżonedrzwi, przez które nie wolno przechodzić nikomu poza rycerzami--mnichami.-To prawda.Są tam takie drzwi.To wejście do naszych kwateri kaplicy.Nikt prócz nas nie ma tam wstępu.- Ach.Cóż, zauważono to i natychmiast mnie o ty powiadomio-no.Z początku nie chciałam wierzyć, zatem bacząc na moje obowiąz-ki względem ojca, posłałam moich ludzi, żeby to sprawdzili i złożylimi raport.- Rozumiem.I co ci powiedzieli?- Powiedzieli, że widzieli.niewytłumaczalne rzeczy.Dlatego po-stanowiłam zwrócić się do mojego ojca i zawiadomić go, że.że dziejesię coś niedobrego.- Zatem odkryłaś to niedawno?- Stosunkowo niedawno.Dlatego tu jesteś.- A właściwie dlaczego tu jestem, pani? Po co mnie wezwałaś?Gdyby, jak podejrzewasz, w stajniach miała miejsce jakaś sekretnadziałalność, to musiałbym być jednym z jej uczestników.Dlaczegosprowadziłaś mnie tu, zamiast niezwłocznie zadenuncjować przed kró-lem i patriarchą?Saint-Clair uważnie ją obserwował, usiłując wyczytać coś w jejoczach, rozbawiony mimo zaniepokojenia.Pojąwszy, że tym razemnie będzie uwodzony, jakoś się pozbierał i przywołał na pomoc umie-jętności, o których posiadanie nawet się nie podejrzewał.Zaczynałnabierać przekonania, że sytuacja nie jest taka zła, jak się obawiał.Widząc w jej oczach cień wahania, naciskał.- Powiedz mi, co właściwie chcesz wiedzieć.Sądzisz, że jakiegoskarbu szukamy? Zapewniam cię, że nic nie wiem o żadnym ukrytymzłocie, ale odpowiem na twoje pytania otwarcie i szczerze, w miaręmoich możliwości.Zawahała się, a on wstrzymał oddech, wiedząc, że potem nie bę-dzie odwrotu.Jej pierwsze pytanie będzie zarazem odpowiedzią.W końcu zobaczył, jak zesztywniała z napięcia.- Kopiecie.tam, w stajniach.Słyszano odgłosy, a z wykopanychkawałków skał wznosicie ściany w jaskini.Jakiego skarbu szukacie?Serce mocniej zabiło mu z radości, miał ochotę zerwać się na rów-ne nogi i wrzasnąć z ulgi.Jakiego skarbu szukacie? Tym pytaniemuwolniła go od męki niepewności równie nagle, jakby przecięła napię-tą linę.%7ładnej wzmianki o Zakonie Odrodzenia, żadnych zawoalo-wanych aluzji prowadzących dalej, niż mógł pójść.To proste pytanieświadczyło o chciwości.chciwości i ciekawości.ni mniej, ni więcej.Dowodziło zarazem, co było znacznie ważniejsze, że żaden z braci niezawiódł jego zaufania, a księżniczka opierała swoje zarzuty jedyniena podejrzeniach.Poczuł tak bezgraniczną ulgę, że musiał bardzo sięstarać, żeby Alix nie wyczytała tego z jego oczu lub twarzy.Zmarsz-czył więc brwi, jakby zaskoczony, po czym rozpogodził się i parsknąłśmiechem, dając upust zdumieniu i zadowoleniu.- Skarb, pani - wykrztusił, śmiejąc się, już nie starając się ukryćswoich uczuć.- Szukamy skarbu, którego wszyscy słudzy boży przy-sięgli poszukiwać.skarbu Jego łaski, przez służbę i modlitwę.- Zmiesz ze mnie drwić, panie, tutaj, w moim własnym domu?Wytłumacz się i tę nieprzystojną uciechę.Saint-Clair uniósł ręce.- Pani, wybacz mi, błagam.To śmiech ulgi, nie drwiny, gdyż terazwidzę, co cię tak niepokoiło.Moi bracia i ja istotnie pracujemy podziemią, jak podejrzewałaś, i robimy to od lat, lecz nie ma w tym ni-czego złego ani niewłaściwego.Od początku mamy w tej sprawie bło-gosławieństwo twojego ojca, króla.Mówiłaś jednak o fundamentachstajni.Te stajnie nie mają żadnych fundamentów, pani.Wybudowanoje na litej skale Wzgórza Zwiątynnego i to ją drążymy.Jak szybko od-kryjesz, jeśli tylko zechcesz chwilkę pomyśleć, w litej skale nie możebyć ukryty żaden skarb.Mogę to wyjaśnić?- Sądzę, że byłoby dobrze.Chłodny ton jej głosu przypominał mu mrozne podmuchy zimyw ojczystym kraju.Odkaszlnął i udał, że zbiera myśli
[ Pobierz całość w formacie PDF ]