[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Słońce żarzyło się krwawą czerwienią, zniżając się ku dymiącemu wulkanowi w zachodnim paśmie wzgórz.Na bocznej, wąskiej drodze pojawi­ły się teraz wozy ciągnięte przez jednorożce - ich nieprzerwany strumień wypływał zza wzgórza majaczącego przed konwojem.Skręcały w liczne, rozgałęziające się szlaki, które wiodły do for­tów i budowli, wieńczących każdy szczyt.Czoło długiej kolumny zaczęło okrążać wzgórze.Nagle rozległ się stamtąd głośny okrzyk, podjęty przez innych i niesiony crescendo na koniec orszaku:- Nushir! Od głównego fortu nadchodzi sztandar Nushira.Sam Nushir przybywa, by spytać księcia Ineznio.Niebawem Holroyd stwierdził, że jego grimb okrążył już wzgó­rze; ujrzał rozpostarte przed sobą miasto Trzy.Powstanie tego miasta owiane było tajemnicą, która ginęła w mroku dziejów.Istniało nie­jasne podanie - przekazane mu kilka dni wcześniej przez jednego z oficerów - według którego miejsce to zwało się kiedyś Yit albo Yip, a może Yik.Ale na wszystkich mapach wojskowych Gonwonlane widniała po prostu nazwa Trzy.Co oznaczało, że dwa inne miasta Nushirvanu leżały bliżej granicy: jedno na zachodzie, dru­gie nieco dalej na wschodzie.To było trzecie.Trzy było zbudowane na ogromnym płaskowyżu, dalej zaś wspinało się na wzgórza; o zmierzchu przypominało miasto z le­gend, mroczne, zagadkowe, niczym dziwny i niepojęty sen z pra­dawnych czasów.Wiatr, który przywiał do Holroyda stłumiony gwar miasta, przyniósł też ze sobą dziwne wonie - nie pozbawioną uro­ku mieszankę kuchennych zapachów, odoru stajni dla grimbów i gniazd skrierów.Owa woń przenikała wszystko; gdy długi szereg jeźdźców podążał szybko ciemniejącymi ulicami, stawała się je­dynym powietrzem, które wdychali, gęstym, niemal dotykalnym i - Holroyd uśmiechnął się ponuro - prawdopodobnie dość nieszko­dliwym.- Książę - odezwał się generał Seyteil.Holroyd odwrócił się.Zanim zdążył coś powiedzieć, oficer o haczykowatym nosie ciągnął szybko:- Myślałem o tym, co powiedziałeś tam, po drodze! - generał pokazał dłonią kierunek.- Jeśli jesteś Ptahem, to dlaczego nie oka­załeś swojej mocy?Holroyd zwlekał z odpowiedzią.Zupełnie zapomniał, że pra­gnął przeciągnąć tego człowieka na swoją stronę.Zgubił tę myśl z chwilą przekroczenia rzeki wrzącego błota; cel, jaki mu przy­świecał, umknął podczas tej przeprawy.Holroyd skupił z wolna uwagę na generale.Zdając sobie sprawę, że jeśli będzie dalej zwle­kał z odpowiedzią, zostanie posądzony o grę na zwłokę, zaczął wy­jaśniać oficerowi swoją sytuację.Tamten przerwał mu z gniew­nym zdumieniem:- Chcesz powiedzieć, że przekraczając tę błotną fosę, znisz­czyłeś zaklęcie, które broniło bogini dostępu do Nushirvanu?- Nie rozumiem, jak to zadziałało - odparł Holroyd.- Wyda­je mi się, że tkwiło to głęboko w umyśle Inezni; nie mogła się tego pozbyć, pomimo całej mocy, jaką zdołała zebrać.Było coraz ciemniej i Holroyd z trudem dostrzegał rozmów­cę.Ulice oświetlały słabe pochodnie, których blask z trudem prze­nikał mieszaninę mroku i mgły, gęstniejącą nad miastem.Od stro­ny wzgórz napłynął chłód, który przyniósł znaczną ulgę po straszliwym upale dnia, lecz coraz mroczniejsza noc zwiastowała kres podróży i związane z tym konsekwencje.Holroyd spytał po­spiesznie:- Co sprawiło, generale, że w ogóle się pan do mnie odezwał?Nie padła żadna odpowiedź i Holroyd po chwili wzruszył ra­mionami.Jechał przez jakiś czas w ponurym milczeniu, po czym stwierdził:- Przypuszczam, że większość z was zostanie zesłana do Akkadistranu.Co Zarda robi z uprowadzonymi ludźmi?Tym razem z ciemności dobiegł ironiczny śmiech.Po chwili generał odpowiedział:- Według doniesień Zarda potrzebuje kolonistów.Ale ponie­waż nigdy nie zdarzyło się, by z takiej kolonii uciekł choćby jeden więzień, spodziewamy się najgorszego.Krążą niewiarygodne opo­wieści.Pytasz, dlaczego się do ciebie odezwałem? Bo wydaje mi się, że twoje twierdzenie, jakobyś był Ptahem, może się nam przy­służyć, bez względu na to, czy jesteś nim naprawdę.Twoją opo­wieść o buntowniku Tarze w świątyni w Linn można sprawdzić.-Po chwili oficer dodał bez związku: - Jak powiadam, myślałem o tym i nagle przypomniałem sobie o naszej pozycji.I uświado­miłem sobie, że podlega ona niedostrzegalnej zmianie - roześmiał się cicho.- O! Zwalniamy.Tak było w istocie.Zmiana tempa przebiegała bez zakłóceń, płynnie, jak cała podróż.Wielkie bestie zwolniły kroku w sposób naturalny, po prostu w pewnej chwili przestały podążać przed sie­bie.Pchane siłą rozpędu sunęły jeszcze chwilę płynnym, wdzięcz­nym ruchem.Nawet kiedy już się zatrzymały, trudno było sobie uświadomić, że dynamiczny pęd tek łatwo przeszedł w całkowity bezruch.Holroyda otoczyli ludzie.- Tędy, książę Ineznio.Masz się bezzwłocznie udać do szla­chetnego Nushira.Poprowadzono go długim marmurowym korytarzem, otwiera­jącym się przy końcu na obszerny pokój.Siedział tu jakiś mężczy­zna w towarzystwie dwóch kobiet [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •