[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. No, teraz mamy pewność.Tam, w tej gęstwinie, z pewnością kryje się Negoro, nie innyczłowiek lub zwierzę.Amerykanin widział i słyszał wszystko, natychmiast też zbliżył się do rozmawiających. Cóż to za zabawę urządziliście sobie z tym psem? zapytał z najnaiwniejszą miną. Ech! nic takiego odpowiedział stary Tom. Mówiliśmy tylko psu, że tam, w tychgąszczach, znalezć może człowieka, z którym przyjaznił się na statku. Ach tak?!.Tera? już przypominam sobie.Mówicie o dawniejszym waszym.kucharzu,jeśli się nie mylę? I przypuszczacie, iż szedł on w ślad za nami?.Jest to możliwe, choć mnieosobiście nie wydaje się prawdopodobne.Lecz w takim razie należałoby może udać się zaDingiem, bo ten Ne.Negoro?.bo tak ten Portugalczyk się nazywa?.może jest ranny, chory.potrzebuje naszej pomocy?. O, niech pan się o niego nie martwi odpowiedział Dick tonem ostrym, choć spokojnym jest to łotr skończony, który zawsze i wszędzie da sobie radę.Dingo ostrzegł mnie, żenikczemnik ten krąży gdzieś blisko.Jestem mu za to bardzo wdzięczny, gdyż będę miał się terazna baczności.Zciemniało się już, gdy wędrowcy natknęli się na ślad naprawdę zdumiewający.Drogą, poktórej szli, przechodzić musiały niedawno potężne i rosłe zwierzęta, jak to bez trudu można byłowywnioskować ze śladów, jakie pozostawiły.Na wysokość wzrostu człowieka, a nawet i wyżej,gałęzie drzew były połamane, zaś trawa zupełnie stratowana, wreszcie na błotnistym grunciewidniały odciski potężnych stóp, które nie mogły być z pewnością pozostawione przez zwierzętaw rodzaju jaguarów.Spustoszenie podobne uczynić mogły swym przemarszem jedne słonie.Dick zakomunikował to natychmiast staremu Tomowi. Słonie? Ależ słoni nie było nigdy w Ameryce! Wiem o tym doskonale rozdrażnionym głosem odpowiedział Dick lecz w takim raziemyśmy nie widzieli śladów żadnych, a gałęzie tych drzew nie zostały połamane, lecz po prostunigdy ich nie było!Nie próbował nawet pytać Amerykanina o wytłumaczenie niezrozumiałego faktu, w jakisposób słonie znalezć się mogły w Ameryce Południowej? Jaką mógł otrzymać odpowiedz? Takąmoże, że były to strusie!Dick już nie wątpił, iż Harris zaofiarował swe usługi w tym jedynie celu, ażeby oddalić ich odmorskich wybrzeży i wciągnąć w głąb kraju.Nie pojmował jedynie, z jakiego powodu mógł to robić?Biedny wódz wyprawy zdawał sobie doskonale sprawę, że jego odpowiedzialność wzrosłaogromnie wraz ze zwiększeniem się niebezpieczeństw.Przyrzekał sobie święcie, iż stawi czołokażdemu niebezpieczeństwu, nie chciał jednak przerażać biednej matki i postanowił nic jej niemówić.Toteż, gdy w pewnej chwili ujrzał gromadę olbrzymich, ciemnych zwierząt, szybkopędzących ku przepływającej rzece, w falach której się pogrążyły, już chciał krzyknąć:hipopotamy lecz powstrzymał się w porę i udał, że nic nie widział. %7łyrafy, mucha tse-tse, słonie, hipopotamy.wszystko to w Ameryce! Czy ja rozum tracę? mówił do siebie Dick, ściskając rękami głowę57 Boże miej litość nade mną! kończył błagalnym wezwaniem.Chwilami rozwiązanie tej zagadki pojawiało mu w głowie, niejednokrotnie na ustach miałjedno okropne słowo, którego jednak nie odważył się wymówić.Z nikim nie mógł się podzielić swymi myślami.Pani Weldon była zajęta chorym synkiem i oniczym innym wiedzieć nie chciała.Niepokój Dicka podzielał jedynie stary Tom.Pół godziny po spotkaniu hipopotamów, Dick, idąc na czele całej karawany, ujrzał nagle jakiśprzedmiot błyszczący; schylił się natychmiast i podniósł nóż niezwykłego kształtu, zzaokrąglonym ostrzem, oprawiony w kość słoniową, bardzo prymitywnej roboty.Milcząc,pokazał przedmiot ten Harrisowi i przemówił z naciskiem: Czyż to możliwe, aby dzicy krajowcy ośmielili się podchodzić tak blisko do farmypańskiego brata? Amerykanin zmieszał się. Wie pan, nie pojmuję, jak to się mogło stać, widzę, iż zboczyłem nieco z drogi.Farma musisię znajdować gdzieś blisko, wątpię jednak, byśmy dziś zdołali dojść do niej.I myślę, że możebyście się państwo tutaj gdzieś rozłożyli na nocleg, ja zaś udam się na poszukiwanie drogi? O nie, panie Harris, lepiej będzie, byśmy się już teraz nie rozstawali rzekł stanowczymtonem Dick Sand i niby przypadkiem oglądać zaczął swój rewolwer. Zatrzymamy się na nocleg w tej okolicy, pan pozostanie teraz przy karawanie mówił dalejDick, tonem nie dopuszczającym sprzeciwu -ja zaś udam się na poszukiwanie odpowiedniegomiejsca. Herkulesie zawołał następnie wódz wyprawy pomożesz panu Harrisowi rozsiodłać konia i opiekuj się nim aż do mego powrotu, bo czuje się on dziś nieco zmęczony.Następnie, wziąwszy ze sobą Toma, chłopiec udał się w dalszą drogę z zamiarem znalezieniaodpowiedniego miejsca na nocleg.Po paru minutach wyszli na małą polankę, pośrodku której wznosił się baobab potężnejwielkości. Otóż doskonałe miejsce zawołał stary Tom niech pan wraca do naszej karawany, ja zaśzajmę się rozpaleniem ognia dla biednej pani.I z tymi słowami poczciwy Murzyn ruszył w stronę drzewa.Gdy jednak zbliżył się do niego,cofnął się nagle i krzyknął przerażony: O, panie Sand! Chodz, chodz tutaj prędko! Co się stało.Tomie drogi?! zawołał Dick podbiegając szybko. Niech pan spojrzy! Krew!.Krew na ziemi i na drzewie.I to ludzka krew, bo oto tutaj leżyodrąbana ręka, a tutaj topór, najwidoczniej przez oprawców zapomniany! A tutaj łańcuch.ikajdany! Cicho, Tomie, na miłość Boga, cicho! Nie strasz biednej, słabej kobiety i jej choregodziecka. Boże miłosierny!.jak możesz dopuszczać, by na ziemi działy się tak okropne i ohydnerzeczy?! Pamiętam, dobrze pamiętam i przypominam sobie te narzędzia tortur, chociaż gdy jewidziałem, miałem zaledwie sześć lat! Ubiegłej nocy pod tym drzewem był postój karawanyhandlarzy niewolników, mogę to przysiąc! Nie możemy dłużej się łudzić, panie Sand! Jesteśmyw Afryce, krainie niewolnictwa!Dick milczał.Podniósł tylko ręce w górę gestem największej rozpaczy.Wybrali inne miejsce na odpoczynek, nieco bardziej odległe.Noon, jak zwykle,przygotowywała posiłek.Nikt się niczego nie domyślał.Jedynie Dingo wył bezustannie i niemożna go było niczym uspokoić.Pani Weldon nie tknęła pożywienia, wpatrując się w swego chorego synka, rozpalonegogorączką.58Około północy w oddali dał się słyszeć potężny ryk.Dick zerwał się na nogi i wzrok jego padłna Dinga, który tak śmiały zawsze drżał teraz i tulił mu się do nóg. Co to takiego, Tomie? zapytał chłopiec. To jest ryk lwa, panie!Dickowi pociemniało w oczach, spojrzał na panią Weldon i z karabinem gotowym do strzałurzucił się naprzód.Lecz król zwierząt oddalił się widocznie, gdyż jego ryk już się więcej niepowtórzył.Wtedy Dick, nie mogąc już dłużej zapanować nad sobą, zarzucił karabin na plecy, zza pasawydobył rewolwer i skoczył do miejsca, na którym spoczywał Harris.Lecz Amerykanin zniknął.Nikczemnik osiągnął swój cel.Gromadka wędrowców została wciągnięta w głąb dziewiczegolasu, bez żadnej pomocy i bez przewodnika
[ Pobierz całość w formacie PDF ]