[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. O radości moich oczu!  odparł jej Holkar  o moja ostatnia miłości ziemska! Myślę oto,ze przeklęty był dzień twych urodzin, przyjdzie mi bowiem umrzeć i zostawić cię w rękachnieprzyjaciół, Czyż więc nie masz, ojcze, żadnej nadziei na zwycięstwo? Jeżelibym nawet miał taką nadzieję, czy łudzisz się, że mógłbym udzielić jejżołnierzom? Nasi bramini drżą na sam widok tych ludzi nieczystych, co pożerają świętekrowy i karmią się surowym mięsem i krwią.Och! Czemuż nie umarłem wówczas, gdy mójnajstarszy syn żegnał się z tym światem! Nie musiałbym patrzeć, jak wali się w gruzywszystko, co mi drogie. Zapominasz o mnie, ojcze  rzekła Sita wstając i obejmując rękoma szyję starca. O nie, pamiętam o tobie, drogie dziecko, lecz twój los napełnia mnie większą trwogą niżlos twoich braci wówczas, gdy groziła im śmierć.Doniesiono mi dzisiaj, że pułkownikBarclay na czele swych wojsk zmierza doliną Narbady.Dzieli go od nas siedem mil, czylidwa dni drogi, albowiem ci ludzie gnuśnej rasy wloką za sobą tak wiele bydła, furażu, armat iwszelkiej broni, że nie są zdolni zrobić więcej niż dwie, trzy mile dziennie.Na nieszczęście,zważywszy, że nie mogę pokładać zaufania w mych żołnierzach, nie odważę się wydać imwalki nad Narbadą.Mam bowiem w podejrzeniu tego nędznika Rao, który chyba knujeprzeciwko mnie zdradę.O, gdybym tylko miał dowody, nieszczęśnik drogo by zapłacił za toprzeniewierstwo! Lecz cóż to za parostatek widzę u zakrętu rzeki?  ciągnął Holkar badającprzez lunetę horyzont. Czyżby to już były przednie straże Barclaya?W tejże chwili rozbrzmiał huk armatniego wystrzału.To artylerzysta z warowni dał ognia11Legendarny indyjski król Rama pokonał olbrzyma Rawanę, który porwał jego żoną Sitę.19 w kierunku statku, uprzedzając go, że winien opuścić kotwicę.Kula śmignęła nad parowcem iz sykiem zagłębiła się w falach rzeki.Na ten znak kapitan parostatku wciągnął na maszt trójbarwną banderę i pozostawiwszywyzwanie bez odpowiedzi podpłynął do brzegu.Zaskoczeni Hindusi pozwolili mu wykonaćten manewr i kapitan, którym był znany nam młodzieniec z Saint Malo, stanął na lądzie, poczym z buńczuczną miną udał się ku wrotom zamku.Sierżant i kilku żołnierzy chcieliskrzyżowanymi bagnetami zagrodzić mu przejście, lecz Korkoran, głuchy na pytania ipogróżki (jakkolwiek świetnie rozumiał tubylczą mowę), obrócił się z wolna i przytknął doust gwizdek, który nosił u pasa.Przenikliwy odgłos świstawki przejął obecnych dreszczem, a ów dreszcz zmienił się wtrwogę, gdy na pokładzie statku ukazała się potężna tygrysica i na zew gwizdka jęła wydawaćgrozne pomruki. Luiza, do mnie!  zakrzyknął Korkoran i gwizdnął po raz wtóry.Na ten ponowny zew tygrysica skoczyła z parostatku na brzeg, gdzie Korkoran ukończyłbył właśnie cumowanie.W jednej chwili oficerowie, żołnierze, kanonierzy, piechurzy, gapie,mężczyzni, kobiety i dzieci rozbiegli się we wszystkich kierunkach, przy Korkoranie zaśpozostał jedynie niefortunny dowódca straży, ten, który oddał był strzał do parostatku, aktórego teraz pan kapitan schwycił za kark. Puść mnie!  wołał Hindus. Puść, bo przywołam straże! Jeślibyś chociaż krok uczynił bez mej zgody  odparł Korkoran  dam cię Luizie nakolację.Na tę pogróżkę nieszczęsny oficer stał się potulny i łagodny jak baranek i tak przemówił: O władco potężny, choć nieznany, powstrzymaj to zwierzę, bo śmierć mnie czeka.I rzeczywiście, Luiza, od dłuższego czasu pozbawiona świeżego mięsa, krążyła wokółHindusa z wygłodniałą miną.Wyglądał smakowicie, wiek miał odpowiedni, tuszę właściwą,nadto musiał być kruchy i tłuściutki, słowem w sam raz.Szczęściem Korkoran dodał mu odwagi. W jakim stopniu służysz?  zapytał. Jestem porucznikiem, wielmożny panie  odparł Hindus. Prowadz mnie do zamku księcia Holkara. Z pańską.towarzyszką?  spytał Hindus z wahaniem. Do kroćset!  odparł Korkoran  czyżbyś myślał, że stając u dworu będę się wstydziłprzyjaciół? O Brahmo, o Buddo!  rozmyślał biedny Hindus  co mnie podkusiło, żeby strzelać dotego parostatku, mimo iż nie żywił żadnych złych zamiarów? Po cóż pytałem obcego onazwisko, chociaż nie odezwał się do mnie słowem? O niezwyciężony Ramo! Użycz, mi swejsiły i swego łuku, ażebym mógł przeszyć Luizę strzałą! Użycz mi swej chyżości, ażebymzdołał wziąć nogi za pas i znalezć schronienie we własnym domu!" No jak tam?  zapytał Korkoran. Skończyłeś swoje medytacje? Bo Luiza sięniecierpliwi. Wielmożny panie  odparł Hindus  jeżelibym zawiódł cię do pałacu księcia Holkara ztygrysicą depczącą tobie, a raczej (niestety!) depczącą mnie po piętach, książę rozkaże wbićcię na pal. Takie jest twoje zdanie?  spytał Korkoran. Czy takie jest moje zdanie? Ależ panie wielmożny, książę Holkar nigdy nie rozpocznieswych wieczornych modłów, jeżeli w ciągu dnia nie kazał wbić na pal przynajmniej sześciuludzi. O, książę Holkar zaczyna mi się podobać.Powziąłem decyzję.Zobaczymy, który z nasdwóch każe pierwszy wbić drugiego na pal. Panie wielmożny, książę bez wątpienia zacznie ode mnie.20  Dość wykrętów! Naprzód albo poślę Luizę w ślad za tobą!Ta pogróżka przywróciła Hindusowi odwagę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •