[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na widok zbrojnej gromady Mateo poruszył się niespokojnie i krzyknął półgłosemŕ- Do wszystkich diabłów, szybciej.To Indianie Tikuna!- Tikuna! - potwierdził Haboku.Tikunowie tymczasem już odbijali od brzegu.Niektórzy pospiesznie nakładali strzały na cięciwy łuków.Widząc to Mateo odwrócił się do Smugi i powiedziałŕ- Gdyby nas dogonili, nie mów im nic, senhor, że płyniemy do Yahuan.Oni się wzajemnie nienawidzą! W ucieczce najpewniejszy ratunek!Haboku i jego towarzysze zachęceni przykładem Mateo jeszcze ostrzej uderzyli wiosłami o wodę.Łódź zaczęła szybko oddalać się od brzegu.Ucieczka i pogoń trwały już około dwóch godzin.Kilka łodzi z przygotowanymi do ataku Tikunami powoli, lecz systematycznie zbliżało się do uciekających.Smuga coraz częściej odwracał się ku nim i wzrokiem uważnie mierzył odległość, aż w końcu odezwał sięŕ- Chyba nie unikniemy walki.Mają więcej wioślarzy i są mniej zmęczeni.- Ostudźmy ich zapał kulami - zaproponował Wilson.- Zła rada - karcąco odezwał się Haboku.- Jeśli choć jeden z nich padnie, wtedy już na pewno nie przerwą pogoni.Wkrótce będzie noc i burza nadciąga.Może uda się uciec!- Awantura nie przyniesie nam niczego dobrego - przyznał Smuga.- Lepiej wszyscy bierzmy się do wioseł!Łódź zwiększyła szybkość.Odległość między uciekającymi i pogonią chwilowo przestała się zmniejszać.Przewidywania Haboku sprawdziły się niebawem.Zanim zapadł wieczór, ciężkie, ołowiane chmury przysłoniły zachodzące słońce.Najpierw duże krople deszczu spadły na ziemię, a potem porywisty wiatr targnął nadbrzeżną dżunglą.Przy blasku pierwszych błyskawic Tikunowie zawrócili łodzie i pogrążyli się w szybko zapadającym zmroku.Haboku natychmiast zaczął sterować łodzią w kierunku brzegu.Był już najwyższy czas na szukanie schronienia na lądzie.Na mętnej i wzburzonej rzece coraz częściej pokazywały się pnie powyrywanych drzew i duże kępy trzcin, grożące łodzi wywróceniem, a nawet rozbiciem.Zaledwie łódź dobiła do brzegu, Cubeowie wyciągnęli ją na ląd, a następnie, wykorzystując pnie drzew jako główne filary, rozpoczęli budować obszerny szałas, by schronić się w nim przed ulewą.Burza już szalała na dobre, gdy podróżnicy przemoknięci do suchej nitki znaleźli się w szałasie, sporządzonym z gałęzi, liści i lian.O rozpaleniu ogniska nie mogło być nawet mowy, więc Wilson wydzielił racje suchego prowiantu.Długo posilali się w milczeniu, albowiem wszyscy byli wygłodniali i wyczerpani całodzienną żeglugą oraz ucieczką przed Tikunami.Potem porozpinali swe hamaki w szałasie i ułożyli się do snu na wilgotnych posłaniach.Smuga długo leżał z otwartymi oczami wsłuchując się w odgłosy płynące z puszczy.Po jakimś czasie wichura nieco się uspokoiła i tylko deszcz głośno szeleścił w gęstym poszyciu lasu.Wokół Smugi rozbrzmiewały oddechy śpiących towarzyszy.Tuż obok z prawej strony znajdował się hamak Matea.Smuga nie skrępował go na noc.Wszyscy przecież byli bardzo zmęczeni i powinni należycie wypocząć przed wyruszeniem w dalszą drogę, która mogła przynieść wiele różnych niespodzianek.Smuga leżał więc i czuwał obawiając się jakiegoś nowego podstępu ze strony Mety są.Czas wolno upływał.Smuga uśmiechał się do siebie rozmyślając o swych młodych przyjaciołach, Sally i Tomku, którzy przebywali w Londynie oddaleni o tysiące kilometrów.Tomek Wilmowski właśnie kończył pisanie pracy etnograficznej o Papuasach zamieszkujących Nową Gwineę.W ostatnim liście do Smugi ojciec Tomka szeroko rozwodził się na ten temat, ponieważ kilku członków Królewskiego Towarzystwa Geograficznego w Londynie, cieszącego się wielkim autorytetem naukowym, okazało duże zainteresowanie dziełem młodego Polaka.Smuga cieszył się sukcesem Tomka, którego lubił jak własnego syna.Przecież to właśnie Tomek pragnął go we wszystkim naśladować, by stać się równie sławnym podróżnikiem.Z niemałym wzruszeniem wspominał pierwszą ich wspólną wyprawę do dalekiej Australii, kiedy młody wówczas chłopiec wręcz mu to wyznał.Żałował, że teraz nie ma Tomka przy sobie.Na Tomku zawsze można było polegać.Posiadał niezwykły dar zjednywania sobie ludzi oraz intuicję, dzięki której podczas wypraw łowieckich niejednokrotnie cało wychodzili z różnych trudnych sytuacji.Świadomość, że Tomek przybyłby na każde jego wezwanie nie zważając na nic, sprawiała mu wiele radości.Rozmyślając o młodym przyjacielu Smuga wsłuchiwał się w oddechy śpiących towarzyszy.Z sąsiedniego hamaka rozległo się mocne chrapanie.W tak burzliwą noc nie należało już obawiać się napadu Tikunów.Poza tym przesądni Indianie w ogóle nie mieli zwyczaju wędrować po lesie po zachodzie słońca.Wierzyli, że wtedy krążyły po nim różne złe duchy, których bardzo się obawiali [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •