[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Od chwili dojrzałości, żywiłem dlaniej dziki kult, uświęciłem ją niejako w sercu.Pewnego dnia ojciec, myśląc o mej przyszłości,poddał mi kilka zawodów, zostawiając wybór.Stałem wsparty o okno, patrząc na chudą i sa-motną topolę kołyszącą się w ogrodzie.Zastanawiałem się nad tymi rozmaitymi zajęciami,roztrząsałem je kolejno; po czym, nie mogąc wzbudzić w sobie zamiłowania, pozwalałembujać myślom.Zdało mi się nagle, iż czuję, jak ziemia się porusza i że głucha i niewidzialnasiła pędząca ją w przestrzeni staje się uchwytna mym zmysłom; widziałem ją, jak wstępuje wniebo; miałem wrażenie, że jestem niby na statku; topola, którą miałem przed oczyma, zdałami się niby maszt; wstałem wyciągając ramiona i krzyknąłem: ,,To już dość mało być prze-lotnym podróżnym na statku żeglującym w eterze; dość mało być człowiekiem, czarnympunktem na tym okręcie; chcę być człowiekiem, ale nie jakimś poszczególnym gatunkiemczłowieka.Oto pierwszy ślub, jaki, czternastoletnim chłopcem, wyrzekłem w obliczu natury.Od tegoczasu, jeśli brałem się do czego, to jedynie przez posłuszeństwo ojcu, ale nigdy nie mogączwyciężyć odrazy.Byłem tedy swobodny, nie przez lenistwo, ale z własnej woli; zresztą kochałem wszystkiedzieła boże, a bardzo niewiele ludzkich.Znałem jedynie z życia miłość, ze świata jedynie mąlubą, i nie chciałem znać nic innego.Toteż, zakochawszy się tuż po wyjściu z kolegium, wie-rzyłem szczerze, że to na całe życie, i wszelka inna myśl pierzchła mi z głowy.%7łycie wiodłem mało ruchliwe.Spędzałem dzień u kochanki; największą mą przyjemnościąbyło wyciągać ją na wieś w piękny letni dzień, kłaść się obok niej w lesie, na trawie lub namchu: widok natury w całej krasie był dla mnie zawsze najpotężniejszym aphrodisiacum.Wzimie (ona lubiła się bawić) uganialiśmy po balach i maskaradach; znowu życie spływało napróżniactwie.Ponieważ póki była wierna, myślałem tylko o niej, z chwilą gdy mnie zdradziła,zostałem bez jednej myśli.26 Najlepsze pojęcie o ówczesnym stanie mego ducha mogę dać porównując go do dzisiej-szych modnych mieszkań, gdzie znajdują się, zebrane i pomieszane razem, meble wszystkichczasów i krajów.Nasz wiek nie posiada form.Nie wycisnęliśmy piętna epoki ani na domach,ani na ogrodach, ani na niczym.Widuję na ulicy ludzi z brodą strzyżoną jak za Henryka III,innych wygolonych, innych z włosami jak na portretach Rafaela, innych jak za czasu Chry-stusa.Toteż apartamenty bogaczów są niby muzea: antyki, gotyk, Odrodzenie, Ludwik XIII,wszystko razem.Słowem, mamy coś ze wszystkich wieków wyjąwszy swojego, rzecz niewi-dziana w żadnej innej epoce.Eklektyzm to nasz smak; bierzemy wszystko, co napotykamy,jedno dla piękności, drugie dla wygody, to znów dla starożytności, inną rzecz zgoła dla jejszpetoty.%7łyjemy jedynie wśród szczątków, jak gdyby koniec świata był bliski.Oto był mój stan ducha; wiele czytałem, prócz tego uczyłem się malować.Umiałem napamięć mnóstwo rzeczy, ale nic porządnie: głowę miałem równocześnie pustą i spęczniałą jakgąbkę.Kochałem się kolejno we wszystkich poetach, ale ponieważ miałem naturę bardzowrażliwą, ostatni z kolei zbrzydził mi zawsze resztę.Stworzyłem w sobie wielki lamus ruin,aż w końcu, zabiwszy w sobie pragnienie długim spijaniem wszystkiego, co nowe i nieznane,sam uczułem się ruiną.Jednakże w tej ruinie żyło coś bardzo młodego: nadzieja serca, które było jeszcze dziec-kiem.Nadzieja ta, której nic nie skaziło ani nie zepsuło i która pod wpływem miłości wybujałaponad miarą, otrzymała nagle śmiertelny cios.Zdrada kochanki ugodziła ją w pełni lotu; kie-dy myślałem o tym, czułem, że mi w duszy omdlewa coś konwulsyjnie niby ranny ptak wagonii.Społeczeństwo, które czyni tyle złego, podobne jest do indyjskiego węża, którego miesz-kaniem jest gąszcz rośliny leczącej jego ukąszenie: tak i ono równocześnie z cierpieniem,jakie sprawiło, podsuwa prawie zawsze lekarstwo.I tak człowiek, który posiada uregulowanytryb życia, z rana interesy, o tej godzinie wizyty, o tej praca, o tej miłość, może bezpieczniestracić kochankę.Zajęcia jego i myśli są niby owi niewzruszeni żołnierze ustawieni w ordyn-ku podczas bitwy; kula unosi jednego, sąsiedzi ściskają się w szeregu, nie znać ubytku.Nie miałem tej ucieczki, odkąd zostałem sam: natura, moja ukochana matka, zdała mi się,przeciwnie, bardziej rozległa i pusta niż kiedykolwiek.Gdybym mógł zupełnie zapomnieć mąlubą, byłbym ocalony.Iluż ludziom nie trzeba ani tyle do wyleczenia! Niezdolni kochać nie-wiernej kobiety, okazują, w podobnych okolicznościach, podziwu godny hart.Ale czyż takąjest miłość dziewiętnastoletniego chłopca, który, nie mając pojęcia o świecie, cały żyjąc pra-gnieniem, czuje w sobie zaród wszystkich namiętności? Czyż ten wiek wątpi o czymkolwiek?Na prawo, na lewo, hen, na widnokręgu, wszędzie woła go jakiś głos.Wszystko jest żądzą,wszystko marzeniem.Nie ma rzeczywistości, która by się ostała dla młodego serca; nie masztak sękatego i twardego dębu, z którego by nie wyszła driada.Gdyby miał sto ramion, nielękałby się otworzyć ich w próżnię; wystarczy utulić w nie kochankę i próżnia zapełniona [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •