[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pan Bóg, który mnie samego dotąd karmił, nakarmi nas trzech.Chłopcy spojrzeli na niego ponuro, a Placek rzekł:— Chętnie najpijemy się wody i zjemy poziomki, ale nie chce się nam chodzić.Ty pójdziesz sam i przyniesiesz nam co trzeba.— Uczynię to — rzekł łagodnie staruszek — jeżeli jesteście zmęczeni.— Nie jesteśmy zmęczeni, a ty będziesz to czynił codziennie, jak długo nam się będzie podobało.Odtąd nie będziesz mieszkał w tej dziurawej chatce, bo my ją zajmiemy dla siebie, a ty za to naprawisz jej dach! ,— A gdzie ja będę spał? Chętnie się z wami podzielę wszystkim, mogę nawet spać w lesie w pogodne noce, cóż jednak uczynię w noce burzliwe i niepogodne?— Czyń, co ci się podoba! My postanowiliśmy nie pracować i nic nas nie obchodzi.Idź natychmiast po jedzenie, a potem znajdź sobie legowisko…— Dzieci moje… — zaczął mówić staruszek.— Nie mów tyle — krzyknął Jacek — nudzisz nas i niecierpliwisz!— Na Boga! — rzekł staruszek zdumiony.— Czy jest to możliwe, abyście mieli takie niewdzięczne serca? Gdyby się matka wasza dowiedziała o tym…— Zamilknij! — krzyknęli oni dzikimi głosami.— Ach, boli was wspomnienie matki? Jeszcze jest w was iskierka…Chłopcy porwali się, czerwoni z gniewu, a Jacek chwycił kamień i krzyknął:— Rzucę w ciebie tym kamieniem, jeśli natychmiast nie odejdziesz i nie spełnisz tego, cośmy ci rozkazali! Precz z moich oczu!Stary człowiek spojrzał na niego spojrzeniem długim i smutnym.Westchnął potem ciężko, a w jego oczach ukazały się wielkie łzy.— Odchodzę — rzekł słodko — niech wam Bóg przebaczy.Powlókł się ciężkim krokiem i usiadł nie opodal na kłodzie.Wtedy Placek zawołał:— Ten las od dzisiaj do nas należy! Nie masz prawa siadać w jego cieniu, wynoś się stąd i pamiętaj, abyś przyniósł jedzenie!Stary człowiek powstał i odszedł powoli.Wyszedł z lasku i znękany bardzo usiadł na kamieniu w szczerym polu, gdzie słońce piekło i gdzie żadnej przed nim nie było ochrony.— Cha! cha! — śmiał się Jacek.— Mamy własny dom i własny las, a ten stary uwędzi się na słońcu!Legli w szałasie i cieszyli się hałaśliwie.Nagle oczy rozszerzyły się im z wielkiego przerażenia, stało się bowiem coś takiego, co się nie zdarzyło od początku świata.Dzień był ciepły, pogodny i bezwietrzny; wtem zawiał potężny wiatr, drzewa boleśnie zaszumiały, a potem poruszyła się ziemia i drzewa zaczęły poruszać się, i cały las zaczai iść przed siebie; brzozy szły, jak ubrane dziewczęta idą w procesji, dąb szedł posuwiście, a krzaki biegły szybko jak dzieci.Chłopcy patrzyli w obłąkanym strachu, jak ich drzewa mijają i idą, idą, idą… aż doszły tam, gdzie na kamieniu siedział uśmiechnięty i jakby wcale nie zdziwiony stary człowiek.Wtedy go otoczyły leśnym kręgiem, białą brzozową gromadą i przystanęły, zwieszając ponad nim gałęzie, aby go nakryć chłodnym cieniem, a krzaki łasiły się u jego stóp.W chwilę potem źródło, z którego wypływał wesoły strumień, znikło, tak jakby się zapadło w ziemię, a strumień zaczai się wić zygzakiem, jak srebrny wąż, i począł wędrować za lasem.Po niedługim czasie źródełko wychynęło spod ziemi tuż przed siwym człowiekiem, strumyk się z nim połączył i wszystko było jak dawniej.Tam zaś, gdzie przed godziną jeszcze był las, na gołym łysym polu stała chatka, a przed nią Jacek i Placek rozszerzonymi oczyma patrzyli na zdarzone cuda.Skamienieli, stali bez ruchu i nie widzieli, że gdzieś z oddaliwielkimi krokami zdąża niedźwiedź.Ujrzeli go wtedy dopiero, kiedy ich owionął jego gorący oddech, jak żar z piekarskiego pieca/ Nie mogli nawet krzyknąć, bo brakło im oddechu.Ujrzeli własną śmierć.Niedźwiedź, ryknąwszy z gniewu, porwał ich w objęcia i już miał ich zdusić śmiertelnym uściskiem, kiedy nagle rozległ się nadspodziewanie donośny głos:— Nie zabijaj!To staruszek, dojrzawszy z lasu, co się dzieje, prosił wielkim głosem o litość dla tych, co nie znali litości.Niedźwiedź mruknął niechętnie, wahał się przez chwilę, a potem odrzucił ich od siebie jak ulęgałki, ze wstrętem i obrzydzeniem.Chłopcy potoczyli się daleko, ledwie żywi.Bladzi jak płótno patrzyli, jak niedźwiedź, mocno wparłszy się w ziemię tylnymi łapami, objął przednimi szałas, podniósł go z ziemi i niósł lekko, aż go przyniósł do lasu i postawił przed starym człowiekiem.Potem przypadł do jego nóg i zaczai je lizać pokornie.A staruszek położył drżącą rękę na jego straszliwym łbie i gładził go, cudownie uśmiechnięty.Rozdział ósmyw którym Jacek i Placek nie mogą wyjść zdumienia,ale wchodzą do nieznanego miastaWszyscy się na nas zawzięli! — mówił Jacek — chcą nas zgubić i zamordować!— To chyba dlatego, że nikomu nie uczyniliśmy nic złego — odrzekł Placek.— Może gdybyśmy byli źli i złośliwi, wszyscy by się nas bali.— Jesteśmy biedne i opuszczone sieroty — żalił się Jacek.— I znowu musimy wędrować na głodno
[ Pobierz całość w formacie PDF ]