[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tygrysim skokiem przypadłem do zwierza i - o hańbo, o dzikości, w każdym z nas utajona! - strzeliłem.Zając nie dał nawet poznać po sobie, że to zauważył, zlekceważył mnie nawet po śmierci.A jednak Demokryt, który znał mowę wszelakiego zwierza, byłby usłyszał cichy szept: „Bądź przeklęty”.Ile razy spożywam zająca, słyszę ten głos Jestem mordercą, który zachował resztki sumienia.Nie będę zgoła niepotrzebnie dodawał, że zdumienie ludzkie na widok mego zająca było tak wielkie jak las.Szeptali myśliwcy pomiędzy sobą spoglądając to na nieboszczyka, to znów na mnie.Mój towarzysz, któremu zdradziłem tak wyborne metody łowiectwa, ucałował mnie, potem pyta:- Jak go pan zabił?- Z odległości jakichś trzystu kroków, celując tylko kilkanaście minut, chociaż podskakiwał, szelma, aby mi strzał utrudnić.Tamten podniósł tylko oczy ku niebiosom i mowę mu odebrało.Ja jednak znałem prawo myśliwca do łgarstwa.Od tego jednak czasu, nie chcąc sławy mojej mołojeckiej na szwank narażać, nie poluję już nigdy, trudno bowiem przypuścić, aby się znalazł na świecie drugi taki zając, galant wielki, który by dla mojej satysfakcji popełnił samobójstwo.Hej, już nie ma takich zajęcy!Niedźwiedź z Łysej PolanyZastanawiałem się nad tym długo, czy mam prawo wyjawić tajemnicę, spędzającą sen z moich oczu.Jest to historia dawna, sprzed lat kilku, dziś już pogrzebana w rocznikach starych gazet, która mnie jednak dręczy.Budziła ongi postrach i grozę, każda zaś o niej wzmianka pełna była niedźwiedzich poryków, jak powieść Curwooda.Jest to ponura historia niedźwiedzia z Łysej Polany.Postanowiłem wywlec ją na światło dzienne, miłość bowiem moja w stosunku do Zakopanego, chociaż bardzo wielka, nie może się jednak żywić udręką, którą mi sprawia przykre poczucie, że ja jeden wiem o czymś, czego się nikt nie domyśla.Kiedy w sfilmowanym Panu Tadeuszu ujrzałem w całym groźnym majestacie wypchanego i nadjedzonego przez mole niedźwiedzią,.nad którym Wojski muzyckie odprawił egzekwie, zadrżała we mnie dusza.Nie! dłużej tego ukrywać nie mogę…Oto jest historia zakopiańskiego niedźwiedzia:Dnia jednego poszedł hyr po Zakopanem, a stąd po całej Polsce, że na drodze do Morskiego Oka, w okolicach Łysej Polany, pokazał się srogi i na krew łapczywy niedźwiedź.Tam porwał niewinną owieczkę, ówdzie, na drogę wypadłszy, przeraził i bladym strachem pobił nieszczęsnych ceprów, z jajami na twardo i kiełbasą zdążających w góry pod przewodem uroczej kozicy Kunegundy, Zochny, dwojga imion Haarnadelżanki, byli zaś i tacy, co spotniałym od nadmiernego wzruszenia głosem opowiadali, że, rozsierdzony, chwytał ogromne głazy i ciskał nimi za automobilowym wozem.Nie co dnia zjawia się niedźwiedź, nie można się tedy było dziwić ogromnemu poruszeniu; mniejsza zresztą o jednego ucapionego i zarżniętego barana, należało jednakże przypuszczać, że zwierz, tak dziwnie złośliwy, może w przystępie furii uczynić wyprawę na ciche i nikomu ducha niewinne Zakopane.Nie można było natomiast liczyć na to, że go odstraszą zabójcze zapachy w okolicach zakopiańskich restauracyj, raczej przeciwnie, mogły go one znęcić, gdyż, jak o tym wiemy, z ciekawych opowieści znakomitego amerykańskiego myśliwca, straszliwy odór zepsutych ryb jest mu najmilszym.Jeżeli dodać do tego wykwintne zakopiańskie majonezy, to, znając perwersyjne jego upodobania, można by przypuszczać, że się niebo przed nim otworzy, kiedy mu wiatr usłużny ich nieziemską woń przyniesie.Ludzie poczęli szeptać pomiędzy sobą, obmyślając zapewne sposoby ratunku na wypadek inwazji straszliwego zwierza.Sposoby dobre i z dawna wypróbowane dwa tylko istnieją: albo uciec, albo też udawać umarłego.Sposób pierwszy nie zawsze jest wykonalny, drugi natomiast jest i dowcipniejszy, i dlatego łatwiejszy do wykonania, że kto z bliska ujrzy niedźwiedzia, ten pada bez ducha i przez czas dłuższy udawanie wcale mu nie jest potrzebne.Przezornie uciekło jednak w owym czasie osób kilka, szczerze się przyznając, że nie mają zaufania do tego sposobu, łacno się bowiem mogło przydarzyć, że nieboszczyk fałszywy może się ze zbytku wrażeń zmienić w nieboszczyka zawodowego.Wypadek ten pomnożył wówczas z dawna istniejące niechęci do ludzi wolnych zawodów, którzy tę nad wszystkimi mieli wyższość, że udawanie nieboszczyka najmniejszej nie sprawiało im trudności: literat, profesor uniwersytetu, nauczyciel ludowy, a szczególnie urzędnik mógł „zrobić” umarlaka od razu, prima vista, bez wysiłku i bez próby, jak ów najmilszy student z powieści jeszcze milszego pana Prusa; wystarczyłoby, gdyby mądremu zwierzowi pokazali swoje zabiedzone fizjonomie, wobec których twarz nieboszczyka wydałaby się kwitnąca.Radosny okrzyk: „Niedźwiedź, Mospanie” może być radosnym w epopei, w niepoetyckim jednakże życiu stał się złowrogi; ciche miasteczko dostało jakoby konwulsyj, rozprzęgły się nerwy, zagotowały się mózgi, nikt nie był pewny dnia ani godziny.Należy jednakże mile o tym wspomnieć, że i wiele dobrego sprawiła owa trwoga powszechna: zaczęli się do siebie garnąć ludzie, aby nie być w samotności, a stadła małżeńskie, z dawna obojętne, sypiały w mocnym uścisku.Nie wiedział o tym zwierz potężny, który gdzieś tam hasał po połoninach, krwawym okiem łypiąc, ile razy usłużny pies, wiatr, przyniósł mu wieść o opasłych w Zakopanem ludziach.Nie można było jednak żyć w ciągłej niepewności i polegać na zmiennych humorach niedźwiedzia.Ludność miejscowa przyjęła wiadomość o jego ukazaniu się raczej z zadowoleniem, nawykła bowiem do odzierania ze skóry wszelkiego żywego stworzenia, które nieopatrznie zawędrowało w jej dziedziny, uważała niedźwiedzia za nową jedynie odmianę zdobyczy, od ludzkiej nieszczęsnej ofiary nieco sprytniejszą, przeto większego godną szacunku.Niepojęcie natomiast zachowały się w groźnej chwili władze gminne, takie stwarzające pozory, jak gdyby je ta sprawa mało obchodziła; nie rozumiałem wówczas tego stanowiska; dziś je niestety rozumiem.Kiedy państwo drzemie, trzeba, aby czuwali obywatele.Postanowiłem ja przeto, wbrew memu zwyczajowi niemieszania się do spraw cudzych i wbrew metodzie zachowywania życzliwej neutralności w stosunku do Zakopanego, zająć się tą sprawą, co najmniej dziwną.Rzeczą było oczywistą, że całą tę awanturę należało zakończyć w trybie doraźnym przez zakatrupienie niedźwiedzia.Łatwo się to mówi, nie tak łatwo się to robi.W pierwszej chwili przyszło mi na myśl, że sprawę znakomicie i bez większych zachodów rozwiąże krótka depesza do Ossendowskiego w tym sensie: „Przyjedź i zabij” - po namyśle jednakże pomysł ten wydał mi się mocno naiwnym, bo przede wszystkim znakomity mój przyjaciel oburzy się, kiedy się z konieczności dowie, że idzie o rzecz tak drobną i mizerną, jak niedźwiedź, tak to bowiem będzie wyglądało, jak gdybyś Zbyszka Cyganiewicza sprowadzał z Ameryki w celu zabicia nędznej pchły, poza tym naraziłoby się wielkiego myśliwca jedynie na stratę czasu, niedźwiedź bowiem, mądry szelma, poczułby śmiertelnego swego wroga już w chwili, kiedy by się ten zbliżał do Nowego Targu, i zwiałby na czeską stronę oszalały ze strachu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •