[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pokazała palcem na swoje małe pomarszczone uszy ukryte pod prostymi pasmami siwiejących włosów.- To nawoływania od ich prawdziwych krewniaków.Ciała nic nie znaczą.Liczy się tylko to, co w butelce, a nie jej kształt czy etykietki.Poprowadziła ich do środkowego dołu.Michael zerkał do innych mijanych po drodze dołów; szerokość przejść między nimi nie przekraczała metra i trudno było zachować zimną krew, kiedy po obu stronach czuło się nieznane.W każdym dole siedziała jedna blada, skurczona postać - jedne wzrostu dziecka, inne większe.Nie potrafił odróżnić szczegółów.Szerebith pochyliła się nad środkowym dołem.- Izmailu zawołała cicho.Izmailu, jesteś tam? W mroku poruszyła się chuda, szara postać.- Tak, matko.Głos był stłumiony, niski i kulturalny, przesycony bezdennym smutkiem.Michael poczuł przypływ ja­kiejś emocji, której nie potrafił na razie zidentyfikować.Nie jestem jego prawdziwą matką - zwierzyła się im Szerebith z uśmiechem na zwiotczałych wargach.- Ale tylko mnie zna.- Izmailu powiedziała Helena klękając na podłodze.Dół był równie głęboki, co szeroki.Jego ściany pokrywały gładkie, twarde płyty.Postać była naga, a dół pusty, nie licząc trzech misek na jedzenie, na wodę i na odpadki - ustawionych równo pod jedną ze ścian.- Tak.Oczy Michaela przystosowały się do ciemności na tyle, że mógł odróżnić szczegóły twarzy Izmaila.Była okrągła i niepropor­cjonalnie mała w stosunku do długości ciała.Dłonie były wielkie i wisiały u rąk, które, wąskie przy barkach, rozszerzały się w groteskowe przedramiona i nadgarstki.- Mamy do ciebie kilka pytań - powiedziała Helena.- I tak nie mam nic innego do roboty.- Przebywa tu od urodzenia? - zapytał szeptem Michael.- Prawie - odpowiedziała Helena.- Był jednym z pierw­szych, a jakich wiemy.Jest tutaj od Wojny.- Czas ucieka - ponaglił Helenę Izmail.- Pytaj.- Usiadł opierając się plecami o wyłożoną płytami ścianę i wyciągając przed siebie blade nogi.- Kim jesteś?- Wyrzutem sumienia.Owocem żądzy.Czymś tak diabelskim, że trzeba to uwięzić na całe jego nieskończone życie.Chodzącym nieudacznikiem.Ofiarą.- Nie słuchaj tych bredni - zwróciła się Helena do Michaela.Zerknęła na niego, żeby ocenić, jakie wrażenie wywarły na nim słowa Izmaila, a potem znowu skierowała całą uwagę na dół.­Kim jesteś?- Nieudacznikiem! - Izmail podniósł głos.- Zrodzonym z mężczyzny i kobiety.- Zabiłeś swoich rodziców.- Nie pamiętam - odparł Izmail z niepewnym uśmiechem.- Usiłowałeś zabijać dalej.- Tak cię poinformowano.- Kim jesteś? - nie ustępowała Helena.- Jak się nazywasz? - Nazywaj mnie.- Przestań - wtrąciła cicho Szerebith.- Ma na imię Paynim.Jest jednym z tworów samego Adonny.- Paynim - powtórzyła za nią postać - Izmail.Wszystko jedno.- Opanował ciało tego dziecka, kiedy przyszło na świat.Nie ma tu dusz.- Szerebith obeszła dół w koło.- Tylko ja się o niego troszczę.- Adonna się troszczy! - zawył Izmail.- Adonna mnie spłodził.- Pogrzebał cię - przerwała mu Szerebith spacerując za plecami Heleny i Michaela, przez co Michael stojący tuż nad dołem czuł się bardzo nieprzyjemnie.- Adonna mnie uwolnił.- Powstałeś z Przeklętej Równiny.Ciągle wzywasz swych przyjaciół, którzy tam pozostali.- Nie mam przyjaciół - zaprzeczył smutnym głosem Izmail.- A więc czym jesteś? - spytała Helena.- Jestem poza czasem, ugrzęzłem w Królestwie, nadał mi postać Adonna.Jestem Izmail.- Do czego jesteś zdolny?Dziecko potrząsnęło głową.Michael ledwo odróżniał nikły uśmieszek na jego ustach.Powietrze zgęstniało.Michael zapragnął znaleźć się już na zewnątrz.- Patrzę na Królestwo.Przewiduję.- Co przewidujesz?- Bunt.- Kiedy?Wkrótce, wkrótce.- Kto zwycięży?Michael spojrzał na Helenę, potem na Szerebith.- Pakt zostanie zerwany.Alyons straci wszystko.Na twarzy Heleny malował się wyraz tryumfu.- Już po raz drugi używa tych słów.To samo powiedział Savarinowi.Zwy­ciężymy!Michael zmarszczył czoło.Twarz Dziecka była skupiona; trzy­mało ręce na podołku.Szerebith przyklękła obok dołu i podniosła na nich wzrok.- Nikt prócz mnie o nich nie dba - powie­działa.- Tylko ja.- I opiekun - przypomniała jej Helena.- I on.Za ich plecami pojawił się niski, chudy mężczyzna w brązowych spodniach i długiej do kolan, workowatej koszuli, wąskimi przejściami popychający przed sobą wiklinowy wózek.Po bokach wózka wisiały papierowe i wiklinowe miski, z których korzystali mieszkańcy dołów.Przez otwór w wierzchniej części wózka wystawały trzy przykryte pojemniki.Helena i Michael ustąpili mu z drogi, a on minął ich w wąskim przejściu z klekotem misek obijających się o boki wózka.Michael spojrzał w twarz mężczyz­ny.Sunąc pod smugami światła płynącymi z otworów wentylacyj­nych, zdawał się koncentrować na jakiejś wewnętrznej melodii; oczy miał zapadnięte, bezużyteczne i niebieskie, jak u nowo narodzonego kotka.- To opiekun - szepnęła Michaelowi do ucha Helena.- Tylko on jeden - przytaknęła Szerebith nie odrywając wzroku od Izmaila siedzącego w swoim dole.Gdy wyszli z Kojca, Michaelowi zrobiło się zimno.Szerebith bez słowa zamknęła za nimi drzwi i zaryglowała je.Michael przekonał się po raz pierwszy, jak to jest, kiedy chce się umrzeć ­skończyć raz na zawsze z cierpieniem.Było to uczucie, które przejął od Izmaila.Helena odetchnęła głęboko i odgarnęła włosy z twarzy.­Rozumiesz teraz, dlaczego rzadko tu przychodzimy.- Trzymają ich w dołach.bo rzucają się na ludzi?- To potwory - powiedziała Helena przechodząc przez ulicę.- Nie słyszałeś, co mówił?- Tak, ale on tam siedzi.jak długo? Dziesiątki lat? To by z każdego uczyniło potwora [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •