[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Ale jego może nie być — dodał.— Na studia się dostał i wieczorami ćwiczenia miewa, a matka w ogóle wyjechała na wczasy.No, może nie na wczasy, do Francji, do jakiejś przyjaciółki i wraca za dwa tygodnie.Więc jak go nie ma, to nikogo nie ma, ale on wróci i zezna, co trzeba.— On ma więcej rodziny? — spytał Jarzębski podstępnie.— Kuzyna jakiego albo co?— Ma brata.Ale brat starszy, mieszka oddzielnie.— Na Poznańskiej może?— Na Poznańskiej.A co…?— Nic.Ten świadek nam potrzebny, więc sprawdzaliśmy i jest drugi Grodziak, Adam.— Adam, zgadza się, To brat.W podporuczniku Jarzębskim zaczęło kiełkować szczęście i w upojeniu wrócił na Ursynów.Trochę te podróże potrwały, zrobiło się późno, zawahał się, dzwonić i ujawnić się już na dole czy też wedrzeć się pod same drzwi fortelem.Problem rozstrzygnęło dziecko z psem, wracające do domu, nie poświęciło mu żadnej uwagi, zadzwoniło i droga stanęła otworem.Popędził na drugie piętro piechotą, bo nie miał siły czekać na windę.Drzwi numer 12 od razu i bez żadnych pytań otworzył sympatycznie wyglądający młodzieniec.— Pan Grodziak? — spytał uprzejmie podporucznik.— Tak, to ja.A co…?— Policja.Pan był świadkiem kradzieży motoru kolegi, Wojciecha Lebiody?Sympatyczny młodzieniec przez ułamek sekundy wyglądał, jakby się dusił, ale zaraz odzyskał pełnię zdrowia.Westchnienie ulgi powstrzymał w połowie.Cofnął się odruchowo i wpuścił Jarzębskiego do wnętrza.— A byłem, na własne oczy widziałem.Jeszcze bym go może nawet i złapał, ale powiem panu, zbaraniałem kompletnie, bo ten motor silnika nie miał.I widzę, rozumie pan, jak facet na motorze bez silnika odjeżdża, w bramę akurat wchodziłem i zamurowało mnie, jak ten słup stałem, tylko dmuchnął koło mnie.Okazało się, ze Wojtek tego dnia o piątej rano silnik wmontował, bo go pchało i nie miał cierpliwości do popołudnia czekać…Podporucznik najpierw ucieszył się z żywego rozwoju pogawędki, zaraz potem zaś stwierdził, że młodzieniec mówi jak do głuchego, głosem zdolnym rozwalać mury Jerycha.Zaintrygowało go to, ale jeszcze pomyślał, że to chyba te decybele, zdążył doznać ulgi, że sam uniknął skutków i wreszcie oznajmił, iż zeznania musi spisać.Wszedł do pokoju.Zamierzał wprowadzić miłą atmosferę i dyplomatycznie spytać świadka o brata, ale nie zdążył.W sąsiednim pomieszczeniu rumor się rozległ, coś okropnie gruchnęło, z łomotem i brzękiem posypały się jakieś drobne, metalowe przedmioty.Siadający już przy stole chłopak poderwał się gwałtownie, opanował, zastygł w połowie ruchu.— W mordę i nożem… — wymamrotał.— Tego… Cholerny kot!Jarzębski nie miał akurat ochoty udawać kretyna.Nie czekał dalszych komunikatów o kocie, trzema krokami przebył pomieszczenie i w sąsiednim pokoju ujrzał widok, od którego błogość nadziemska spłynęła mu na całe jestestwo.Na podłodze leżała wielka lampa, przygnieciona stosem desek, będących przed katastrofą półkami, wokół zaś rozsypała się olbrzymia ilość małych modeli samochodzików.Wśród tego pobojowska tkwił wysoki i chudy osobnik z nogą w gipsie, wsparty na Szwedce i śmiertelnie przerażony.— I czego się plączesz? — uczynił wyrzut Henio Grodziak zza pleców podporucznika.— Mówiłem, siedź na tyłku, bo zaczepisz kopytem! Mówiłem, że przedłużacz ledwo starcza!Osobnik z nogą w gipsie milczał strasznie.Podporucznik wziął głęboki oddech.— Czy mam przed sobą pana Adama Grodziaka? — spytał głosem jak miód, aksamit i wszystkie słowiki razem wzięte…— Na litość boską, gdzie się podziewasz?! — wrzasnęłam w telefon z irytacją i wyrzutem.— Dużo by gadać — odparła moja synowa ponuro.— A ty? Wczoraj pod wieczór też cię nie było! Z nagrywaniem na sekretarkę nie będę się wygłupiać!— Fakt — przyznałam, już nieco spokojniej.— Byłam w Konstancinie.— Janusz już coś…?— Trochę.Jest w trakcie.— To ja chyba przyjadę do ciebie.Mam takie różne rzeczy i torbę Mikołaja.Niechby oni sobie to wzięli, ale może lepiej beze mnie.Ty im dasz.Albo Janusz.Zgodziłam się.Pod moim domem nie sterczała żadna podejrzana postać, niebezpieczeństwem jej wizyta chyba nie groziła, a dowody rzeczowe, którymi dysponowała, mogły się przydać.Zażądałam, żeby przy okazji przywiozła piwo, bo właśnie mi wyszło.Krótko po osiemnastej zwaliła mi na stół potężny stos papieru, grube rulony i wielką, foliową torbę.Odgadłam, iż jest to torba Mikołaja, podobna była do tamtej, schowanej w samochodzie, do tego stopnia, że ostatecznie przestałam dziwić się pomyłce.Torbę z piwem wyjęłam jej z rąk już w drzwiach.— Jeśli idzie o moje cele, zrealizowałam już chyba wszystkie — oznajmiła z nikłym cieniem satysfakcji.— Od tego balastu chcę się wreszcie odczepić.Jestem ciągle podejrzana?— Obie jesteśmy podejrzane — odparłam, wyciągając szklanki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]