[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bob Fowler w skrytości ducha miał ochotę cisnąć filiżanką w ścianę, lecz się opanował.Nieważne przecież, jak się to stało.To znaczy ważne, ale w tej chwili nieistotne.- Co mi pan proponuje?- Musimy się ostatecznie upewnić o zamiarach Rosjan, więc odczeka­my trochę, a kiedy stwierdzimy, że naprawdę odstępują, sami także bę­dziemy mogli się wycofać.Na początek, już w tej chwili, możemy odwołać SNAPCOUNT, co w niczym, tak naprawdę, nie zmniejszy naszej opcji zaczepnej.- Generale Borstein?- Zgadzam się całkowicie - oznajmił szef obrony powietrznej.- Generale Fremont: wyrażam zgodę.- Dziękuję, panie prezydencie.Zaraz się tym zajmiemy.- Generał Peter Fremont z lotnictwa Stanów Zjednoczonych, naczelny dowódca Strategicz­nych Sił Powietrznych, odwrócił się i rzekł do swojego szefa sztabu do spraw operacyjnych: - Kontynuować pogotowie.Rakiety mają być nacelowane, ale pozostać na ziemi.Z palcem na spuście łatwo o nieszczęście.- Mam kontakt.Kierunek trzy pięć dwa.Odległość siedem tysięcy sześćset metrów.Załoga czekała na ten meldunek od kilku minut.- Przygotować się.Torpeda bezprzewodowa, detonator uaktywnić cztery tysiące metrów od wyrzutni.- Mówiąc to, Dubinin bezwiednie spojrzał w górę.Nie miał gwarancji, że krążący nad powierzchnią samo­lot nie zrzucił już kolejnej torpedy.- Gotowe! - zawołał prawie natychmiast oficer torpedowy.- Pal!- Komandorze, komunikat na ultradługich - zachrzęścił przez telefon wewnętrzny głos oficera łączności.- Komunikat z ogłoszeniem o końcu świata - westchnął komandor.- Trudno, my zrobiliśmy, co trzeba.Przyjemnie byłoby żyć z wiarą, że akcja ocaliła życie wielu ludziom, lecz Dubinin nie żywił podobnych złudzeń.Torpedując “Maine” pozwa­lali radzieckim siłom zabić więcej Amerykanów, a to niezupełnie to samo.Broń atomowa w każdej postaci okazywała się wcieleniem zła.- Zanurzenie?Dubinin potrząsnął głową.- Nie, tutaj będzie bezpieczniej.Ich torpedy mają większe kłopoty z turbulencją powierzchniową, niż myślałem.Zwrot w prawo, docelowy kurs zero dziewięć zero.Wyłączyć echosondę.Prędkość dziesięć węzłów.Głośnik ścienny znowu zachrypiał:- Odszyfrowaliśmy komunikat.Pięć liter, kod “wstrzymać się od wszelkich akcji”!- Wynurzenie, antena w górę.Szybko!Meksykańska policja okazała się nadzwyczaj skora do współpracy, w czym dopomogła jeszcze płynna hiszpańszczyzna Clarka i Chaveza.Czterech tajniaków z Policji Federalnej czekało wraz z agentami CIA w hali przylotów.W pobliżu zaczaiła się kolejna czwórka tajniaków, z ukrytą w zanadrzu ręczną bronią maszynową.- Trochę za mało ludzi, żeby zgarnąć tamtych, jak trzeba - zaniepoko­ił się najstarszy stopniem Federal.- Lepiej zaczekać, aż wyjdą z samolotu - zgodził się Clark.- Muy bien, Senor.Jak pan myśli, mają broń?- Powiem panu, że chyba nie.Pistolet tylko przeszkadza w podróży.- Czy to wszystko ma coś wspólnego z.No, z Denver?Clark zmierzył policjanta spojrzeniem i przytaknął.- Tak się nam wydaje.- Bardzom ciekaw, jak wyglądają tacy ludzie.- Policjant miał oczywi­ście na myśli wyraz oczu, bo twarze poszukiwanych poznał już z fotografii.DC-10 przysunął się do wylotu rękawa i wyłączył wszystkie trzy silniki.Obsługa przesunęła rękaw o kilkadziesiąt centymetrów, tak, aby przyty­kał wylotem do drzwi samolotu.- Lecieli pierwszą klasą - przypomniał bez potrzeby Clark.- Si.Linia lotnicza powiedziała nam, że w pierwszej siedzi piętnastu pasażerów, tych z ekonomicznej zatrzyma się na pokładzie.Proszę sobie nie myśleć, Senor Clark, że pracuje pan z amatorami.- Nigdy w to nie wątpiłem.Proszę mi wybaczyć, jeżeli bezwiednie sprawiłem takie wrażenie, Teniente.- Panowie są z CIA, nie?- Tego nie wolno mi powiedzieć.- W takim razie jasne, że z CIA.Co z nimi zrobicie?- Porozmawiamy - odrzekł Clark po prostu.Lotniskowa hostesa otworzyła drzwi z hali do rękawa.Po obu stro­nach przejścia stanęli funkcjonariusze z Policji Federalnej, przezornie rozpinając marynarki.Clark modlił się o to, by obyło się bez strzelaniny.Z rękawa wyszli pierwsi pasażerowie, jak zwykle witani okrzykami bli­skich, czekających za barierką.- Bingo! - oznajmił cicho Clark.Porucznik z policji poprawił sobie krawat, dając w ten sposób znak tajniakom w przejściu.Wychodząc na samym końcu, dwójka pasażerów ułatwiła zadanie policji.Clark zauwa­żył, że Kati jest blady i wygląda na chorego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •