[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zatrzymawszy się bez tchu, zagadała do sta-rego Lewisa, który obtłukiwał młotem kamienie; staruszek zdjął swoje olbrzymie okularyochronne z czarnego drutu i dzwignął się na trzęsące nogi, aby spojrzeć w stronę, gdzie poka-zywała ręką.Oboje ścigali wzrokiem postać człowieka biegnącego przez pole; widzieli, jakupadł, podniósł się i biegł znowu w kierunku New Barns, potykając się i wymachując nadgłową długimi ramionami.Od owej chwili człowiek ten już jest wyraznie w sieci swegomrocznego i wzruszającego przeznaczenia.Nie ma wątpliwości co do jego dalszych dziejów.Wszystko już teraz jest pewne: okropny przestrach pani Smith; przekonanie Amy Foster, przyktórym wytrwała nieugięcie % mimo nerwowego ataku gospodyni % że ten człowiek nie miał złych zamiarów ; rozjątrzenie Smitha (po jego powrocie z targu w Darnford), gdy zastał psazachrypniętego od szczekania, tylne drzwi domu zamknięte, żonę w ataku histerii, a wszystkoto z powodu nieszczęsnego, brudnego włóczęgi, który, jak podejrzewano, zaczaił się wśródstogów.Zaczaił się? Trzeba mu dać nauczkę, żeby nie straszył kobiet.Smith znany jest zeswej gwałtowności, ale stanął jak wryty na widok niebywałego, utytłanego w błocie stworu,który siedział ze skrzyżowanymi nogami wśród rozrzuconej słomy, kiwając się jak niedz-wiedz w klatce.Podniósł się przed Smithem, milcząc; wyglądał od stóp do głów jak jednamasa błota i brudu.Smith, sam na sam z tą zjawą między swymi stogami % wśród niepogodyi zmierzchu rozbrzmiewającego wściekłym szczekaniem psa % poczuł strach jak przed czymśniepojęcie obcym.Ale kiedy stwór rozdzielił czarnymi rękoma długie, poplątane loki zwisa-jące mu na twarz % jak się rozsuwa dwie połowy firanki % i spojrzał na Smitha błyszczącymi,dzikimi oczyma, połyskując białkami, farmer osłupiał wobec dziwaczności tego niemegospotkania.Przyznawał się potem (gdyż historia ta była oczywiście przedmiotem rozmów wokolicy przez całe lata), że się cofnął, i to więcej niż o krok.Nagły wybuch szybkiej gadaninybez sensu przekonał go od razu, że ma do czynienia ze zbiegłym wariatem.Wrażenie to wła-ściwie nigdy się w zupełności nie zatarło.W gruncie rzeczy Smith do dziś dnia pozostał przyswym wewnętrznym przekonaniu, że ów człowiek miał zle w głowie.Stwór podchodził coraz bliżej, szwargocąc w sposób bardzo niepokojący, a Smith (niezdając sobie sprawy, że dziwaczna istota nazywa go wielmożnym panem i zaklina w imięBoga, aby nie odmówił strawy i schronienia) przemawiał doń stanowczo, ale łagodnie, wyco-fując się jednocześnie na podwórze.W końcu schwytał w lot odpowiednią chwilę, rzucił sięnagle na wariata i wepchnął go na łeb na szyję do drewutni, zasuwając natychmiast rygiel.Zrobiwszy to, obtarł pot z czoła, choć wieczór był zimny.Spełnił swój obowiązek wobecspołeczeństwa, przymykając wędrownego i prawdopodobnie niebezpiecznego maniaka.Smithnie jest bynajmniej człowiekiem twardym, ale w jego mózgu nie mogło się nic pomieścić po-za tym wyobrażeniem o obłędzie.Za mało miał wyobrazni, aby zadać sobie pytanie, czy tenczłowiek nie ginie przypadkiem z zimna i głodu.Z początku maniak hałasował strasznie wdrewutni.Pani Smith krzyczała na górze, gdzie zamknęła się w swojej sypialni, ale Amy Fo-ster szlochała żałośnie u drzwi kuchennych, łamiąc ręce i pomrukując: Nie trzeba tak robić!Nie trzeba! Wyobrażam sobie, że ten wieczór dał się Smithowi porządnie we znaki; jednahałasowała na górze, druga na dole, a na dobitkę ten obłąkańczy, niepokojący głos krzyczał57uporczywie przez drzwi, podsycając jeszcze gniew farmera.Niepodobna mu było powiązać wmyśli tego kłopotliwego wariata z zatonięciem okrętu w Eastbay, o którym rozeszły się po-głoski na targu w Darnford.Sądzę, że człowiek zamknięty w drewutni był tej nocy bardzobliski szaleństwa.Zanim minęło jego podniecenie i nim utracił przytomność, rzucał sięgwałtownie w ciemnościach, tarzał po jakichś brudnych workach i gryzł pięści z wściekłości,głodu i zimna, zdumienia i rozpaczy.Był to góral ze wschodniego łańcucha Karpat, a statek, który zatonął poprzedniej nocy wEastbay, był hamburskim statkiem dla wychodzców i nazywał się Herzogin Sophie-Dorothea , straszliwej pamięci.W parę miesięcy pózniej pojawiły się w gazetach sprawozdania o fałszywych Agencjachdla Wychodzców , rozwijających działalność wśród słowiańskiego włościaństwa z dalszychprowincji Austrii.Zamiarem tych łotrów było owładnąć zagrodami biednej, ciemnej ludnościi w tym celu sprzymierzali się z miejscowymi lichwiarzami.Wywozili swoje ofiary głównieprzez Hamburg.Co się zaś tyczy statku Herzogin Sophie-Dorothea , przypatrywałem mu sięz tego oto okna, kiedy wpływał do zatoki pod skróconymi żaglami w pewne mroczne, groznepopołudnie.Stanął na kotwicy ściśle według wskazówek mapy, naprzeciw budynku strażynadbrzeżnej w Brenzett.Przypominam sobie, że zanim zapadła noc, wyjrzałem znów przezokno, aby popatrzeć na zarysy masztów i takielunku, rysującego się ciemno i strzeliście na tleposzarpanych, mrocznych chmur, niby druga, drobniejsza wieżyczka na lewo od wieży ko-ścielnej w Brenzett.Wieczorem podniósł się wiatr.O północy słyszałem, leżąc w łóżku,straszliwe porywy wichury i szum pędzącej ulewy.Mniej więcej w tym samym czasie strażnikom nadbrzeżnym wydało się, że widzą światłaparowca nad kotwicowiskiem.Znikły po chwili, ale jest oczywiste, że jakiś inny statek szukałtakże schronienia w zatoce w tę okropną, ślepą noc i uderzył niemiecki okręt w sam środekkadłuba (dziura, jak mówił mi potem jeden z nurków, że można by przez nią przepłynąć nabarce z Tamizy ), a potem opuścił zatokę, nietknięty czy też uszkodzony, któż może wie-dzieć; ale uszedł niepostrzeżenie, nieznany i złowrogi, aby zginąć tajemniczo na morzu.Nig-dy się o tym statku niczego nie dowiedziano, a przecież taki krzyk i gwałt podniósł się wów-czas na całym świecie, że byliby go wyszperali, gdyby istniał gdziekolwiek na powierzchnimórz.Tajemnicza doskonałość i skryte milczenie, jak po zręcznie popełnionej zbrodni, cechują tęmorderczą katastrofę, która jak pan może sobie przypomina, miała swego czasu ponury roz-głos.Najgłośniejsze krzyki na okręcie nie byłyby mogły dosięgnąć wybrzeża z powodu wi-chru, a na sygnały wzywające pomocy czasu widać nie starczyło.Była to śmierć bez hałasu.Hamburski statek napełnił się wodą od razu i wywrócił, tonąc, tak że o świcie nawet końcemasztów nie wystawały nad poziom zatoki.Zauważono naturalnie zniknięcie okrętu i z po-czątku strażnicy nadbrzeżni przypuszczali, że powlókł się na kotwicy albo zerwał z łańcuchanocą i został zagnany przez wiatr na morze.Potem, kiedy się prąd odwrócił, rozbity statektrochę się widać przesunął i uwolnił niektóre z ciał, bo dziecko %małe jasnowłose dziecko wczerwonej sukience % przypłynęło na brzeg na wprost wieży Martello
[ Pobierz całość w formacie PDF ]