[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bieda zaglądała nieraz do oficera naMontmartre, ale nikt nie mógł go nakłonić do przyjęcia jakiej zapomogi.Optyk kazał muprzesyłać bezimiennie ubranie, ale on chował je do szuflady, w przekonaniu, że jaki przejezd-ny Polak podał krawcowi jego adres i że się niebawem po nie zgłosi.I chodził dalej w grana-towym kubraczku.258Sztremer uśmiechał się wprawdzie, opowiadając takie dzieje, ale poważniał i miał łzy woczach.Zciągały się usta, a śmiały się tylko jego blade, smutne, wodą zmyte oczy.Gości-szewski zaś myślał, słuchając, że byli to jednak inni ludzie, odmienni od tych, których znał wżyciu, i od tych, o których pisał książki.Po skończonym obiedzie zapytał Sztremer, czy może zapalić krótką fajkę, którą wydobył zsurduta.Błękitny dym uciekał przez okno otwarte.Stary wstał, włożył jedną rękę do kieszenii zaczął chodzić po obszernym pokoju.Naraz przystanął i rzekł: Teraz panu powiem, po com tu przyjechał.Doznałem od pana dużo dobrego.Proszę,proszę, niech się pan nie wymawiał Doznałem dużo życzliwości i pomocy.Widzę, że pan oprzeszłości myśli inaczej niż ja, ale cóż robić! Możeśmy się mylili.Kiedym pana pożegnał iwchodziłem do kościoła, powiedziałem sobie tak: jeżeli go jeszcze zobaczę, to mu wszystkopowiem.Nie mówiłem o tym Bóg widzi nikomu.Ale pan jest młody, poczciwy, możedużo zrobić.Pan bywa także w Warszawie widzisz pan.Może pan znajdzie ja już jestemchyba za stary.Czy to panu nie przeszkadza, że chodzę? Niech mię pan przez chwilkę posłu-cha.IVPrzed dwunastu laty wróciłem z emigracji do kraju.Nie było co myśleć o tym, aby mniepuścili do Suwałk, osiadłem w Galicji.Byłem wtedy jeszcze tęgi i mogłem pracować na ży-cie.Zacząłem dawać, jak w Paryżu, lekcje matematyki.Bo ja się właściwie kształciłem natechnika.Nauczyłem się był francuszczyzny, mogłem wykładać jako tako historię literatury.Siedziałem dwa lata w Krakowie, byłem dozorcą na pensji.Potem dostałem we Lwowie miej-sce w pensjonacie panien.Byłem także bibliotekarzem w dwóch domach.Miałem zawsze doczynienia z książkami.Nasłuchałem się dużo o XVIII wieku i zacząłem szperać.Piszą teraztyle o tych sprawach i uczciwszy uszy tyle błazeństw.Myślałem o tym, aby też coś wy-dać.Ale trudno było, bo ani pieniędzy, ani czasu.Aż tu nagle magnat ze mnie! Brat mój zeSuwałk ma się teraz dobrze.Dowiedział się, że jestem w Galicji i przysłał mi przez przyja-ciela całą schedę po ojcu.Było tego z procentami no, było dużo, kilka tysięcy rubli.Puści-łem guwernerkę w trąbę i osiadłem we Lwowie, czytałem w bibliotekach i robiłem notatki.Myślałem coś pisać, raz to, raz owo, a zawsze o przeszłym wieku.Zastanawiała mnie, widziszpan, jedna rzecz poeci za Stanisława Augusta.A może i pana, co? Czy się panu nie zdaje, żeto były kpy i nic więcej? Rozbierają im kraj, a oni nic.Ani jeden się nie żachnął.Czy tomożliwe, aby żaden kraju nie kochał? Tak, widzisz pan, tak! Wiem, co mi pan powie. Zwiętamiłości kochanej Ojczyzny.Zliczna strofa, w Iliadzie dla myszy.A jeszcze tego było mu zadużo, sam się sparodiował.Chwalić Katarzynę to umieli albo wzdychać, jak ten Karpiński, copisał wiersze dla Repnina.Niech mnie broni.Panie, miałem sam w ręku list Repnina do nie-go! A co mi z tego, że któryś dostał potem melancholii albo zwariował.Co mi po ich ogłu-pieniu! Trzeba było w wierszach szaleć, a nie patrzeć na kompas albo siedzieć jak mruk wJanowie.A cóż u Boga Ojca, od czegóż mieli mowę? Trzeba było tak krzyczeć do narodu,aby się obudził.Albo też, jeżeli byli za słabi, trzeba było podnieść taki płacz, żeby się ziemiazatrzęsła i żeby Europa słyszała.A oni nic.I to mają być poeci! Wy się gniewacie, kiedymówimy, że Adam to był prorok.Jakże go mam nazywać? Poetą? Razem z Trembeckim, co?Tu stary spojrzał na Gościszewskiego, zaglądnął do okna, odsapnął trochę i mówił: Oddawali wrogowi kraj bez wystrzału: niechaj ich!!! Ale żeby się ani jeden człowiek nieznalazł.Sam nikt nie pójdzie z pukawką na nieprzyjaciela, ale na krzyk dosyć jednego czło-wieka.Ani jednego, ani jednego, co by coś z siebie wydobył, raz jęknął, aby choć ludzie wie-259dzieli, że ktoś kona.Abyśmy się nie musieli dziś wstydzić przed światem, żeśmy szli naśmierć nie tylko bez oporu, ale jeszcze niemi.Owce przynajmniej beczą, kiedy je kto zarzyna.A oni tam siedzieli za piecem u pańskiego króla i dawali narodowi mądre rady.To nie ichrzecz! Jeżeli w godzinę naszej śmierci nie było nikogo, co by po nas zapłakał, to nie ma się poco schylać.Ale ja, widzisz pan, nigdy w to nie uwierzę, żeby takiego poety nie było.Pomyślpan tylko, kiedy się gotowało powstanie Kościuszki, nie miał nikt wstać i zawołać: ,,do bro-ni.Toż, kiedy kto usłyszy trąbkę wojskową, to mu i dzisiaj coś zwoni w sercu i chce mu sięiść w takt za żołnierzami i śpiewać.Nieprzyjaciel szedł przez taką ziemię jak ta, w taką wio-snę jak dzisiaj, palił wsie, o tutaj, i te kościoły, a serce nie miało w nikim zakipieć i wezbrać?Przecież to wszystko miało być na zawsze stracone, ten kraj, ta wiosna i ci ludzie.Kiedy ko-mu dom sprzedadzą, to się z nim żegna, a kraju nikt by nie pożegnał? Potem przyszła noc, jakplaga egipska, i nikt nie dał znać głosem, że jest tu, nie nawoływał na swoich? Nie, panie, byłwtedy jakiś wielki poeta, był, musiał być.Może nieznany, może nie ogłoszony drukiem, toinna rzecz!Miałem teraz z czego żyć, mogłem sobie jezdzić.Postanowiłem go szukać, poświęcić na toresztę życia.Niech pan nie mówi, że dla błahej sprawy.Ja, widzisz pan, znałem poetów,wielkich poetów, może największych, jacy kiedy byli! Ja wiem, co oni znaczą dla narodu.Zacząłem się tedy włóczyć, szperałem Bóg wie gdzie, po probostwach, po miasteczkach, podworach.%7łeby pan wiedział, co ja się nacierpiałem.Księża uważali mnie za wędrownegofarmazona, a szlachta myślała, że jeżdżę po prośbie, jak kwestarz, albo że niby zbieramskładki na starych emigrantów, a chowam grosz do kieszeni.Nie wyrzucam ja im tego, aleniełatwo było znosić.Przyzwyczaiłem się, widzisz pan, do karczem.Byłbym był dawno dał pokój szukaniu, gdyby nie ta wytrwała wiara, że go znajdę.Co ranomówiłem sobie: może dziś , a co wieczora: ,,jutro.Nie wziąłem nigdy starej książki do ręki,abym choć przez chwilę nie pomyślał, że go już mam.Spodziewałem się go ciągle, czekałemgo w każdym stosie dawnych druków.Szedłem do nich instynktownie, jak lunatyk do księży-ca.Przeczułem je w zakamarkach, w piwnicach.Nauczyłem się wertować tomy i wiedzieć odrazu, co w nich siedzi.Szukałem mego poety ciągle, nieustannie.I raz go nareszcie znala-złem.Gościszewski słuchał tych wyznań z niepokojem.yrenice jego biegły za wahadłowymchodem starca.Nagle przystanął przed nim Sztremer i młodemu zaćmiło się w oczach.Sztremer zaś mówił dalej: Jeżdżąc po świecie za szpargałami z XVIII wieku dostałem się przed trzema laty byłoto w póznej jesieni do takiego pałacu jak ten.Nie powiem panu, gdzie bo i na co? Chciał-bym tę tajemnicę i ten mój wstyd zabrać do grobu.Czasem wolałbym o tym wszystkim niepamiętać!.Biblioteka była na dole jak tu, ale w wielkim nieładzie, bez bibliotekarza.Praco-wałem w niej, kiedym chciał, a że w pałacu bywało ludno, siadywałem najchętniej nocami.Dawali mi tam jakąś łojówkę i czytałem.Raz, już dobrze po północy, zabierałem się wrócićna górę do siebie, kiedy mnie nagle coś tknęło, żeby jeszcze jeden stos książek przejrzeć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]