[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dla innych była oschła.Szczególnie dla Rolanda.– Byłem zajęty nauką.– Spędzasz w tej koszmarnej wieży zbyt wiele czasu – prychnęła.Pug nie uważał swego pokoju w wieży za okropny.No, może z wyjątkiem niewielkich przeciągów.Był to jego pokój i czuł się w nim dobrze.– Możemy pojechać na konną przejażdżkę, jeżeli Wasza Wysokość zechce.Dziewczyna uśmiechnęła się.– Chciałabym.Obawiam się jednak, że lady Mama się nie zgodzi.Pug zdziwił się.Sądził, że po tym, jak ocalił Księżniczkę, nawet jej przybrana matka przyzna, że był dla Carline właści­wym towarzystwem.– Dlaczego nie? Westchnęła głośno.– Twierdzi, że kiedy należałeś do pospólstwa, znałeś swo­je miejsce.Teraz, gdy zostałeś szlachcicem i członkiem dworu, możesz mieć pewne aspiracje.Przez jej usta przemknął ledwo widoczny uśmieszek.– Aspiracje? – powtórzył na głos Pug, nic a nic nie ro­zumiejąc.– Uważa, że masz ambicje, aby osiągnąć wyższą pozycję.Sądzi, że chcesz na mnie wpływać.w pewien sposób.no wiesz – odpowiedziała, nagle onieśmielona.Popatrzył na nią.Rozjaśniło mu się raptownie w głowie.– O! – Po chwili powtórzył: – O! Wasza Wysokość.Wstał z ławki.– Nigdy bym się nie ośmielił.To znaczy.nigdy by mi nie przyszło do głowy, żeby.To jest.Carline zerwała się na równe nogi.Obrzuciła go rozdraż­nionym spojrzeniem.– Chłopcy! Idioci! Wszyscy.Każdy taki sam.Uniosła palcami skraj długiej, zielonej sukni i wybiegła pędem z ogrodu.Pug, jeszcze bardziej zmieszany niż poprzednio, opadł na ławkę.Zupełnie jakby.Pozwolił, aby nie dokończona myśl uleciała.Im bardziej było prawdopodobne, że zależało jej na nim, tym bardziej niepokoił się taką perspektywą.Carline była kimś znacznie więcej niż księżniczką z bajki, jak ją sobie jakiś czas temu wyobrażał.Jednym tupnięciem małej stopki mogła wywołać burzę w szklance wody, burzę, która wstrząśnie po­sadami zamku.Była osóbką o bardzo skomplikowanym umyśle i, jakby tego jeszcze było mało, o szarpanej sprzecznościami naturze.Dalsze rozmyślania zostały przerwane przez przebiegają­cego obok Tomasa.Kątem oka zauważył przyjaciela.Jednym susem pokonał trzy stopnie i zatrzymał przed nim bez tchu.– Książę chce nas widzieć.Człowiek ze statku umarł.Zgromadzili się pośpiesznie w książęcej sali obrad.Ocze­kiwali przybycia Kulgana, który nie odpowiedział na pukanie posłańca do drzwi.Pewnie był zbytnio pochłonięty problemem magicznego zwoju.Ojciec Tully był zdenerwowany i blady.Jego wygląd prze­raził Puga.Minęło niewiele ponad godzinę, a duchowny wy­glądał, jakby miał za sobą kilka nie przespanych nocy.Pod­krążone i zaczerwienione oczy zapadły się w głąb, twarz poszarzała, a na czole lśniły kropelki potu.Borric wziął z podręcznego stolika karafkę z winem.Na­pełnił kielich i podał kapłanowi.Tully, człowiek niepijący, zawahał się przez moment, po czym pociągnął tęgi łyk.Reszta zebranych zajmowała swoje poprzednie miejsca wokół stołu.Borric popatrzył na Tully'ego i zapytał po prostu:– I co?– Żołnierz z plaży odzyskał przytomność tylko na parę chwil.Ostatni zryw życia przed definitywnym końcem.Udało mi się w tym czasie wejść z nim w bezpośredni kontakt umy­słowy.Towarzyszyłem mu w ostatnich, gorączkowych snach, starając się dowiedzieć o nim najwięcej, jak to było możliwe.Niewiele brakowało, abym nie zdążył wycofać się z kontaktu na czas.Pug pobladł.W czasie kontaktu bezpośredniego umysł ka­płana i umysł badanego stawały się jednością.Gdyby Tully nie zdążył zerwać kontaktu z tym człowiekiem, nim ten umarł, sam mógłby umrzeć lub postradać zmysły.W czasie trwania seansu obaj dzielili te same uczucia, niepokoje, wszelkie do­znania i myśli.Rozumiał wyczerpanie Tully'ego.Stary kapłan, podtrzymując więź z nie ułatwiającym mu tego obiektem, zużył ogromne zasoby energii oraz czynnie i bezpośrednio doświad­czył bólu i przerażenia umierającego człowieka.Tully napił się wina i kontynuował.– Jeżeli przedśmiertne koszmary nie były wytworem roz­palonej gorączką wyobraźni, to obawiam się, że jego pojawie­nie zwiastuje bardzo poważną sytuację.Kapłan przerwał i napił się znowu wina.Odsunął kielich od siebie.– Nazywał się Xomich.Był prostym żołnierzem z narodu Honshoni, zamieszkującego tereny o nazwie Imperium Tsuranuanni.– Nigdy nie słyszałem o takim narodzie czy imperium – przerwał mu Borric.Tully kiwnął głową.– Zdziwiłbym się, gdybyś słyszał, Książę.Jego statek nie przybył z żadnego z mórz Midkemii.Pug i Tomas spojrzeli na siebie.Pug poczuł, jak przeszywa go lodowaty dreszcz.Tomas wyraźnie pobladł.Tully ciągnął dalej.– Jak to się stało.możemy jedynie przypuszczać.Jestem jednak przekonany, że statek przybył do nas z innego świata.świata, który nie ma kontaktu z naszym zarówno w czasie, jak i w przestrzeni.Zanim ktokolwiek zdążył zadać pytanie, powiedział:– Pozwólcie, że to wytłumaczę.Zmarły człowiek był cho­ry.Gorączkował.Jego myśli błąkały się chaotycznie.Twarz Tully'ego przebiegł skurcz, kiedy przypomniał sobie doznany ból.– Był członkiem straży honorowej kogoś, kto w jego my­ślach nosił miano “Wielki”.Pojawiały się często sprzeczne ze sobą obrazy i nie jestem do końca pewien.Wydaje się jednak, że podróż, którą odbywali, uważano ogólnie za dość dziwną.Zarówno ze względu na obecność “Wielkiego”, jak i na cel misji.Jedyną konkretną myślą, którą zdołałem przechwycić, była ta, że Wielki nie musiał wcale podróżować statkiem.Poza tym jedynie króciutkie i nie powiązane ze sobą obrazy.Pojawiło się jakieś miasto o nazwie Yankora.Potem straszliwy sztorm i nagła, oślepiająca jasność.Może piorun uderzający w statek? Ale nie wydaje mi się.Wreszcie myśl o kapitanie statku i to­warzyszach, których fale zmyły z pokładu.I uderzenie w skały.Zawiesił na chwilę głos.– Nie mam pewności, czy obrazy te pojawiały się we właściwym, chronologicznym porządku.Jest prawdopodobne, jak sądzę, że załoga zginęła, zanim pojawiło się oślepiające światło.– Dlaczego? – spytał Borric.– No tak, sam wyprzedzam fakty.Wróćmy do początku.Chciałbym przede wszystkim wyjaśnić, dlaczego uważam, że człowiek ten pochodził z innego świata.Xomich dorastał do wieku męskiego na ziemiach rządzonych przez wielkie armie.To rasa wojowników, a ich statki kontrolują morza.ale jakie? O ile wiem, nigdzie nie istnieją nawet najdrobniejsze wzmianki o kontakcie z tym ludem.Były jeszcze inne wizje.Bardziej przekonywające.Ogromne miasta.O wiele większe od naj­większych nam znanych, tych w sercu Keshu.Armie defilujące przed trybuną honorową w czasie wielkich świąt.Garnizony liczniejsze niż Królewska Armia Zachodu.Algon przerwał.– To wszystko ciekawe, ale nadal nie ma nic, co by da­wało podstawę do twierdzenia, że pochodzą.– zawiesił głos, jakby przyznanie tego sprawiało mu trudność – z dru­giej strony Bezkresnego Morza!Ta perspektywa była dla niego łatwiejsza do przyjęcia niż wyobrażenie sobie miejsca nie z tego świata.Tully zdenerwował się, że mu przerwano.– Jest jeszcze więcej, o wiele więcej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •