[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nieprzebyty łańcuch gór zwanych Dandha Presh wy­dawał się tutaj znacznie niższy, zapewne tylko dlatego, że ich szczyty ginęły w oceanie.Goblin patrzył w morze.Statek stał na kotwicy przy brzegu.Łodzie śmigały po powierzchni.Goblin wyrzucał z siebie gwałtowną litanię skarg.Z wyrazów twarzy jego towarzyszy można było spokojnie wnosić, że już wielokrotnie słyszeli to wszystko.Co, u diabła, robił Goblin na tym martwym brzegu?Cofnąłem się w czasie, aby stwierdzić, jak doszło do wszystkiego.Goblin rozdzierany był uczuciem nienawiści.Cóż więc zrobił Kapitan? Wysłał właśnie Goblina, aby sporządził mapy nieznanego wybrzeża.Goblin nienawidził bagien i mokradeł.A więc oczywiście pierwszy etap podróży powiódł go w dół rzeki przez deltę, która stanowiła jedno z największych bagien świata, rozciągała się na przestrzeni dwustu mil, pozbawiona była choćby jednego przyzwoitego kanału i najwyraźniej zupełnie nie nadawała się na miejsce pobytu ludzi, ponieważ żyli na niej wyłącznie Nyueng Bao.Goblin nienawidził podróży morskich niemalże w takim samym stopniu jak Jednooki.A więc dlaczego przedostał się przez mokradła, przy czym omal po drodze nie wybudował kanału prowadzącego przez nie? Po co chciał się dostać na wybrzeże oceanu z falami wyższymi niż dowolne drze­wo, które posiada choć odrobinę szacunku dla samego siebie? Goblin nie cierpiał pustyni.A więc jak się czuł, kiedy w końcu jego zaimprowizo­wana flotylla dotarła do skraju bagnistego wybrzeża? Widząc okolicę tak nieurodzajną, że żyć na niej mogły tylko skorpiony i piaskowe pchły? Na której za dnia piecze cię żar słońca, zaś w nocy marzniesz z zimna i nigdy nie udaje ci się pozbyć piasku.Wiatr nawiewa go w każdą szparę ubrania.Teraz również miał buty pełne piasku.- Nie urodziłem się po to, by znosić coś takiego - skarżył się Goblin.- Nikt nie zasłużył sobie na taki los.A ja to już w ogóle.Czy kiedykolwiek zrobiłem coś złego Staremu? W porządku, może ja i Jednooki trochę pili­śmy i czasami trochę się awanturowaliśmy, ale w końcu co z tego? Po prostu płonął w nas młodzieńczy duch, Śpioch wcale nie jest lepszy od nas.Naturalnie nawet przez moment nie pomyślał o tym, że kiedy on i Jed­nooki upijali się, zawsze kończyło się to kłótnią, w efekcie której rzucali nie ukończone zaklęcia, wywołując szkody znacznie gorsze, niźli kiedy­kolwiek mogłoby się przydarzyć Śpiochowi.- Człowiek musi się czasami wyluzować, wiadomo, o co chodzi.Prze­cież nikomu nigdy nie stało się nic złego? - Tego już nie można było na­zwać przesadą, było to zwyczajne kłamstwo.- Do diabła, w świecie, w któ­rym istniałby chociaż szczątek sprawiedliwości, dawno już znajdowałbym się na emeryturze w miejscu, gdzie wino jest słodkie, a dziewczęta potra­fią docenić mężczyznę z odrobiną doświadczenia.Oddałem Kompanii najlepsze wieki swego życia.Goblin nienawidził wyzwań, które przed nim stawały.To znaczy sytu­acji, kiedy musiał zacząć myśleć i podejmować decyzje.To pociągało za sobą odpowiedzialność.Zależało mu na tym, by przepłynąć przez życie, robiąc tylko to, co konieczne, podczas gdy kto inny myślał i podejmował decyzje za niego.Goblin nie znosił również ciężkiej pracy, a na tej pustyni wszyscy musieli wypruwać sobie żyły, by pozostać przy życiu.Kazałem Kopciowi, by poniósł mnie wyżej, tam gdzie orły.- gdyby któryś z nich potrafił przeżyć w takiej okolicy - aby zobaczyć, co tak podrażniło Goblina.Naprawdę nie przesadzał, gdy mówił o pustyni.W pobliżu wybrzeża Shindai Kus w całości składała się ze złotego piasku.Fale nanosiły go z dna morza.Nieustające wiatry niosły go dalej, w głąb lądu, do gołej ska­ły szorowały nim powierzchnię wzgórz, które rosły w kierunku wschod­nim i zmieniały się w Dandha Presh.Na samym wybrzeżu nieliczne już wzgórza wznosiły się więcej niż kilkaset stóp ponad powierzchnię pusty­ni.Żadne z nich nie wykazywało nawet śladu erozji będącej efektem dzia­łania wody.Od tysięcy lat nie spadła tutaj kropla deszczu.Zacząłem opuszczać się niżej.Goblin wraz z pozostałymi dwoma to­warzyszami powoli posuwał się w głąb lądu, uważnie badając powierzch­nię.Przed nimi coś nagle eksplodowało spod piasku.Coś, czego wygląd z pozoru zdawał się zupełnie niemożliwy.Potwór, który nie mógł istnieć w tym świecie, diabelska istota rozmiarów słonia, obdarzona jednak więk­szą ilością odnóży i bardziej owłosiona niż tarantula, na dodatek wypo­sażona w macki jak u ośmiornicy i ogon skorpiona.Kołysząc się, ruszył naprzód.Najwyraźniej spoczywał tu już od dłuższego czasu czekał na odgłos kroków, które wywabią go z kryjówki pod powierzchnią.Towarzysze Goblina rzucili się do ucieczki.Mały czarodziej zaklął, a po­tem powiedział:- Następną rzeczą, której najbardziej nienawidzę, są jakieś stwory wy­skakujące na mnie spod piasku.- I póki potwór wciąż jeszcze był trochę ogłupiały, uderzył weń jednym ze swych najlepszych, magicznych tworów.Między jego rozłożonymi dłońmi pojawiło się coś, co przypominało szeroką na jard, trzyramienną gwiazdę do rzucania, wykonaną z matowe­go szkła.I użył jej zgodnie z pozornym przeznaczeniem.Potwór zawył z wściekłości, gdy gwiazda odcięła parę macek i kilka odnóży z prawej strony.Próbował dosięgnąć Goblina, który zdecydował się zrezygnować z okazywania męstwa i zebrał dupę w troki.Potwór kręcił się w kółko, zataczał ogromne kręgi i rył szerokie bruzdy w złotym piasku.Zupełnie stracił zainteresowanie ludźmi na plaży.Przez jakiś czas próbował połączyć ze sobą odcięte członki, ale tusze nie chcia­ły się zrosnąć.Na koniec zadrżał, jakby zrozumiał daremność przedsię­wzięcia, i zaczął zagrzebywać się w piasku, używając do tego celu odnó­ży, które mu jeszcze pozostały.- A kolejną rzeczą - narzekał Goblin - której szczerze nienawidzę, jest cały pomysł Cienistej Drogi.Cienista Droga była jakimś sekretnym projektem, do którego mnie nie dopuszczono, ponieważ nie było żadnej potrzeby, bym coś o nim wie­dział.Tylko raz czy dwa razy udało mi się podsłyszeć sam kryptonim.- Zaczynam się nawet zastanawiać, do jakiego stopnia jeszcze lubię Konowała.To gówno to czyste szaleństwo.Mam nadzieję, że ten sukin­syn spędzi cały swój pośmiertny żywot w miejscu takim jak to.Nie musiałem dłużej pozostawać z Goblinem.Radził sobie nieźle.Jak w przypadku każdego dobrego żołnierza, jeżeli klął i narzekał, oznaczało to, że wszystko jest w jak najlepszym porządku.Wróciłem do Dejagore.Wróciłem do swego ciała, spoczywającego na wozie Jednookiego.Byłem spragniony i wygłodzony.Kopeć pachniał niezbyt pięknie.- Jednooki! Muszę dostać coś do zjedzenia [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •