[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W klitce, gdzie na półkach znajdowały się słoje pełne zakonserwowanychwnętrzności, unosiła się chmura fajkowego dymu.Na stole stała karafka z winem,szklanice oraz przyniesiona przez kogoś miska ciastek.Kilku lekarzy i felczerów roz-prawiało o zagadnieniu, które ostatnio zaprzątało uwagę całego środowiska uniwersy-teckiego w Shan Vaola czy Teofrastusa z Cels, ekscentrycznego wykładowcę z kate-dry farmacji, powinno się dyscyplinarnie zwolnić za publiczne spalenie dzieł kilkudawnych mistrzów. To skandal! grzmiał gruby chirurg Kranz. Rektor nie może chować głowyw piasek! Uczelnia powinna dawać przykład młodzieży! No cóż, ostatecznie te tomy pochodziły z jego prywatnego księgozbioru stwierdził flegmatycznie Bernard, wystukując popiół z fajki.Haru wsunęła się między rozmawiających i dyskretnie dotknęła jego ramienia. Wuju? Mogę cię prosić na słówko?Wyszli na korytarz.Ten i ów odprowadził młodą lekarkę ciepłym spojrzeniem Haru była tu powszechnie lubiana.Wszyscy znali tragiczną historię jej rodziny.Sio-stra Bernarda Savin i jej mąż zmarli przed dwunastu laty podczas zarazy, zaś osiero-coną dziewczynkę przygarnął wuj.Ponieważ była bystra, wykształcił ją we własnymzawodzie.Cech medyków w wyjątkowych przypadkach przyjmował kobiety, jeśli wy-różniały się predyspozycjami i miały poparcie członka rodziny.Sama wybrała pracę z ubogimi, wiedząc, że trudno byłoby jej mierzyć wyżej nie z niedostatku zdolności, ale dlatego, że prestiż w lekarskim fachu zarezerwowanodla mężczyzn.A może też z poczucia, że ma dług do spłacenia wobec losu.Nikt nigdyjej o to nie pytał. No, o co chodzi? Bernard popatrzył na siostrzenicę. Pamiętasz tego chłopca od śmieciarzy? Oczywiście.Co z nim? No właśnie, dobre pytanie.Jest już zdrów i nie ma dokąd pójść.Wychowałsię wśród odmieńców, nie ma nikogo bliskiego.Trzeba by go dać gdzieś do terminu,ale boję się, że go tam zamęczą.Szkoda chłopaka, jest niegłupi.Nie chcę, żeby znowuskończył na ulicy.Bernard zamyślił się.Potem twarz mu się rozjaśniła. Ależ niech tu zostanie póki co, jako posługacz.Będziemy mu na razie dawaćtaką robotę, jakiej może podołać, a potem& Potem się zobaczy.Pogadam z Kranzem irazem pójdziemy z tym do zwierzchnictwa.Co ty na to?Haru uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością.Potem zawahała się, zniżyłagłos do szeptu. Rubius nie może kontynuować swoich interesów.Wiesz których.To już sięwydało.Bernard w okamgnieniu spoważniał. Skąd wiesz? Nieważne. Kto wie? Ktoś, kto tego nie rozpowie dalej.Ale to tylko kwestia czasu, zanim zorientu-ją się też srebrni.Starszy lekarz zasępił się. No dobrze.Co twoim zdaniem powinienem zrobić? Uderzyć od razu bezpośrednio do Haggena.Tylko on może to przerwać.Wiesz, że ja od początku byłam przeciw. Trzysta leri miesięcznie& Szpital potrzebuje tych pieniędzy. Poradzimy sobie.Proszę, wuju, idz do Haggena.Niech każe Rubiusowi roz-wiązać umowę z tą& Pieniądze nie są warte ryzyka. Dobrze. Bernard położył jej dłoń na ramieniu. Zajmę się tym.Nie mównikomu więcej. Oczywiście.* * *Golem skłonił się nisko, po czym wybuchnął kaskadą metalicznych odgłosów.Iglendis słuchała w milczeniu.Gdy skończył, odprawiła go.Chwilę siedziała zamyślona, następnie wstała i uaktywniła leżący na stolekryształ. Mistrzu, mam ważne wieści powiedziała, gdy w krysztale pojawiło się obli-cze Demetheosa. Nasi szpiedzy donoszą, że w Podziemiach pojawił się nowy ka-ira.Ma trzy blizny na twarzy, podaje się za alchemika, lecz czerń w jego aurze jest wyjąt-kowo silna. Wiem odrzekł Demetheos. Wiem o nim już od wielu tygodni.To na raziebez znaczenia, córko.Czytam wzory zapisane w gwiazdach i nie dostrzegam tu zagro-żenia.Wpasował się tak dobrze w ciemniejsze oblicze miasta, że na razie działa narzecz Ekwilibrium, a nie przeciw niemu.Kiedy równowaga będzie tego wymagała,zapolujemy na niego.Ale nie wcześniej.Iglendis skinęła głową, choć decyzja mistrza odrobinę ją zdziwiła. Co z Reohanem? zapytał tymczasem stary mag
[ Pobierz całość w formacie PDF ]