[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tym razem jednak uważniej stawiał kroki, starając się iść po własnych śladach.– Mimo wszystko uważam, że to było szaleństwo.– Henryk ledwie dyszał, ale wciąż narzekał na pomysł wyprawy.– Doprawdy?– Jeden strzał i byłoby po zabawie.Nie mówiąc już o tym.– Splunął i odruchowo drgnął, przypominając sobie o setkach min zakopanych w tej ziemi.– Ten strzał już oddano.– Sobieszczuk zatrzymał się nagle i spojrzał w oczy swojego kanclerza.– I to dość dawno temu.– Nie rozumiem.– To jest pan szczęśliwcem – odparł Burmistrz i ruszył dalej.Henryk podjął marsz, ostrożnie stawiając stopy i przeklinając swoją sytuację.Nie dość, że został upokorzony przed wszystkimi oficerami i potraktowany jak zwykły tragarz, to jeszcze Pan Jan raczył go dziwnymi wypowiedziami.– Widział pan, jak zareagowali na moje słowa? – zapytał Sobieszczuk, gdy Henryk go dogonił.– Owszem, nie było w tym nic dziwnego.Zostawieni sami sobie, z dala od dowódców.– Jak to? Przecież przed chwilą mówił pan, że tylko czekali, by nas zastrzelić.– Niezupełnie.– Doprawdy?– Chodziło o to, że każdy z nich mógłby nas zastrzelić.Choćby nie wytrzymując nerwowego napięcia, jakie im zafundowały czołgi Tasaka.– A ja właśnie na tych czołgach oparłem moje przekonanie, że jednak nic nam nie zrobią.– Słusznie zresztą – przyznał Mróz, mając nadzieję, że to zakończy rozmowę.– Wiem, że słusznie.– Burmistrz jednak nie zamierzał zamilknąć.– Pan za często opiera się na swoich przekonaniach.A w takich sytuacjach ważniejsza jest analiza okoliczności.– Czy mogę zapytać o coś osobistego?Do pierwszych wozów bojowych pozostało im nie więcej niż pięćdziesiąt kroków.To był ostatni moment, by zadać pytanie, jakie gnieździło się od kilku chwil w głowie Henryka.– Słucham.– To, co powiedział pan przed chwilą.To o strzale.Czy to znaczy, że.– Może pan to wreszcie z siebie wydusić? – Burmistrz zatrzymał się i spojrzał na zdyszanego kanclerza.– Czy to znaczy, że jest pan śmiertelnie chory?– A czy wyglądam na chorego?– Szczerze mówiąc, nie bardzo.– To dlaczego zadał pan to pytanie?– Zastanawiam się nad tym, co pan powiedział.Tak mi się skojarzyło.Sobieszczuk spojrzał mu w oczy.– Obaj nie jesteśmy wieczni.Kiedyś trzeba będzie umrzeć, a oceniać nas będą, nie po tym, co mówiliśmy, ale czego dokonaliśmy.Zanim dożyję swoich dni, chcę zobaczyć Polskę jako mocarstwo.To moja obsesja, dla której gotów jestem oddać wszystko, nawet życie.Rozumie pan?– Rozumiem.– Nic pan nie rozumie.Co najwyżej ma pan podejrzenia do pewnych spraw, ale nie pewność.Zeszli z pasa zieleni, w którym tkwiły miny.Henryk miał zamiar odpowiedzieć, lecz zauważył, że zbliża się do nich kilku żołnierzy.Spojrzał na zegarek.Było już dobre dwadzieścia minut po terminie, w którym Zawada miał złożyć meldunek.– Panie Burmistrzu – zawołał oficer, machając słuchawką.– Major Zawada na linii.– Dawajcie.– Pan Jan nieomal wyrwał ciężki radiotelefon z ręki żołnierza.– Tu Sobieszczuk, słucham.– Mamy je! – Zniekształcony głos majora wypowiedział słowa, na które czekał nie tylko Burmistrz, ale i cały Wrocław.– Czołgi?– Tak jest, są obie dywizje, tak jak było w notatce.Pełne składy, czołgi na transporterach, wszystkie zakonserwowane i zatowotowane.Same nówki.Do tego sprzęt dla kilku kompanii wsparcia.Nawet samobieżne wyrzutnie rakiet przeciwlotniczych.Zdaje się, że ktoś zachomikował tutaj kilka kontraktów eksportowych.– Doskonale, przygotować je do natychmiastowego wymarszu.– Tak jest.– Głos Zawady nagle stał się mniej pewny: – Ale to może potrwać.Te maszyny wymagają przeglądów.– Ma pan najlepszych ludzi, jakich zebraliśmy – odparł Pan Jan – i dwadzieścia cztery godziny na przygotowanie tych maszyn do opuszczenia Borów.– Jest coś jeszcze.– Co takiego?– Znaleźliśmy samoloty.– Znakomicie.F-szesnastki?– Tak jest! I nasze, i te z Mielca, ale oprócz nich jest tu coś jeszcze.– Co?– Jakby to powiedzieć.– Krótko i zwięźle będzie najlepiej, panie majorze.– Tak jest!– Zatem?– Znaleźliśmy nadprogramowe maszyny.– Świetnie.Będzie na czym latać.– Obawiam się, że z tym mogą być kłopoty.– A to dlaczego?– To samoloty najnowszej generacji.Stealthy i F-22.– Czy pan coś wypił? – zapytał Sobieszczuk.– Nie, panie Burmistrzu.– Skąd takie maszyny mogłyby się wziąć w naszym kraju?– Tego, niestety, nie wiem, ale potwierdzam, co powiedziałem.Cztery F117-A2 i cztery F-22 stoją razem z innymi maszynami.– Niewiarygodne.– Też tak myślę.– Dziękuję, pułkowniku Zawada.– Tak jest! – krzyknął zaskoczony ale i zadowolony Adam.– Chociaż nie, nie pułkowniku – Pan Jan ostudził jego radość.– Podpułkowniku.Miał pan złożyć meldunek prawie pół godziny temu.A ja nie toleruje spóźnień, zwłaszcza podczas wojny.– Tak jest.Melduję, że opóźnienie spowodowało sprawdzenie, czy aby nie mamy do czynienia z makietami tych samolotów.– Być może.Ale, jak mówiłem, nie toleruję żadnych spóźnień i niesubordynacji.A rozkaz, to rzecz święta.Mam nadzieję, że zrozumiał pan, o co mi chodzi.– Tak jest.– To doskonale.Zaraz wydam odpowiednie dyspozycje, aby przerzucono do Borów kolejnych pancerniaków.Te czołgi muszą znaleźć się tu jak najszybciej.– Ciężko jest? – zapytał Zawada.– Niezupełnie, ale w każdej chwili sytuacja może się zmienić.Wyruszamy prosto na Poznań.To mówiąc, Burmistrz oddał słuchawkę zaskoczonemu łącznościowcowi.Wszyscy obecni wpatrywali się w niego z wyrazami szczerego zdziwienia na twarzach.– O co chodzi? – zapytał Pan Jan.– Powiedział pan, że ruszamy na Poznań.– Henryk o sekundy uprzedził oficera, który już zbierał się do wypowiedzenia podobnych słów.– I co z tego?– A co z Lesznem? – zapytał kanclerz przestraszony wizją szturmu kolejnego miasta
[ Pobierz całość w formacie PDF ]