[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Andre obu­rącz wyrwał nóż i z całą siłą, na jaką mógł się zdobyć, pchnął w pierś, omijając słabe dłonie mężczyzny, osłaniającego się przed ciosem.Było to straszniejsze niż wszystko, co do tej pory przeżył.Czuł się jak morderca.Odturlał się w bok.Leżał, gołą głową przytulony do zimnej skały.Każ­dym porem jego ciała wyciekały strumienie potu.Lewe ucho go paliło, rany od uda po klatkę piersiową bolały tak, że dostał mdłości.Spojrzał w gwiaź­dziste niebo.Pociski smugowe przypominały spadające gwiazdy.Słyszał huk sześćdziesiątek i pięćdziesiątek.Zabijanie nadal trwało.Teraz słychać już było tylko karabiny Amerykanów.Strzelali jeszcze przez dłuższy czas.Andre odzyskał przytomność, gdy wynosili go z jego dziury.Ktoś chwy­cił go niedelikatnie pod pachami i podniósł.Andre poszukał po omacku ka­rabinu i w tym momencie niosący upuścili go na skałę.Wrzasnął głośno.Wraz z przytomnością powrócił także ból.Narastał i narastał; Andre poczuł, że zaraz znowu straci przytomność.Jęczał, walcząc z odrętwieniem.- Jezu - krzyknął dowódca drużyny.Przyskoczył do Andre, który zno­wu otworzył oczy.Wszystko go bolało; nigdy nie czuł się gorzej.Zdał sobie sprawę, że jest już dzień.Słońce dawno wstało.- Chyba mówiłeś, że on nie żyje! - naskoczył dowódca na jednego z nowych.- No bo niech pan na niego popatrzy! Leżał tu z otwartymi ustami i ga­pił się martwo w niebo!- Cholera, wszystko jedno - powiedział sierżant.Przykląkł obok Andre.- Mocno dostałeś?- Ja.- Przerwał, bo słowa ugrzęzły mu w wyschniętym gardle.Za­kaszlał i niewiarygodny ból przeszył mu żebra.- Wody - zaskrzeczał.Zwil­żyli mu usta.Siły powoli wracały, ale jednocześnie z bólem.Niedobrze.- Co się dzieje? - warknął oficer, którego Andre nigdy nie widział na oczy.Uniósł pulsującą bólem głowę.Oficer rozejrzał się wokół dziury Andre, który podążył wzrokiem za jego spojrzeniem.Ciała, łuski i ekwipunek za­śmiecały całe zbocze, ale najbardziej dramatycznie wyglądała pozycja, gdzie niedawno leżał Andre.Jego nóż wciąż tkwił w piersi Chińczyka.Obok leżał facet z Iowy czy też z Indiany.Miał strzaskaną twarz i pełno dziur po kulach.Wszyscy gapili się na Andre i na karabin 56-2 - odmianę AK-47, które­go rygiel zakleszczył się w materiale parki.Wciąż wisiał na jego kurtce.Andre czuł, że robi mu się niedobrze.Nie był w stanie odpowiadać na żadne pyta­nia.Koledzy usiłowali odsunąć rygiel, ale nie chciał puścić.W końcu odcięli go, zostawiając pięciocentymetrową dziurę w zewnętrznej warstwie parki.Ręce nowego oficera badawczo przesuwały się po ciele Andre.To musi być nowy dowódca plutonu, pomyślał Andre.Dowódcy plutonu zmieniali się już kilkakrotnie.Teraz ktoś przeturlał go na lewy bok i rozciął mundur.- Andre, chcesz, żebym ci go oczyścił? - zapytał kolega z drużyny, po­kazując mu zakrwawiony nóż.- Zaraz się porzygam -jęknął Andre na ten widok.Wszyscy się odsunę­li; w samą porę.- W porządku - oznajmił nowy dowódca.- Jazda, wyrzuć to z siebie.-Gdy Andre przeszły torsje, znowu zabrali się za niego.- Powiedzcie im, że ma sześć ran od szrapneli - poinstruował swoich ludzi dowódca.- I jedną, która wygląda na ranę od kuli.- Andre wzdrygnął się, czując palce obmacu­jące mu bok.- Wygląda na to, że przeszła czysto, ale niech to dokładnie obejrzą.Koledzy z drużyny zabrali się do bandażowania.- Jeszcze jedna dziura, o tam - wskazał nowy, unosząc ramię Andre.- Ale niewielka i już przestała krwawić.Zrobiło mu się zimno, bo porozcinali mu całe ubranie.- W każdym razie powiedzcie o tym sanitariuszom.Wygląda, że ta kula odbiła się od skał.Rana nie jest głęboka.Widzę nawet kulę.- Andre uniósł głowę i obserwował, jak dowódca wydłubuje z jego ramienia kawałek meta­lu.Użył do tego czarnego noża bojowego, którym Andre zabił Chińczyka.Andre znowu zwymiotował, chociaż nie bardzo miał już co zwracać.Do­wódca poinstruował żołnierzy, gdzie mają szukać punktu opatrunkowego.- Po drugiej stronie tego wzgórza, tak? Zabieramy rannych z doliny?- Idźcie już.Ten człowiek potrzebuje pomocy.Postawili Andre na nogi.Klął, syczał z bólu i sapał.Podtrzymywany przez dowódcę drużyny z jednej strony i nowego z drugiej zdołał ustać w pionie.Po raz pierwszy zobaczył efekty bitwy.Cały stok był pokryty ciałami chiń­skich żołnierzy.A nigdzie zwłoki nie leżały gęściej niż przy jego dziurze.- Czy on walczył? - zapytał dowódca drużyny.- Kto? - zapytał Andre.- Hansen, facet z Illinois.Walczył czy ta cała gadanina o trzecim bata­lionie piechoty to same bzdety?Andre spojrzał na Hansena, którego żołnierze wynosili z dziury za kostki i przeguby u rąk.- Ocalił mi życie - powiedział w końcu.Hansen, zapisał sobie w pa­mięci [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •