[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To sprawiało, że kierowaliśmy się zasadniczo na południe, z odchyleniem około dwudziestu pięciu stopni ku wschodowi, jeśli dobrze odczytałem tę mapę, i mieliśmy do pokonania około 550 kilometrów.Nic dziwnego, że jako przewidywany czas przybycia podano trzecią rano w dniu jutrzejszym!Drogi nie było.Ciotka Lilybet najwyraźniej nie miała wskaźnika kierunku ani żadnych innych instrumentów nawigacyjnych oprócz szybkościomierza i licznika przebytych kilometrów.Sprawiała wrażenie, że pilotuje w ten sam sposób, jak podobno robili to ongiś piloci rzeczni.Wydawało się, że po prostu zna drogę.Być może rzeczywiście tak było, jednakże już podczas pierwszej godziny jazdy coś zauważyłem: przez cały czas towarzyszyły nam znaczniki.Gdy tylko dotarliśmy do jednego z nich, na horyzoncie czekał już następny.Wczoraj nie zauważyłem podobnych znaków przewodnich.Nie sądzę, żeby jakieś były.Myślę, że Gretchen naprawdę pilotowała w stylu Marka Twaina.W gruncie rzeczy myślę, że ciotka Lilybet również tak robiła - zauważyłem, że często nie zbliżała się nawet do punktu orientacyjnego w chwili, gdy go mijała.Te strzałki wymalowano zapewne dla przypadkowych kierowców albo dla zastępców ciotki Lilybet.Starałem się dostrzec każdy z nich.Zrobiłem sobie z tego zabawę.Jeśli jeden mi umknął, traciłem punkt.Dwa stracone punkty z rzędu oznaczały jedną “śmierć” wskutek “zabłądzenia na Księżycu” - coś, co w dawniejszych czasach wydarzało się aż nazbyt często i zdarza się do dziś.Luna ma duży obszar, większy niż Afryka, prawie tak duży jak Azja, i każdy jej metr kwadratowy może przynieść śmierć, jeśli popełni się choć jeden drobny błąd.Definicja Lunaka: człowiek dowolnego koloru skóry, wzrostu czy płci, który nigdy nie popełnia błędów w naprawdę ważnych sprawach.Gdy dotarliśmy do miejsca pierwszego postoju, “umarłem” już dwukrotnie na skutek przeoczenia strzałek.Pięć minut po piętnastej ciotka Lilybet zatrzymała autobus i wyświetliła przeźrocze, które głosiło:POSTÓJ - DWADZIEŚCIA MINUTa pod spodem:Kara za spóźnienie - jedna korona za minutę.Wysiedliśmy wszyscy.Bili złapał ciotkę Lilybet za ramię i dotknął swym hełmem jej hełmu.Próbowała go odpędzić, lecz później go wysłuchała.Nie pytałem, co jej powiedział.Dwadzieścia minut to krótko na postój, zwłaszcza kiedy trzeba się uporać ze skafandrem próżniowym.Rzecz jasna kobietom jest jeszcze trudniej niż mężczyznom.Zajmuje im to też więcej czasu.Mieliśmy jedną pasażerkę z trojgiem dzieci.Prawe ramię jej skafandra kończyło się hakiem tuż poniżej łokcia.Jak dawała sobie radę? Postanowiłem ją przeczekać, by kara za spóźnienie obciążyła raczej mnie niż ją.Ten “odświeżacz” był okropny.Była to śluza powietrzna prowadząca do dziury w skale połączonej z domem osadnika, który zajmował się jednocześnie uprawą tunelową i wydobywaniem lodu.W gazie, który przywitał nas wewnątrz komory, mogło się znajdować trochę tlenu, lecz nie sposób było tego ocenić ze względu na smród.Przypominało mi to kibelek w zamku, w którym byłem kiedyś zakwaterowany podczas wojny trzytygodniowej - nad Renem, niedaleko Remagenu.Była to głęboka kamienna wygódka, której podobno nie czyszczono ani razu od ponad dziewięciuset lat.Nikt z nas nie zapłacił kary za spóźnienie, gdyż nasz kierowca spóźnił się jeszcze bardziej.Podobnie jak Bili.Doktor Chan zapieczętował na nowo drzewo-san za pomocą zawijania i zacisków, co miało umożliwić łatwiejsze podlewanie.Bili poprosił ciotkę Lilybet o pomoc.Uporali się wspólnie z tym zadaniem, lecz nie trwało to krótko.Nie wiem, czy Bili miał czas się wysiusiać czy też nie.Ciotka, rzecz jasna, znalazła na to czas.“Usłysz Mnie” nie mógł odjechać bez niej.Zatrzymaliśmy się na posiłek około dziewiętnastej trzydzieści w małej, mieszczącej cztery rodziny komorze zwanej “Rob Roy”
[ Pobierz całość w formacie PDF ]