[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale po chwili zawrzasnął okropnie i dobywając miecza rzucił się na Conana.Ten odparował podstępny sztych wąskiej klingi i cisnąwszy precz swój oręż, pochwycił Arpella za kark i krocze, i podniósł nad głową wijące się ciało.- Zabierz swe spiski ze sobą - do Piekła! - ryknął i cisnął księciem Pellii niczym worem soli w otchłań, rozwierającą się na sto pięćdziesiąt stóp pod blankami wieży.Tłum cofnął się, widząc opadające ciało, owo zaś strzaskało się u stóp baszty, śląc wkoło bryzgi krwi i mózgu, i spoczęło w rozłupanym pancerzu niczym rozdeptany żuk.Łucznicy na wieży cofnęli się od okien i ogarnięci paniką jęli uciekać, licząc na to, iż zgubiwszy się w pałacowych ogrodach, ujdą pomsty tłumu.Zapomnieli jednak o członkach Rady Królewskiej, którzy wraz ze swymi pocztami zamknęli się w pałacu i teraz wypadli, tnąc z pasją i siekąc pierzchających żołdaków.Pellijscy rycerze poszli w rozsypkę, szukając ratunku na ulicach miasta, ale tłum ogarnął ich i rozdarł na strzępy.W mieście wrzało; tu i ówdzie widać było jeszcze spiczasty szyszak wystający ponad zmierzwionymi czuprynami, miecz wirujący szaleńczo pośród gęstniejącego lasu włóczni i rohatyn, a ponad wszystkim unosił się ryk tłumu, błagania o litość i żądne krwi wycie setek i tysięcy gardzieli, zagłuszające przedśmiertne jęki powalonych.A wysoko ponad ową kipielą stała na blankach wieży półnaga postać z założonymi ramionami, wstrząsana wybuchami tubalnego śmiechu - śmiechu, którego szydercze ostrze godziło na równi w czerń, książąt i władców.5.Weź długi, lęgi, dobry łuk i niechaj niebościemnieje!Cięciwę pręż, do ucha bełt - król Kothbędzie teraz twym celem!(z pieśni bossońskich łuczników)Zmierzające ku zachodowi słońce ścieliło błyski na wodach Tyboru, obmywającego południowe bastiony Shamar.Wymizerowani obrońcy miasta wiedzieli, iż tylko niewielu z nich ujrzy świt dnia następnego - sycili tedy swe oczy widokiem słońca po raz ostatni w życiu.Namioty oblegających niczym śnieg rozbieliły równinę za rzeką.Będąc w mniejszości, obrońcy Shamar nie mogli wzbronić najeźdźcom przeprawy przez wody Tyboru.Złączone ze sobą barki utworzyły most, po którym hordy napastników wlewały się na brzeg po stronie miasta.Strabonus nie odważyłby się wejść głębiej w granice Aquilonii, mając za plecami niezdobyte, warowne Shamar, puścił tedy dalej jeno zagony lekkiej jazdy, by kraj pustoszyły, wzniecając panikę, sam zaś począł wznosić na równinie machiny oblężnicze.Flotylla łodzi dostarczonych przez Amalrusa kotwiczyła w nurcie rzeki, naprzeciw murów miejskich; niektóre z nich poszły na dno, trafione i obrócone w drzazgi głazami, miotanymi przez balisty miejskie, większość jednak trwała na kotwicach, a z dziobów i koszów na masztach, spod osłony słomianych mat, łucznicy szachowali wysunięte ku rzece baszty.A byli owymi łucznikami Shemici, przychodzący na świat z łukami w rękach; w wymianie strzał żadna nacja mierzyć się z nimi nie mogła - takoż i aquilońska.Podciągnięte ku miastu od strony lądu balisty miotały ponad murami głazy i nabite ćwiekami bale, lekko przez dachy przechodzące, a szerzące popłoch wśród mieszczan, jako że miażdżyły ludzi niczym bezbronne robactwo.Tarany nieprzerwanie waliły w kamienne mury, kopacze wgryzieni w ziemię niczym krety ryli miny pod bastionami.Fosa przegrodzona tamą z jednego końca, wypełniła się głazami, ziemią i martwymi ciałami ludzi i koni.U stóp murów kłębiły się szturmujące tłumy odzianych w zbroje i kolczugi wojowników; nie bacząc na ciskane przez obrońców głazy i potoki smoły lanej z olbrzymich kadzi, pod osłoną puklerzy rąbali bramy, ciągnęli drabiny, pchali ku basztom wieże uginające się pod ciężarem włóczników.W mieście tracono już nadzieję, choć piętnaście setek obrońców dawało wciąż odpór czterdziestu tysiącom oblegających.Z głębi państwa do wysuniętej twierdzy, jaką było Shamar, nie docierały żadne wieści.O jednym wszelako wiedziano - o śmierci Conana, a to stąd, że oblegający niestrudzenie wykrzykiwali ową nowinę, ku pognębieniu obrońców grodu.Mocne mury jeno i desperacka odwaga mieszczan sprawiały, iż miasto jeszcze nie padło.Ale ni mury, ni odwaga nie mogły na długo wystarczyć - losy twierdzy były przesądzone.Mur zachodni legł w kupę gruzu obrócony i na owych zwaliskach wrzała mordercza walka wręcz; w innych miejscach pojawiły się głębokie rysy od podkopów, a grożące zawaleniem baszty pochylały się jak pijane.Napastnicy gotowali się do szturmu.Zabrzmiały rogi, wyrównały się zakute w stal szeregi; oblężnicze wieże, obite świeżo odartymi byczymi skórami, jęły się toczyć ze złowróżbnym hurgotem ku murom.Pośrodku nacierających sił obrońcy Shamar ujrzeli powiewające obok siebie dwie królewskie chorągwie - Ophiru i Koth; przy nich, w otoczeniu lśniących stalą rycerzy, dało się wyróżnić osoby obu królów - szczupłego, odzianego w złotą zbroję Amalrusa i krępego Strabonusa w czarnym pancerzu; pomiędzy nimi widać było postać wprawiaiącą w drżenie serca najmężniejszych - podobną sępowi chudą sylwetkę w zwiewnej, białej szacie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •