[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Przytomnieje, Horso - usłyszał głos.- Spiesz się, trza nam przegnać mróz z jego członków, jeśli ma jeszcze kiedy ruszyć do boju.- Nie chce rozewrzeć lewej dłoni - mruknął drugi.- Coś w niej ściska.Conan otworzył oczy i ujrzał pochylone nad sobą brodate twarze.Otaczali go rośli złotowłosi woje w pancerzach i futrach.- Conanie! - zakrzyknął jeden z nich.- Żyjesz!- Na Croma, Niordzie - stęknął Cymmeryjczyk - żyję, czyśmy wszyscy w Valhalli?- Żyjemy - odparł Asgardczyk, zajęty na pół odmrożonymi stopami Conana.- Połączylibyśmy się z wami przed bitwą, gdybyśmy nie musieli przerąbywać się przez zasadzkę.Ciała dopiero zaczynały stygnąć, kiedyśmy przyciągnęli na pole.Nie było cię śród trupów, tedy poszliśmy twym śladem.Na Ymira, Conanie, po coś się zapuszczał w pustynie Północy? Długo szliśmy za tobą i - na Ymira! - nigdy byśmy cię nie znaleźli, gdyby zamieć przysypała twe ślady.- Nie klnij się zbyt często na Ymira - szepnął jeden z wojowników.- Jego to dziedzina: legendy powiadają, że między tamtymi włada szczytami.- Widziałem niewiastę - ozwał się Conan niewyraźnie.- Spotkaliśmy się z ludźmi Bragiego na równinie.Nie wiem, jak długo walczyliśmy.Tylko ja przeżyłem.Słaby byłem i zamroczony, a świat jakby ktoś zaczarował - dopiero teraz wszystko zdaje się znajome i prawdziwe.Pojawiła się ta niewiasta i zaczęła się ze mnie naigrawać.Piękna była jak zmrożony ogień Piekieł.Dziwne napadło mnie szaleństwo, gdym na nią patrzał, i zapomniałem o całym świecie.Ruszyłem za nią.Czyście widzieli jej ślady? Albo olbrzymów w lodowych zbrojach, których usiekłem?Niord pokręcił głową.- Tylko twoje ślady widzieliśmy na śniegu, Conanie.- Tedy może jestem szalony - odrzekł Cymmeryjczyk nieprzytomnie.- A przecie nie jesteście prawdziwsi niż ta złotowłosa dziewka, która naga czmychała przede mną po śniegu.Wszak z mych własnych rąk zniknęła w lodowym płomieniu!- Bredzi - wyszeptał wojownik.- Nieprawda! - krzyknął starszy mąż o dzikich obłędnych oczach.- Atali to była, córka Ymira Lodowego Olbrzyma.Przybywa na pobojowiska i ukazuje się umierającym.Ja sam, otrokiem będąc, widziałem ją, gdym na pół martwy leżał na krwawym polu Wolfraven.Patrzyłem, jak kroczy śród trupów, a ciało jej lśni niczym kość słoniowa i złote włosy sieją w świetle księżyca blask oślepiający.Leżałem i wyłem jak zdychający pies, bom nie miał siły czołgać się za nią.Wabi mężów z pól bitewnych w śnieżną pustynię, aby mogli ich ubić jej bracia, lodowi giganci, którzy dymiące serca -ofiar kładą na ołtarzu Ymira.Powtarzam: Cymmeryjczyk widział Atali, córę Lodowego Olbrzyma!- Ba! - mruknął Horsa.- Duszę starego Gorma zranił w młodości cios, który rozszczepił mu czaszkę.Conan majaczył po srogim boju: patrzajcie, jak poszczerbiony jest jego szłom.Każdy z tych ciosów mógł zmącić mu rozum.Za majakiem podążył w pustynię.Jest z Południa, cóż może wiedzieć o Atali?- Może gadasz prawdę - wymamrotał Conan.- Na Croma, niesamowite to było.Przerwał i zerknął na przedmiot zwisający z zaciśniętej pięści.Gdy podniósł go do góry, w ciszy nagle zapadłej zagapili się woje na muślinowy welon utkany z nici tak cienkiej, że nie mogła jej uprząść żadna ziemska kądziel.KRÓLOWA CZARNEGO WYBRZEŻA(Przełożył: Stanisław Czaja)Kilka zaledwie miesięcy spędził Conan w Cimmerii, nim na powrót ruszył ku cywilizowanym królestwom hyboryjskim.Ni jednak służba w armii Nemedii, ni Ophiru nie trwała długo, czasy bowiem były spokojne.Powędrował tedy do Argos.1.CONAN PRZYSTĘPUJE DO PIRATÓWJak liść, co wiosną przebudzony,By spłonąć w ogniu jesieni czeka,Żarem pragnęłam nieugaszonymJednego obdarzyć człeka.- PIEŚŃ O BĘLITKopyta zatętniły po ulicy schodzącej ku nabrzeżom, a ludzie, którzy rozpierzchli się z wrzaskiem, przez mgnienie tylko widzieli opancerzoną postać na czarnym rumaku, odzianą w powiewający na wietrze szkarłatny płaszcz.Gdzieś z tyłu dobiegał hałas pogoni, jeździec wszelako ani się obejrzał.Dopadłszy brzegu tak potężnie osadził rozpędzonego konia, że ten przysiadł na zadzie.Zagapili się nań żeglarze, stawiający pasiasty, szeroki żagiel na wysokoburtej, pękatej galerze, a krępy, czarnobrody szyper, który stojąc na dziobie, dzierżył bosak, gotów odepchnąć statek od pali, zawrzasł protestujące, gdy ujrzał, że jeździec wprost z siodła ogromnym susem zeskoczył na śródokręcie.- Kto ci na pokład wejść dozwolił?- Odbijaj! - ryknął intruz, dodając rozkazowi wagi gniewnym machnięciem ogromnego miecza, z którego prysnęły czerwone krople.- Ale my zmierzamy ku wybrzeżom Kush! - próbował wymówić się szyper.- Tedy płynę do Kush! Odbijaj, powiadam! - Obcy rzucił szybkie spojrzenie w górę ulicy, po której galopował oddział jazdy, w tyle zaś truchtała gromada łuczników
[ Pobierz całość w formacie PDF ]