[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jego dotyk stał się teraz mocniejszy, wnętrze jednej z dłoni spoczęło na jej łonie, a palce znowu ruszyły w dół, naciskając, otwierając i penetrując jej ciało.Z klatką Domostroya napierającą na jej plecy, z jego twarzą przy swojej twarzy, jego dłońmi między swoimi udami, Donna grała dalej, kołysząc się pod jego dotykiem, bliska omdlenia i poddania się swemu pożądaniu.Kiedy zdawało się, że jej tułów nie może już utrzymać ramion, a ręce, jakby oddzielone niewidzialnym akor­deonem, którego nie mogła ani otworzyć, ani zamknąć, odmawiają jej posłuszeństwa, zaczęła grać ich ulubiona, pełną wyrazu, dwustrofową pieśń Chopina, skompo­nowaną do wiersza Adama Mickiewicza, Precz z moich oczu.Często śpiewała ją dla Domostroya, akompaniując sobie na fortepianie:Na każdym miejscu i o każdej dobie,Gdziem z tobą plakat, gdziem się z tobą bawiłWszędzie i zawsze będę ja przy tobie,bom wszędzie cząstkę duszy mej zostawił.Nie pozwalając jej przerwać gry, Domostroy usiadł obok niej na stołku.Uniósł ją delikatnie do góry, prze­sunął się na jej miejsce i powoli opuścił ją sobie na uda, wchodząc w nią i wypełniając swoim pragnieniem.Pod­trzymywał jej uległe ciało swoim tułowiem, kołysząc się z nią rytmicznie, poruszał się w przód i w tył, przyciskał ją do siebie, aż zaczęła drżeć, trząść się i jęczeć z rozko­szy.Jej palce straciły płynność ruchów, dłonie opadły z klawiatury, jakby nie mogły już poruszać się samo­dzielnie.Znowu ją podniósł i odsuwając stołek, położył na podłodze, podkładając jej pod głowę ubrania.W pustej scenerii sali balowej przylgnęła do niego, jednocześnie czuła i hojna, brutalna i egoistyczna.Jechali na lotnisko jego samochodem.Dwie olbrzy­mie walizki Donny - jedna z samymi sukniami wieczo­rowymi na występy konkursowe i oficjalne przyjęcia w Warszawie - zajmowały większość tylnego siedzenia.Donna siedziała obok Domostroya, który prowadził wóz jedną ręką, a drugą obejmował jej plecy i od czasu do czasu gładził jej włosy lub dotykał szyi.Donna bez słowa zdjęła jego rękę ze swoich ramion, włożyła między uda i ścisnęła obydwiema nogami.Przysunęła się do niego, jej klatka piersiowa falowała przyspieszonym odde­chem.Włożyła dłoń głębiej, rozgrzewając ją ciepłem swego ciała.Przylgnąwszy do niego, oparła mu głowę na ramieniu, podniosła oczy do jego twarzy, a z jej spierz­chniętych, rozchylonych ust wyrwał się niski jęk.Chociaż prosiła go, by pojechał z nią do Warszawy, i mimo że mógł opłacić podróż pieniędzmi, jakie zostały mu z zapłaty Andrei, uznał, że Donna powinna być w Warszawie sama, wolna od jego cenzorskiego oka i ucha, jedynie z publicznością, którą musi podbić.Jej matka i cztery młodsze siostry miały na nią czekać w sali odlotów.Powiedziano jej, że będą tam również dziennikarze, którzy przeprowadzą z nią wywiad.Do-mostroy przekonał ją, że powinna sama ich powitać.Na lotnisku zaparkował wóz przy chodniku, wysiadł i otwo­rzył drzwiczki Donnie, oddał walizki bagażowemu, po czym odwrócił się od niej, a kiedy w jej stronę ruszyli krewni oraz błyskający fleszami reporterzy, wślizgnął się do samochodu.Poszukujące wizualnych nowości i efektownych twarzy środki masowego przekazu znala­zły w Donnie Downes świetny temat, poprzez który rela­cjonować mogły przebieg cieszącego się dużym rozgło­sem Konkursu Chopinowskiego.Kiedy Domostroy zaparkował samochód i wszedł do holu lotniska, Donna otoczona była zwartą ścianą kame­rzystów i reporterów, którzy odsunęli w kąt jej rodzinę.Te wszystkie plecy i łokcie prawie zupełnie mu ją zasła­niały, a kiedy na moment udawało mu się ją zobaczyć, wyglądała na wzruszoną i rozpromienioną i odpowiada­ła na nie kończące się pytania z opanowaniem i spokoj­ną pewnością siebie.Widział, jak rozgląda się wokół, szukając go w tłumie, ale za każdym razem krył się przed jej wzrokiem, przekonany, że ta chwila należy tylko do niej.Wywiad skończył się, kiedy zgraja dziennikarzy znik-nęła, żeby zająć się relacją z przylotu samolotu, który przywiózł ciała żołnierzy amerykańskich zabitych gdzieś w Ameryce Łacińskiej.W towarzystwie rodziny i kilku przyjaciół z Juilliard Donna ruszyła wolno w stronę wejścia dla pasażerów, wciąż rozglądając się za Domostroyem.On zaś szedł z tyłu, ukryty za grupą tłustych biurokratów z Europy Wschodniej, maszerujących blokiem w kierunku bram­ki.Straciwszy nadzieję, że Domostroy zdąży zobaczyć się z nią przed odlotem, pożegnała się ze wszystkimi i nie­chętnie ruszyła w stronę kontroli bagażu.Wówczas wy­sunął się do przodu i pomachał do niej.Wyraz twarzy Donny zmienił się jak u dziecka uradowanego niespo­dziewanym prezentem.Podbiegła do niego i rzuciła mu się w objęcia, i podczas gdy jej matka patrzyła na nich w zakłopotanym zdziwieniu, z lekką dezaprobatą, a jej małe siostry chichotały, wlepiając w nich szeroko otwarte oczy, Donna obsypywała go namiętnymi pocałunkami po szyi, oczach, ustach.Domostroy, nie zwraca­jąc już uwagi na obecność jej rodziny i innych gapiów, przytulił ją do siebie i przywarł wargami do jej ust.Musiała już iść.Wyzwoliła się z jego objęć i patrząc tylko na niego, pomachała rodzinie, przeszła przez bramkę i ruszyła długim pasażem w stronę wejścia do samolotu.Patrzył za nią, aż jej wysoka sylwetka znikła w głębi korytarza.Posłał jej krewnym skromny uśmiech i ukłon, po czym odwrócił się i skierował do wyjścia.Po kilku krokach zagrodziła mu drogę niska kobieta w oku­larach, sportowych butach na grubej podeszwie i w ka­peluszu o szerokim rondzie ozdobionym słomkowymi kwiatkami.Jej blade, wodniste oczy powiększały grube szkła okularów.- Przepraszam pana [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •