[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Grunt pod jego stopami drgał i krzy­czał niczym żywe ciało.Założył blokadę na swój umysł.Koncentrować się na jednym celu; tego musiał się trzy­mać.Do helikoptera dziesięć minut szybkiego marszu.A to nie będzie jeszcze koniec.Drążki sterownicze mogą zacząć się wić i wyrywać mu z dłoni; zmienne prawdy znajdujące się teraz pod kontrolą wroga mogą bombardować go bez ustanku.Ale i bez skutku.W jego erze czasowej przechodził przeszkolenie w odpie­raniu takich ataków.Zwykle łatwo dawało się je zneutrali­zować za pomocą kontrrównania - co było takie proste.Nie mógł go teraz użyć.Śledziły go skanery i obserwowały zachłanne oczy gotowe badać i analizować.Dotrzeć do Falangistów i powierzyć im kontrrównanie.Nie okażą prawdopodobnie należnej wdzięczności, ale po­trafi się zabezpieczyć.I będzie jednym ze zwycięzców.Krople oleistej, gęstej cieczy ściekały mu po twarzy i pełz­ły w kierunku ust i nozdrzy.Zaczął silniej wydychać powie­trze.Utrzymywał blokadę umysłu.Sposobem na odpieranie takiego jak ten ataku było spodziewanie się niespodziewane­go.A ten sposób podpowiedziały mu lata indoktrynacji i treningu.Musiał dostosowywać krok do zmieniającej się struktury gruntu, to chropowatej jak potrzaskana skała, to znowu ślis­kiej jak gładka tafla lodu.Pszeniczne pola zapadły się gdzieś.Stał na szczycie, na krawędzi otchłani.Zaczai schodzić ze spokojną, kamienną twarzą i z tryum­falnym blaskiem podniecenia gorejącym w czarnych oczach.Był zaprawiony w walce.To była jego wojna.Ten płomień-ny zachwyt odczuwał tylko w obliczu niebezpiecznych wyz­wań.Jego mózg był dostosowany do niezwykłego reagowania na adrenalinę.Zachowywał ostrożność, ale strach był mu z gruntu obcy.Ziemia pod stopami falowała jak ocean.Usuwała mu spod nóg.Szedł już dłużej niż dziesięć mi­nut.Nie było nigdzie widać ani helikoptera, ani skrywającej go kępy drzew.Przystanął, żeby się zastanowić, wciąż trzymając umysł w żelaznym uścisku.Blokada wytrzymywała.Inwazja ześliz­giwała się po niej nie czyniąc mu szkody.Krajobraz przesunął się.Helikopter stał na lewo.Ruszył w tamtym kierunku - krzepki, niestrudzony człowiek brną­cy polami pszenicy.Oczy wystrzeliły mu na szypułkach.- Na razie nic z tego.- Teraz ja spróbują.Oczy wycofały się.Przed nim rozciągała się olbrzymia sza­chownica.Poczuł nieprzezwyciężoną pokusę skręcenia w kie­runku jednego z pól, ale nie zboczył z kursu.Helikopter.Skacząc w zwariowany sposób pod niebo i opadając z po­wrotem w dół nadchodziły figury szachowe o dziwacznych, fantastycznych kształtach.Ale w biolaboratoriach swojej ery czasowej widywał bardziej niesamowite twory.Szedł dalej.- Trzy godziny, Wood! Ale przynajmniej udało się nam nie dopuścić go do helikoptera.- Najwyraźniej potrafi sobie radzić z imaginacjami nor­malnych umysłów.Był szkolony w tym kierunku.- A umysłowo chorzy? Czy potrafiłbyś pokierować ich myślami - przenieść je na odległość?- To mogłoby podziałać.Będziesz musiał mi pomóc.Hipnoza i sugestia.Ty zajmiesz się tym od strony pacjentów, ja od strony równania.Spróbujemy tego DuBrose.Czy nie możemy wziąć do pomocy Camerona?- Śpi.Jest pod działaniem narkotyku.Musiałem to zro­bić.Mamrotały doń kształty panicznego lęku kryjące się za nieistniejącymi narożnikami.W przygnębiająco powolnym, koszmarnym locie minęły go białe ptaki machając z mozo­łem skrzydłami.Rozpływająca się twarz powtarzała nic nie znaczące rymowane frazy.Czerwone, żółte i nakrapiane dia-bliki wmawiały mu, że jest winien i że zgrzeszył.Halucynacje szalonego umysłu, którym nadano obiektyw­ną realność za pomocą zmienności prawd.Na bajkowej sza­chownicy właściwości energii i materii zmienione zostały tak, że te arbitralne figury szachowe przybrały kształt i sub­stancję.Figury szachów bajkowych wrzeszczały nań, śmiały się z niego, szlochały, gwizdały, mlaskały, wzdychały.Czające się, przepełnione nienawiścią cienie.Zjawy irra­cjonalnego strachu, nienawiści i podniecenia.Świat szaleń­ca.Parł dalej w kierunku helikoptera.Oczy płonęły mu strasznym, gorejącym zachwytem.Siedem godzin.- Na jedno mam odpowiedź - powiedział Wood.DuBrose odwrócił ku niemu bladą, ściągniętą twarz i otarł pot z czoła.- Na co?- Chyba na podróż w czasie.Czy nie uświadomiłeś so­bie, że Ridgeley mógłby bardzo łatwo umknąć przenoszącsię o kilka dni w czasie? Ale nie uczynił tego.Skojarzyłem to z innymi czynnikami; z faktem, że w czasach Ridgeleya nikt nie powrócił nigdy z wyprawy temporalnej.No i te Nie­wypały.Zgodnie z naszą tymczasową teorią przybyły tu co­fając się w czasie w poszukiwaniu czegoś - prawdopodob­nie nigdy nie dowiemy się czego.W końcu dały za wygraną i umarły tu.Przypalając sobie papierosa DuBrose zauważył, że nie może opanować drżenia ręki.- Jaki z tego wniosek?- Podróż w czasie jest jednokierunkowa - powiedział Wood.Wykrzywił twarz i rozejrzał się obojętnie po gabine­cie.- Dopiero co przyszło mi to do głowy, ale pasuje.W czasie można się przemieszczać tylko w jednym kierunku.W przeszłość albo w przyszłość.Nie można jednak wrócić.- Dlaczego nie?Wood wzruszył ramionami.- Dlaczego wrogowie Ridge­leya nie wysłali za nim pościgu? Jest przecież zbrodniarzem wojennym swojego okresu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •