[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Widać było, że szarpią nią jakieś niezwykle silne uczucia; ale jakie? Co się stało? Czemu dwa obce nazwiska wywołały u niej tak silną reakcję? Czekał, zastanawiając się, o co chodzi.- Chyba jestem szalona, że ci to mówię - powiedziała w końcu niskim, chrapliwym głosem, który z trudem rozpoznał jako jej własny.Był tym bardziej zdumiony, że mówiła po angielsku.- Ale nie potrafię już dłużej cię okłamywać.Odnalazłeś jedną z osób, których szukasz.Jestem Elaine Sandburg.- To ty?- Tak.Absolutnie nie spodziewał się czegoś takiego.Przed oczami zawirowały mu mroczki.Poczuł odrętwienie szokiem, oszołomienie.- Ale to niemożliwe - powiedział bezmyślnie.- Ona ma zaledwie trzydzieści dwa lata.- Twarz pokrył mu rumieniec wstydu.- A ty masz co najmniej.Nie dokończył, zawstydzony.- Jestem tu już prawie piętnaście lat - powie­działa.Musiała mówić prawdę.Nie było innej możli­wości.Rozmawiali po angielsku; znała nazwisko Elaine Sandburg.Kim innym mogła być, jeśli nie kobietą, którą przyjechał odnaleźć? Ale musiał stoczyć ze sobą walkę wewnętrzną, żeby w to uwierzyć.Zmyliła go; robiła wrażenie osoby nale­żącej do tych czasów.Wbił sobie w pamięć zdjęcia Elaine Sandburg, przedstawiające ją pod każdym kątem, ale nigdy nie rozpoznałby tej kobiety jako Sandburg, za nic w świecie.Jej twarz zmieniła się: czas znacznie wyostrzył jej rysy, wydłużył owal.Brązowe wijące się loki zapewne dawno temu zostały zgolone i zastąpiła je tradycyjna czarna egipska peruczka, jaką noszą tu kobiety z wyższych sfer.Brwi miała wyskubane.I te dziwne klejnoty, przezroczyste stroje.Usta i policzki umalowane na egipski sposób.Wszystko to maskowało jej tożsamość; całkowicie przemieniła się w Egipcjankę.Ale to była ona.Bez wątpienia.Tą służącą Izydzie kapłanką była Elaine Sandburg.To ona dała mu przymilną Eyaseyab do zabawy.I poleciła dziewczynie wywieźć go na drugi brzeg, do Miasta Zmarłych; zagubić go tam.Nagle poczuł przypływ wściekłości.- Naigrywałaś się ze mnie poprzednim razem! Udawałaś, że nie miałaś pojęcia, skąd jestem.Pytałaś, gdzie jest Ameryka, czy dalej niż Syria.- Tak, myślę, że zabawiłam się twoim kosztem.Masz o to żal?- Wiedziałaś, że jestem z naszych czasów.Mogłaś mi powiedzieć, kim jesteś.- Mogłam, gdybym chciała.1 Zaintrygowała go.- A czemu miałabyś chcieć to ukrywać? Przecież z pewnością domyśliłaś się, że jestem ze Służby.Czemu się nie ujawniłaś? Czemu, na miłość boską, < posłałaś mnie na drugą stronę rzeki i umieściłaś wśród balsamistów?- Miałam swoje powody.- Ale ja przybyłem tu, żeby ci pomóc.- Naprawdę?7- I gdzie on teraz jest? - spytał Lehman.- W jednym z magazynów świątyni.Pod strażą.- Nadal nie rozumiem, dlaczego mu powiedziałaś.Po tym, jak zmieszałaś mnie z błotem w zeszłym tygodniu, kiedy sugerowałem, żeby się przyznać.W ciągu tygodnia zrobiłaś zwrot o sto osiemdziesiąt stopni.Dlaczego? Wytłumacz mi dlaczego?Sandburg spojrzała na niego.Była wściekła - na siebie, na Lehmana, na tego nieszczęśliwego chło­paka, którego Służba tu przysłała.Przede wszystkim jednak na siebie.Ale pomimo tej wściekłości czuła, że zaczyna sobie wybaczać.- Początkowo myśleliśmy, że jest tu po prostu na samodzielnej wyprawie badawczej, pamiętasz? A kie­dy powiedział mi, że w rzeczywistości przybył tu w poszukiwaniu nas.że przyjechał nas ratować.- Nawet jeśli.A raczej: zwłaszcza jeśli w tym celu.Pamiętasz, co mówiłaś w ubiegłym tygodniu? Chciałaś, aby zostawili cię w spokoju i abyś mogła przeżyć swoje życie.Swoje życie w Egipcie za XVIII Dynastii.Twierdziłaś, że właśnie dlatego nie możemy powiedzieć mu ani słowa.A jednak zrobiłaś to.- To był impuls.Nie mogłam się powstrzymać.Zdarzyło ci się kiedykolwiek coś takiego, Rogerze? Taki impuls?- Nie nazywaj mnie Rogerem.Nie tu.Nazywam się Senmut-Ptah.I mów po egjpsku.- Przestań być takim dupkiem, dobrze?- Jestem Egipcjaninem.Oboje jesteśmy teraz Egipcjanami.Znajdowali się w jego obserwatorium astrono­micznym, w małym nakrytym kopułą budynku, sto­jącym za najstarszym przybytkiem świątyni Karnak.Chłodny blask gwiazd wpadał przez otwór w dachu i rysował wzory na ceglanej posadzce.Na grana­towym sklepieniu sufitu wymalowana była fanta­stycznie rozciągnięta naga postać Nut, bogini nieba.Sięgała od jednego krańca do drugiego, a jej wie­lometrowe pajęcze ręce i nogi rozciągały się nad pokrytym gwiazdami Kosmosem.Bóg Ziemi, Szu, podpierał od dołu jej wygiętą w łuk sylwetkę, a obok niego stały baraniogłowe wyobrażenia boga Chnurn, z pełnym zadowolenia uśmiechem na obliczach [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •