[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Najwyraźniej, przynajmniej według Elspeth, nie przywykł do jazdy konnej, a jego wierzchowiec - o mus­kularnych nogach, pękatej głowie i kudłatej sierści - nie był koniem kawaleryjskim.Zapewne należał do rolnika, który o tej porze go nie potrzebował.Żołnierz chyba się cieszył, że nie musiał jechać zbyt daleko na spotkanie gości; trzymał wodze tak, jakby się bał, iż stary, spokojny wałach nagle zerwie się do szaleńczego galopu.Koń nie miał takich zamiarów; wystar­czało mu to, że wraca do miasta, ciepłej stajni i dobrego poży­wienia.Elspeth za nic nie zraniłaby uczuć biednego młodzieńca, śmiejąc się z niego, ale cieszyła się z zasłaniającego jej usta szalika.Stojące na murze straże patrzyły na nich z zainteresowa­niem, ale bez niepokoju.Kiedy zauważyli dyheli Mrocznego Wiatru, nastąpiło pewne poruszenie, ale tego można się było spodziewać.Elspeth nie zauważyła niczego, co wzbudziłoby w niej podejrzenia.Gdyby nie mundury, ci ludzie mogliby należeć do jakiejkolwiek armii sojuszu, obserwującej wjazd posłów innego sojuszniczego kraju.Nie czuli wrogości ani nie mieli poczucia zamykającej się pułapki.Nie zaczepiani przez straże przejechali przez bramę i w ślad za przewodnikiem wjechali na główną ulicę miasta.Po tylu tygodniach słuchania jedynie skrzypienia śniegu pod kopytami wierzchowców dziwnie było słyszeć znów specy­ficzny dźwięk kopyt Gweny na kocich łbach wewnątrz murów; towarzyszył mu szybszy stukot rozdwojonych kopyt Brythy.Mieszkańcy miasta, najwidoczniej uprzedzeni o ich przyjeździe, zebrali się po obu stronach ulicy, wiwatując, pozdrawiając ich i wpatrując się w Mroczny Wiatr.Elspeth przypomniał się ich poprzedni wjazd do Hardornu w przebraniu wędrownych kome­diantów.Wtedy nie wyróżniali się aż tak bardzo w swych fanta­zyjnych, jaskrawych kostiumach; zapewne widzowie uważali dyheli za konia lub kuca zamaskowanego iluzją.Teraz Mroczny Wiatr skupiał na sobie całą uwagę otoczenia i musiała przyznać, iż nie robiło to na nim zbyt wielkiego wrażenia.Minęli kilka dość dużych zajazdów i innych budynków, które mogłyby posłużyć im za kwatery, po czym dojechali do przeciw­ległego krańca miasta.Kierowali się nie ku barakom, lecz ku kamiennej, przynajmniej czteropiętrowej budowli z wieżami wy­rastającymi na wysokość sześciu pięter.Najwyraźniej Tremane zamierzał umieścić ich we własnej kwaterze.Elspeth zastanawia­ła się, ilu urzędników, oficerów i innych podwładnych musiał książę przenieść do innych pomieszczeń, by wygospodarować dla nich miejsce.Nie zamierzała rozstawać się z eskortą; zresztą Tremane nie był chyba na tyle głupi czy naiwny, by tego oczeki­wać - oznaczało to jednak znalezienie komnat dla dość sporej liczby ludzi.- Poprzedni właściciel miał w zamku małą stajnię - ode­zwał się wojownik, kiedy dotarli do drugiego muru otaczającego twierdzę.- Znajduje się obok kuchni i ma wyjście na dziedzi­niec.Koniuszy księcia trzyma tam najcenniejsze źrebne klacze.Są tam cztery wolne boksy i jest na tyle ciepło, by w razie po­trzeby mogli spać ludzie.Czy to wystarczy dla waszych.wierzchowców? - Spojrzał z powątpiewaniem na Gwenę i Brythę, jakby wciąż nie wiedział, o co tyle zamieszania.Elspeth ucieszyła się, iż dla nie-ludzi znaleziono nie tylko przyzwoite pomieszczenia, ale że znajdowały się one w pobliżu ich własnych kwater.- Doskonale - odparła.Tym razem ona się zawahała.- Zanim pójdziemy do naszych komnat, a nawet przed spotkaniem z wielkim księciem, musimy się nimi zająć.Mam nadzieję, że to zrozumie.Wojownik kiwnął głową; najwyraźniej według niego książę nie rozumiał takiego postępowania, ale był gotów pogodzić się z osobliwymi zwyczajami Valdemarczyków.Gwena zachichotała w umyśle Elspeth.Nie przejmuj się tym, kochana.Jedyną osobą, którą musi­my przekonać o mojej inteligencji, jest Tremane, a to nie zajmie dużo czasu.Możemy zresztą poczekać do jutra, dziś i tak czeka go wiele wrażeń.Szczerze mówiąc, bardziej interesuje mnie ciepła breja z owsa i odpoczynek w cieplej stajni niż spotkanie Z księciem.Ostatnio z Gweną naprawdę łatwiej się żyło.“A może to ja w końcu dorosłam?” - pomyślała wesoło Elspeth, pozwalając sobie na moment odprężenia.Gdyby coś im zagrażało, Gwena zapewne by to wyczuła.Zarówno mury zamkowe, jak i sam zamek zbudowano z ciem­noszarego kamienia, który wprawiałby w przygnębienie, gdyby był o ton ciemniejszy.Na murach również czuwały straże, jednak i one nie okazały zaniepokojenia.Widać było, że są to doświad­czeni wojownicy, jednak, jak z ich zachowania wywnioskowała Elspeth, nie czuli żadnego szczególnego zagrożenia.Wjechali bramą z żelazną kratą, ale zamiast wynurzyć się na dziedzińcu, znaleźli się w ciemnym korytarzu pod murami zamku.Ciemności tylko częściowo rozjaśniały pochodnie.Uwadze Elspeth i jej towarzyszy nie umknęły otwory w sklepieniu.Gdy­by zamknąć bramy na obu końcach, nie dałoby się uciec przed lejącym się z otworów wrzącym olejem czy innymi niemiły­mi niespodziankami.Na szczęście zamek zbudowano na długo przed nadejściem Tremane'a, inaczej Elspeth zaczęłaby się o wiele bardziej denerwować.Książę zapewne mógłby skorzystać z tych urządzeń, ale nie on je tu umieścił.Były one dziełem podstępnego umysłu wywo­dzącego się z Hardornu.“Może jakiś przodek Ancara.”Na dziedzińcu orszak rozdzielił się.Część ludzi Vallena zabrała bagaże i poszła do przydzielonych dla poselstwa kwater, podczas gdy pozostali, z Mrocznym Wiatrem i Elspeth, zajęli się wierzchowcami.Elspeth drażniła zbyt widoczna obecność stra­ży, ale zdawała sobie sprawę z tej konieczności.Dopóki nie przekonają się, jak wygląda sytuacja, lepiej zachować przesadną ostrożność, by uświadomić gospodarzom, jak ważnymi osobisto­ściami są Elspeth i Mroczny Wiatr.Irytacja Elspeth szybko przeszła, gdyż Vallen i jego ludzie po­mogli im, i wkrótce wierzchowce ulokowano wygodnie w staj­niach ku zadowoleniu wszystkich.Jeden z wojowników Impe­rium, który został z nimi, poprowadził ich do kwater; Elspeth z Mrocznym Wiatrem poszła za nim poprzez brukowany dzie­dziniec do jednego z wielu wejść; eskorta szła za nimi.- Przygotowaliśmy dla was tę wieżę - powiedział nie­śmiało przewodnik w boleśnie poprawnym, pełnym wysiłku hardorneńskim, prowadząc ich w kierunku schodów.- Książę Tremane ma nadzieję, że będzie wam wygodnie.- Na pewno - odparła Elspeth, wchodząc na piętro miesz­kalne [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •